e-wydanie

8.1 C
Warszawa
wtorek, 23 kwietnia 2024

Iluzje naszej suwerenności (nie tylko podatkowej)

Obrazy z naszej międzywojennej przeszłości, przywoływane nie tylko w oficjalnej polityce historycznej, ale również w wydawałoby się obiektywnych i niezależnych pracach naukowych, przekazują nam w pełnej krasie ówczesną mitologię o naszej, zwłaszcza sanacyjnej, mocarstwowości.

W latach 1918-1920 najważniejszą osobą w Polsce był (jakoby) ówczesny Naczelnik Państwa (odpowiednik prezydenta), który (jakoby) prowadził w pełni samodzielną „niepodległościową” politykę wewnętrzną i zagraniczną. Przeprowadzony potem przez niego krwawy zamach był również (jakoby) jego wyłączną inicjatywą, a późniejsze – jak się okazało – katastrofalne dla naszego państwa posunięcia nie miały żadnych protektorów oraz zwierzchników. Dziś wiemy, że te powtarzane bajeczki nie mają wiele wspólnego z prawdą. To rządy niemieckie – jeszcze kajzerowskie oraz już weimarskie – wysyłały Piłsudskiego specjalnym pociągiem w listopadzie 1918 r. z misją przejęcia władzy w Polsce, która przecież nie była w stanie wojny z Niemcami, czyli jego misja miała na celu kontynuację wasalnej pozycji jego państwa wobec Berlina, które okupanci utworzyli przecież już w 1916 r. Późniejsze działania tego polityka były w istotnej (przeważającej) części podyktowane przez państwa Ententy, m.in. nakazano mu mianowanie w 1919 r. premierem („Prezydentem Rady Ministrów”) Ignacego Paderewskiego oraz zakazano zawarcia w latach 1919-1920 r. pokoju z państwem bolszewickim. Co prawda część sanacyjnych i postsanacyjnych publicystów i historyków podejrzewała Piłsudskiego że sabotował niektóre polecenia płynące z Paryża lub Londynu, np. tylko pozorował nakazane przez Ententę współdziałanie militarne z Rosją (tzw. białą – według współczesnej nomenklatury) oraz nie zerwał kontaktu z bolszewikami, na co przecież nie było zgody Paryża, ale wiadomo było, kto wtedy rozdawał karty. Zamach stanu Piłsudskiego w 1926 r. był z inspiracji politycznej przy wsparciu finansowym Londynu i miał na celu wyeliminowanie wpływów francuskich w polskich rządach.
Wiemy już dużo na temat naszej suwerenności w pozostałej (sanacyjnej) części międzywojnia, a zapewne dowiemy się więcej, gdy ktoś zbada archiwa niemieckie, a także bolszewickie.
Może wtedy dowiemy się, skąd brała się nasza bierność w sytuacjach wymagających działań. Przecież np. nikt nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego sanacyjne władze nie zrobiły nic (dosłownie), aby przeciwstawić się ludobójstwu Polaków będących obywatelami ZSRR dokonanemu w drugiej połowie lat trzydziestych przez władze bolszewickie (szacuje się, że wymordowano wówczas ponad sto tysięcy ludzi) oraz dlaczego pozostawiono Niemcom w 1939 roku w Warszawie całość archiwów polskiego wywiadu (w tzw. Forcie Legionów na warszawskiej cytadeli).
Czy również współcześnie nasza suwerenność jest choć trochę większa niż przed wojną? A jeśli jesteśmy zależni, to kto jest naszym głównym protektorem? W dość zgodnej ocenie uznaje się, że wszystkie rządy liberalno-lewicowe w Polsce dobrowolnie podporządkowałyby się interesom niemieckim, gorliwie reagując na wszystkie zachcianki Berlina, co miało dla nas katastrofalne skutki ekonomiczne, gdyż zostaliśmy wyeliminowani jako konkurent oraz staliśmy się peryferyjną montownią dla ich gospodarki. Rządy prawicowe wprost podejrzewa się o uległość wobec Waszyngtonu i wyrzucanie pieniędzy na zakup niepotrzebnego nam sprzętu wojskowego.
Czy to jedyni nasi protektorzy? Nie sądzę: dużo ważniejsze są zagraniczne oligarchie, zwane dla ocieplenia wizerunku „międzynarodowymi koncernami”. W dziedzinie, którą zajmuję się zawodowo, czyli w podatkach, widać to wręcz na co dzień od co najmniej 15 lat. Tu nachalny lobbing jest najważniejszym czynnikiem sprawczym: z reguły nasz parlament uchwala to, co oni chcą, nadając ich interesom rangę prawną. Uczestniczą w tym media, które są jakoś dziwnie zgodne z interesami tych oligarchów. Przykładów jest tu więcej niż sporo. Niedawno jeden z niezależnych dziennikarzy przypomniał na YouTube, że ujawnione przez opozycyjnego posła spotkanie jednego z amerykańskich producentów wyrobów tytoniowych z politykami rządzącej większości, było opisane przez „Gazetę Wyborczą” (to przez skandal – z kimś takim nie należy się spotkać), ale news szybko został usunięty, mimo że ów dziennik jest główną rozgłośnią AntyPisu i nie przepuściłby takiej okazji. A tu cisza, bo nikomu nie wolno krytykować zagranicznych oligarchów reprezentujących nasz uwielbiany Zachód. Również w antyrosyjskim jazgocie dwugłos tego dziennika oraz „Gazety Polskiej” powinien dać coś do myślenia (istnieje wciąż POPiS?).
Można dać wiele innych przykładów skutecznego wpływu na naszą suwerenność podatkową ze strony nawet drugoligowych oligarchów. Dlatego tak często, podobnie jak przed wojną, opiniotwórcze media oraz klasa polityczna, mówią o naszej, odzyskanej po 1989 r. „niepodległości”.

Najnowsze