1.9 C
Warszawa
poniedziałek, 23 grudnia 2024

Proces

„Gazeta Finansowa” i jej dziennikarze zostali pozwani w dwóch sprawach przez dzieci najbogatszego Polaka Jana Kulczyka. Celem jest zamknięcie ust mediom

Gdy w 2016 r. Jan Piński (ówczesny redaktor naczelny „Gazety Finansowej”) i Krzysztof Galimski napisali prześmiewczy felieton „Śmierć pełna tajemnic”, cała Polska żyła słowami wicepremiera Jarosława Gowina i prof. Andrzeja Zybertowicza doradcy prezydenta ds. służb. – Panie redaktorze, przyszłość pokaże, czy w tej sprawie nie ma jeszcze jakiegoś drugiego dna. Natomiast imperia tych wielu postkomunistycznych bonzów na szczęście bardzo zmalały (…) Nie mam żadnej wiedzy na ten temat jako minister, ale jako obywatel zadaję sobie pytanie, jak to się dzieje, że najbogatszy Polak jedzie na operację serca w zwykłym miejskim szpitalu w Wiedniu, a nie w jakiejś bardzo ekskluzywnej klinice, gdzie byłby otoczony wyjątkowo dobrą opieką – mówił wicepremier Jarosław Gowin. – Oligarcha Number One niedawno zmarł, albo raczej, być może, żyje sobie gdzieś na Bali pod innym nazwiskiem – to z kolei powiedział wówczas prof. Andrzej Zybertowicz rozmowie z Rafałem Ziemkiewiczem na antenie Radia Plus. Piński i Galimski napisali wówczas felieton ukazujący kulisy tych plotek. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego (nazwana w felietonie „fabryką gwoździ”) prowadziła sprawę, której celem było wyjaśnienie, co się stało z Kulczykiem. W jej toku funkcjonariusze ABW prowadzili rozmowy z Janem Pińskim. Dzieci Jana Kulczyka, Sebastian i Dominika, zażądały przeprosin za ten tekst. Niczego więcej, tylko przeprosin. Redakcja odmówiła, ponieważ uznała, że nie ma za co przepraszać. Było naturalne, że po wypowiedzi polskiego wicepremiera i doradcy prezydenta do spraw służb specjalnych dziennikarze zajmują się tematem. Według „Gazety Finansowej” nie było potrzeby niczego tłumaczyć. Jednak tygodnik i dziennikarze zostali pozwani, a powodowie – dzieci Jana Kulczyka, poza przeprosinami, zażądali wpłaty 300 tys. zł na cel społeczny. Gdy w trakcie procesu po otrzymaniu pism procesowych, z których wynikało, że Kulczykowie przeprowadzili się za granicę, „Gazeta Finansowa” opublikowała tekst „Wielka ucieczka Kulczyków”, również za niego otrzymała kolejny pozew, mimo że Dominika Kulczyk publicznie przyznawała, że boi się rządzącego PiS-u, a ucieczka oznacza, tylko i wyłącznie (jak wierzyć słownikowi języka polskiego) oddalenie się z miejsca zagrożenia.

Kneblowanie mediów

Ten wyrok ma celu ni mniej, ni więcej, doprowadzenie do sytuacji, w której dziennikarze nie będą pisać na temat bogatych i wpływowych ludzi w obawie, że zostaną zrujnowani. 

„Media we współczesnym społeczeństwie nie tylko informują, ale mogą także sugerować, poprzez sposób, w jaki przedstawiają informacje, jak powinny być oceniane. Dziennikarze publicyści, jak również inne osoby, aktywnie uczestniczące w życiu publicznym, powinni wykazywać większy stopień tolerancji na krytykę wobec nich. W związku z tym, w systemie demokratycznym granice dopuszczalnej krytyki są znacznie szersze w odniesieniu do gazet niż w stosunku do osoby prywatnej” – tak orzekł Europejski Trybunału Praw Człowieka 5 lipca 2016 r. (skarga 26 115/10).

Omawiany wyrok dotyczył sprawy cywilnej. W oczywisty sposób łamie podpisane przez Polskę normy wolności słowa i rzetelnego procesu (podkreślmy, wyrok nie jest prawomocny). To, czym takie procesy się kończą, pokazała sprawa Grzegorza Brauna, lidera Konfederacji, dziś bardziej polityka, ale w 2007 r. dziennikarza i publicysty. Nazwał on prof. Jana Miodka agentem Służby Bezpieczeństwa. Profesor Miodek oddał sprawę do sądu i wygrał we wszystkich instancjach. Polski sąd wydał nakaz przeproszenia profesora i wpłacenie 20 tys. zł na cele dobroczynne. Grzegorz Braun odmówił wykonania wyroku i skierował skargę do Trybunału w Strasburgu. W sprawie skargi Brauna decyzja była jednomyślna. Sędziowie uznali, że skazując Grzegorza Brauna, polskie sądy naruszyły jego prawo do swobody wypowiedzi. Mało tego, Trybunał uznał, że polskie sądy zastosowały wobec reżysera wygórowane żądania udowodnienia prawdziwości oskarżeń, czego nie wymaga się od dziennikarzy, gdy zabierają głos w ważnej debacie publicznej.

Wróćmy teraz do drakońskiego wyroku, jaki sędzia Bożena Chłopecka wydała na wydawcę i dziennikarzy „Gazety Finansowej”. Otóż sędzia Chłopecka w tej sprawie w ogóle nie chciała zajmować się dowodami. Odrzuciła, czyli zrezygnowała z jakiegokolwiek dowodu prawdy słów, które zostały napisane. W sposób oczywisty, skoro doszło do złamania prawa w sprawie Brauna, doszło do niego również w sprawie „Gazety Finansowej”.

Polska przegrała w Strasburgu kilkadziesiąt spraw o złamanie zasady swobodnej wypowiedzi. W Połowie dotyczyły one skazania z art. 212 kodeksu karnego, czyli sprawy o pomówienie, a w połowie wyroków dotyczących spraw cywilnych. – To nie pierwszy raz, kiedy kończy on sprawę z art. 212 k.k. jednostronną deklaracją. A kiedy później postulujemy, żeby ten artykuł wykreślić, to rząd odpowiada, że wcale nie ma tak wielu wyroków uznających jego naruszenie. A nie ma ich, bo te skargi są „załatwiane” w drodze deklaracji jednostronnych. Więc z jednej strony rząd uznaje naruszenie konwencji, a z drugiej – nie chce usunąć przepisu, który ją narusza – mówiła Dominika Bychawska-Siniarska.

Nie ulega dla nas – dziennikarzy „Gazety Finansowej” – żadnej wątpliwości, że sprawę o tekst Jana Pińskiego i Krzysztofa Galimskiego, wcześniej czy później – wygramy. Przykre jest to, że w ogóle musimy bronić w sądzie prawa do swobodnej wypowiedzi.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news