2.7 C
Warszawa
poniedziałek, 23 grudnia 2024

Brunatna rozgrywka o Turów

W całej rozgrywce nie chodzi o żadne kwestie środowiskowe, tylko, jak zwykle, o pieniądze. Może zatem najwyższa pora, by przyjrzeć się dokładniej czeskim i niemieckim inwestycjom zlokalizowanym w pobliżu naszej granicy i ocenić ich degradujący wpływ na polskie środowisko naturalne?

TSUE nakazał wstrzymanie wydobycia w należącej do PGE polskiej kopalni węgla brunatnego Turów. Stało się tak za sprawą decyzji o zastosowaniu „środków tymczasowych”, wydanej jednoosobowo przez hiszpańską sędzię Rosario Silva de Lapuertę (nawiasem mówiąc, o mocno lewicowych afiliacjach) – znaną nam już z zaangażowania w walkę o „praworządność” i prób ingerowania w kształt ustroju sądowniczego w Polsce. Sędzia ta zatem ma do Polski (czytaj: obecnej władzy) stosunek szczególny, co rodzi pytanie o powody, dla których została wydelegowana również do sprawy Turowa. Decyzja jest efektem czeskiej skargi na przedłużenie koncesji wydobywczej (oraz związanych z tym planów rozbudowy kopalni), udzielonej jakoby z naruszeniem przepisów środowiskowych. Koncesję przedłużano w ostatnim czasie dwukrotnie: w marcu 2020 r. o sześć lat, a następnie w kwietniu 2021 o kolejnych osiemnaście – w sumie do 2044 r. Wstrzymanie wydobycia ma być natychmiastowe (co skutkowałoby wygaszeniem pobliskiej elektrowni produkującej ok. 7 proc. wytwarzanej w Polsce energii elektrycznej) i ma trwać do czasu wydania przez TSUE ostatecznego wyroku. W razie niewykonania polecenia (co już zapowiedział polski rząd) mogą nam grozić kary dzienne – analogicznie jak miało to miejsce w przypadku sprawy wycinki w Puszczy Białowieskiej. Czeski sprzeciw dotyczy przede wszystkim obawy o zasoby wodne. Kopalnia ma powodować obniżenie lustra wód podziemnych, a co za tym idzie, m.in. wysychanie ujęć wody. Ponadto strona polska miała odmawiać współpracy z Czechami i ignorować ich zastrzeżenia oraz oferty rozwiązania problemu. Czy rzeczywiście?

Otóż wniosek o koncesję został złożony w 2015 r., a postępowanie środowiskowe trwało do stycznia 2020 r., i zakończyło się pozytywną decyzją wydaną przez Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska we Wrocławiu. W postępowaniu brała udział zarówno strona czeska, jak i niemiecka, przy czym Czechy w jego ramach składały liczne sprzeciwy. Jednak wg PGE strona czeska ostatecznie miała zaakceptować polskie propozycje dotyczące m.in. środków ograniczających wpływ kopalni na terytoria przygraniczne i w październiku 2019 r. podpisała stosowny protokół kończący konsultacje transgraniczne, stanowiący podstawę do raportu środowiskowego, a ten z kolei był warunkiem wydania koncesji. A zatem konsultacje były i do tego zakończone porozumieniem. Dodajmy, iż PGE zostało zobowiązane do wykonania specjalnego podziemnego ekranu przeciwfiltracyjnego (wartość inwestycji – 17 mln zł), chroniącego przed odpływem wód gruntowych.

 Jednak w opinii specjalistów (co potwierdzają również czeskie służby geologiczne) po stronie czeskiej nie ma problemów z wodą, a obniżenie poziomu wód gruntowych spowodowane jest suszą hydrologiczną, choć nie tylko. Mianowicie, na czeskim terytorium w odległości 550 m od strefy przygranicznej zlokalizowana jest gigantyczna żwirownia. Dodajmy, iż położona jest ona tuż przy ujęciu wody, jedyne zaś zabezpieczenia wód gruntowych wykonano… po stronie polskiej. Mało tego. W promieniu od kilkudziesięciu do stu kilkudziesięciu kilometrów od Turowa działa łącznie dziewięć kopalni węgla brunatnego – pięć w Czechach i cztery w Niemczech, natomiast nieco dalej kilka kolejnych. Spośród tych dziewięciu kopalń aż osiem ma wydobycie większe od Turowa. Przykładowo, niemiecka kopalnia Nochten (60 km w linii prostej od Turowa) wydobywa 14 mln ton węgla brunatnego, a kopalnia w czeskiej Bilinie (85 km od Turowa) wydobywa 9,5 mln ton. Tymczasem wydobycie Turowa to ok. 8 mln ton. Biorąc pod uwagę łączne potencjały wydobywcze i rozmiary (a co za tym idzie, wpływ na środowisko) kopalń czeskich i niemieckich, nasz Turów jest przy nich mikrusem. O co więc chodzi?

Najprawdopodobniej o pozbycie się konkurencji. Czeskie firmy prywatne oraz państwowy CEZ są właścicielami lub współwłaścicielami kopalń i elektrowni zarówno po czeskiej, jak i niemieckiej stronie granicy, co czyni Czechy regionalnym potentatem w tej branży. Oba państwa wciąż są w znacznej mierze uzależnione od energii z węgla brunatnego – jej udział w czeskim miksie energetycznym wynosił w 2019 r. 40,4 proc., a w niemieckim – 18,9 proc. (Polska – ok. 25 proc.). Wyeliminowanie z gry kopalni w Turowie stworzy dziurę w polskim systemie energetycznym (węgiel brunatny nie nadaje się do transportu, nie będzie więc możliwe sprowadzanie go do turowskiej elektrowni) i tę lukę trzeba będzie załatać importem energii z należących do czeskich firm elektrowni położonych w Czechach i w Niemczech. Przypominam – Turów, to 7 proc. całego polskiego rynku energetycznego, kąsek nie do pogardzenia i to potencjalnie na najbliższe kilkanaście lat, Czesi planują bowiem ostateczne odejście od węgla brunatnego na rok 2038. A więc w całej rozgrywce nie chodzi o żadne kwestie środowiskowe, tylko, jak zwykle, o pieniądze. Może zatem najwyższa pora, by przyjrzeć się dokładniej czeskim i niemieckim inwestycjom zlokalizowanym w pobliżu naszej granicy i ocenić ich degradujący wpływ na polskie środowisko naturalne?

FMC27news