14.7 C
Warszawa
piątek, 26 kwietnia 2024

„Sanitaryzm plus”

W przededniu przepowiadanej od dawna przez różnych covidowych proroków IV fali pandemii (w niedawnym felietonie pt. „Złoto Big Pharmy” wyjaśniałem, dlaczego owa „czwarta fala” po prostu musi zostać ogłoszona i dlaczego z pewnością na niej się nie skończy), rząd uraczył nas dwoma projektami nowelizacji ustaw, które zbiorczo można by określić jako program „sanitaryzm plus”. Jeden z nich to słynny już druk sejmowy nr 1449, drugi zaś, to przygotowana w Ministerstwie Zdrowia pod nadzorem wiceministra Waldemara Kraski nowela do ustawy o zapobieganiu i zwalczaniu COVID-19.


Nowelizacja ta ma dość szczególny rys – mianowicie, jeśli wejdzie w życie w proponowanym kształcie, jej skutkiem będzie wprowadzenie sanitaryzmu i szczepionkowej segregacji tylnymi drzwiami. Mają temu służyć dwa kluczowe rozwiązania. Pierwsze z nich daje pracodawcom prawo sprawdzenia, czy zatrudnieni w ich firmach pracownicy (bądź kandydaci starający się o pracę) zaszczepili się przeciw Covid-19, przebyli tę chorobę i kwalifikują się jako ozdrowieńcy, lub mogą wylegitymować się negatywnym wynikiem testu na obecność koronawirusa. Już samo to jest bulwersujące, oznacza bowiem prawo wglądu w tzw. dane wrażliwe dotyczące stanu zdrowia – lecz na tym dalece nie koniec. Otóż pracodawca mógłby przesunąć niezaszczepionego pracownika na inne stanowisko pracy, niewymagające kontaktu z ludźmi (np. klientami), a nawet miałby prawo do wysłania go na urlop bezpłatny. I tutaj już mamy niebezpieczeństwo jawnej dyskryminacji osób, które z różnych względów zdecydowały się nie poddać rzekomo „dobrowolnej” procedurze medycznej: przymusową izolację w środowisku pracy i potencjalną utratę zarobków w przypadku bezpłatnego urlopu. Bez trudu można sobie wyobrazić presję i toksyczną atmosferę wokół „niewyszczepionych” pracowników, połączoną z szantażem ekonomicznym. O ile w mniejszych, rodzinnych firmach może być różnie i wiele będzie zależało od indywidualnego podejścia właściciela, o tyle idę o zakład, że w korporacjach natychmiast zostaną wdrożone odpowiednie „procedury” i „standardy” (bo dział HR będzie starał się wykazać), których efektem będzie sekwencja: inwigilacja (czyli sprawdzenie pracowników pod kątem „wyszczepialności”) – szantaż (zaszczep się, albo…) – dyskryminacja (zmiana stanowiska pracy, względnie wspomniany bezpłatny urlop). Nowe przepisy nie będą wprawdzie dawały prawa do zwolnienia „opornego” pracownika, lecz cały kontekst sytuacyjny jest jasny – zawsze znajdzie się pretekst, choćby tzw. utrata zaufania. O osobach zatrudnionych na „śmieciówkach” nawet nie wspomnę – tu wystarczy po prostu nie przedłużyć umowy, bez konieczności podawania przyczyn.

I rozwiązanie numer dwa. W przypadku wprowadzenia lockdownu (np. w odniesieniu do branży fitness, czy gastronomicznej), przedsiębiorca miałby prawo nadal prowadzić swą działalność pod warunkiem, że świadczyłby usługi na rzecz osób zaszczepionych, ozdrowieńców, bądź posiadających aktualny, negatywny test na koronawirusa. Jak łatwo zauważyć, stawia to przedsiębiorcę pod ścianą: albo zaczniesz kontrolować i segregować swych klientów (np. gości w hotelu), albo zamykaj biznes. Jak czytamy w opisie projektu ustawy: „W celu weryfikacji statusu zdrowotnego będzie możliwość stosowania aplikacji mobilnej udostępnionej przez Centrum e-Zdrowia lub wykorzystywania zaświadczeń, na których umieszczony będzie wizerunek twarzy posiadacza zaświadczenia. Będą one mogły być wydawane przez osoby wykonujące zawód medyczny. Fotografie będą pochodzić z Rejestru Dowodów Osobistych oraz ewidencji wydanych i unieważnionych dokumentów paszportowych”.

Co łączy oba rozwiązania? Ano to, że rząd przerzuca odpowiedzialność sanitarną z organów państwa na podmioty prywatne. Od tej pory rolę stójkowych mają pełnić przedsiębiorcy: bądź jako pracodawcy wobec pracowników, bądź jako usługodawcy wobec klientów – zyskując zarazem dostęp do informacji wrażliwych przechowywanych w państwowych zasobach danych. Nie jest tajemnicą, że minister Niedzielski wraz z zamordystami z „Rady Lobbystycznej” (jak tam z deklaracjami o braku konfliktu interesów?) od dawna kombinował, jak zaprowadzić sanitarystyczny rygor na wzór tych obowiązujących już we Francji czy Niemczech, zmuszając tym samym niesubordynowane społeczeństwo do poprawienia wskaźnika „wyszczepialności”. Na przeszkodzie stała jednak świadomość, że taki ruch byłby skrajnie niepopularny społecznie. Wzięto się więc na sposób – a żeby cała operacja poszła sprawnie i bez konieczności uciążliwych konsultacji, ustawa zostanie zgłoszona jako projekt poselski. Cala sprawa jest, delikatnie mówiąc, wątpliwa zarówno od strony praw obywatelskich (co na to RPO?), jak i od strony reguł funkcjonowania państwa prawa (de facto przekazanie kompetencji organów władzy publicznej prywatnym podmiotom – co na to Trybunał Konstytucyjny?). Wszystko zaś razem wzięte wygląda na bezceremonialne naganianie klienteli koncernom farmaceutycznym – w końcu, zakontraktowane 100 mln dawek nie może się zmarnować.

Najnowsze