Prof. Henryk Skarżyński – założyciel i dyrektor Światowego Centrum Słuchu oraz Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu, który to Instytut obchodzi 25-lecie powstania. Człowiek będący globalną legendą w świecie nauk medycznych. A zarazem mistrz w prezentacji, od którego powinni się uczyć politycy, naukowcy czy menedżerowie.
Parę lat temu przeprowadziłem wywiad z prof. Skarżyńskim. Byłem napompowany wziętymi ze strony Instytutu informacjami o osiągnięciach, rozlicznych ważnych nagrodach, zaszczytnych tytułach, o historii placówki będącej gotowym scenariuszem na dobry film. Bo profesor wraz z malutkim zespołem zaczynał działalność od małego pokoju z zabudowaną wnęką na korytarzu. Dziś kieruje znaną w świecie, rozległą, nowoczesną placówką w Kajetanach. Spodziewałem się więc spotkać człowieka przytłaczającego energią, może zamaszystego, słowotocznego, głośnego. Tymczasem usiadł przede mną nienagannie ubrany mężczyzna w średnim wieku, opanowany, skoncentrowany, miły, spokojny, oszczędny w gestach, ważący słowa. Jeden z tych, którzy nie muszą zachowaniem podkreślać swojej roli. Trochę przypominał w tym prof. Zbigniewa Religę, z którym miałem przyjemność rozmawiać w ostatnich latach jego życia.
Obawiałem się, że zasypie mnie, co ma w zwyczaju wielu ekspertów, przytłoczyć fachową, hermetyczną terminologią. Ale nie – dobierał słownictwo pod mój wymiar medycznego ignoranta. Słuchałem (to szczególnie odpowiedni zwrot w tym kontekście) i rozumiałem.
Uderzyła mnie jednak różnica między stonowanym stylem profesora a gęstą od opisów sukcesów stroną instytutu. I wtedy sobie przypomniałem jedną z nauk T. Harva Ekera, autora światowego bestselleru „Bogaty albo biedny. Po prostu różni mentalnie”. Twierdził on, że nie wystarczy wynaleźć najlepszego w swej dziedzinie produktu, aby odnieść sukces. Trzeba jeszcze zadbać o to, aby świat się o tym produkcie dowiedział. Temu służy sztuka prezentacji swojej oferty, poprzez którą prezentujemy siebie. Nigdy na odwrót. Bez mocnej oferty prezentacja naszej osoby będzie co najwyżej jak błysk flesza. Niestety, w naszych realiach jakakolwiek sztuka prezentacji leży często odłogiem.
W krajach zachodnich, szczególnie anglosaskich, nie tylko politycy, ale i naukowcy przechodzą kursy, podczas których uczą się jak zrozumiale przemawiać i tak wyglądać, aby zwykli słuchacze, dziennikarze, laicy dobrze rozumieli, co mówią. I jeszcze mieli z tego przyjemność.
A u nas? Zacznijmy choćby od zdjęć wielu menedżerów, które zamieszczają na korporacyjnych stronach. Trzy przykłady póz. Pierwszą, którą nazywam „na Napoleona”, polega na skrzyżowaniu rąk, „marsowym” spojrzeniu i sztucznym, „tajemniczym” uśmieszku. Druga to „reklama zegarka”. Zdjęcie sylwetki do kolan, odciągnięty mankiet i prezentacja wielkiego jak pół budzika drogiego zegarka. Trzecia, szczególnie widoczna na stronach placówek naukowych, to „zdjęcie legitymacyjne” – szary garnitur, oczy wpatrzone w obiektyw, a mówiąc Bareją, człowiek z twarzy zupełnie podobny do nikogo. Albo mowa ciała, te idiotyczne tzw. piramidki, których nauczyli się jak małpy politycy
Siedzi w studiu sześciu facetów, kłócą się, ale są sztywni jakby do kijów przywiązani, a czubki palców złączone niczym klejem posmarowane. Panie bywają jakoś swobodniejsze.
No i język. To znów domena wielu naukowców, przeświadczonych o tym, że im trudniejszą terminologią naszpikują wystąpienie czy tekst, tym większe poważanie zdobędą. Oczywiście mówię o sytuacji kierowania słów do zwykłych zjadaczy chleba, a nie do kolegów ekspertów. A wystarczyłoby sięgnąć choćby po publicznie dostępne wskazówki dotyczące np. storytellingu czy metody LATTE autorstwa trenerki medialnej i ekspertki ds. wizerunku Barbary Krysztofczyk. Albo informacje o dobrym zdjęciu profilowym, które przekazuje Tomasz Miler, ekspert sprzedaży i coach. Ale nie. Za duży trud. A prof. Skarżyński? Na stronie instytutu są jego zdjęcia, na których widzimy go w ruchu, w geście, w naturalnych pozach, uśmiechniętego, czasem swobodnie siedzącego, czasem samą wyrazistą twarz. Ale dominują zdjęcia z prezentacji, szkoleń, uroczystości, niepozowane. O swobodzie wypowiedzi już naskrobałem.
Jak było jednak mówione, prezentujemy siebie poprzez ofertę. I tu parę danych dowodzących tego, jaką „ofertę” mają prof. Skarżyński i Kajetany. Około 4 mln konsultacji i badań. Ponad 516 tys. procedur medycznych. Ponad 21 tys. wystąpień naukowych na całym świecie. Ponad 11 tys. wszczepionych implantów słuchowych. Ponad 1,4 tys. nagród i wyróżnień. Od 20 lat przeprowadzono w Instytucie najwięcej w świecie operacji poprawiających słuch rocznie. Ponad 11 tys. użytkowników implantów słuchowych, będących pod opieką Światowego Centrum Słuchu. Mamy Instytut jako prestiżowe centrum dydaktyczno-szkoleniowe, do którego przyjeżdżają lekarze ze wszystkich kontynentów. Mamy prekursorskie metody leczenia głuchoty całkowitej i częściowej.
I tu wychodzimy poza prezentację prof. Skarżyńskiego i Kajetan, a wchodzimy na pole prezentacji Polski. Platformy pomocowe uginają się pod ciężarem zbiórek na rzecz zagranicznych operacji ratujących życie dzieci czy matek, bo u nas często nie ma możliwości ich przeprowadzania. Ale z leczeniem słuchu jest odwrotna sytuacja. To do Instytut Patologii i Fizjologii Słuchu w Kajetanach przyjeżdżają pacjenci z różnych stron świata, aby móc znów słyszeć. Jest niesamowite, że niektórzy z nich zaczynają uprawiać muzykę, co wybrzmiewa podczas organizowanych przez prof. Skarżyńskiego festiwali „Ślimakowe rytmy”. Kto chce, nich obejrzy w internecie, to do końca zrozumie, o czym mowa.
Ten kajetański ośrodek i jego obsypany światowymi zaszczytami założyciel powinni być wybijanym na pierwszy plan elementem prezentacji Polski przy wszystkich możliwych okazjach, nawet w turystycznych spotach. Jest to jedna z nielicznych naukowych pereł, dzięki której niejednemu człowiekowi za granicą Polska lepiej się zakotwiczy w głowie. Tak bowiem rozległy jest problem z dobrym słyszeniem na świecie. O słuchaniu nie wspominając.
Bogusław Mazur
Źródło: Salon24.pl