12.6 C
Warszawa
środa, 9 października 2024

Niemiecka koalicja sprzeczności

Podpisanie umowy koalicyjnej formalizuje powstanie nowego rządu na czele z socjaldemokratycznym kanclerzem. W ocenach ekspertów i w medialnych komentarzach przebija niepokój o spójność działań Berlina. Ministrów trzech ugrupowań dzielą wizje polityki wewnętrznej i zagranicznej. Po upływie miodowego miesiąca Olaf Scholz stanie przed kluczowym zadaniem gaszenia pożarów. Jednym z punktów zapalnych będzie niewątpliwie Polska.

Who is who?


Partie, które zwyciężyły we wrześniowych wyborach do Bundestagu, zakończyły negocjacje w sprawie utworzenia koalicji rządzącej. Jeśli nie nastąpi falstart, w drugim tygodniu grudnia Angela Merkel przestanie być kanclerzem. Oczywiście kandydaturę Olafa Scholza musi formalnie zatwierdzić parlament. Niemniej jednak nazwiska jego ministrów zostały już nieoficjalnie ujawnione mediom. Partyjny układ jest niezwykle ważny z punktu widzenia spójności działania nowego gabinetu.

Pierwszą zagadką jest trwałość koalicji. Rząd RFN będzie wyjątkowy, ponieważ tworzą go trzy partie, które wcześniej nigdy nie działały wspólnie na szczeblu federalnym. Mowa o tzw. sygnalizacji świetlnej, nazywanej tak od barw ugrupowań: socjaldemokratów (SPD), ekologów z Sojuszu-90/ Zieloni i prorynkowych liberałów (FDP).

Tylko socjaldemokraci mają aktualne doświadczenia rządowe. Olaf Scholz jest wicekanclerzem i ministrem finansów w ustępującym zespole Angeli Merkel, który tworzyły CDU/CSU i SPD. Z obecnego składu do nowego rządu przejdzie także minister pracy Hubertus Heil, który utrzyma stanowisko. Dotychczasowi ministrowie – środowiska i bezpieczeństwa Jądrowego Svenja Schulze oraz sprawiedliwości Christine Lambrecht – przejmą tekę resortów budownictwa i rozwoju miast oraz tekę spraw wewnętrznych.

Po drugie, fotele wicekanclerski i ministra spraw zagranicznych podzieli duet współprzewodniczących Partii Zielonych, Robert Habeck i Annalena Baerbock. Habeck otrzyma także utworzony specjalnie dla niego superresort. Będzie nim ministerstwo gospodarki, wzmocnione kompetencyjnie o ochronę klimatu i transformację energetyczną.
I wreszcie po trzecie, Scholz rozważa zagranie nietypowe w niemieckim systemie władzy wykonawczej. Chodzi o drugie stanowisko wicekanclerza, a zarazem ministra finansów, które ma otrzymać przewodniczący FDP Christian Lindner. To on de facto byłby najsilniejszym rozgrywającym po szefie rządu. Minister finansów opracowuje projekty budżetu państwa, a ponadto odgrywa znaczącą rolę w strefie euro oraz w podziale funduszy całej Unii Europejskiej. Układanka Scholza to zatem nic innego jak wewnętrzny system powstrzymywania i równowagi, co źle wróży sprawności decyzyjnej.
O ile o wymienione stanowiska toczyła się w koalicji zażarta walka, o tyle do teki ministra zdrowia chętnych nie było, co zrozumiałe ze względu na pandemię.

„Jaka partia trzeźwo myśląca o utrzymaniu wyborców, weźmie na siebie niepopularne decyzje, na przykład kolejną blokadę lub wprowadzenie obowiązkowych szczepień?” – logicznie pyta gazeta „Die Welt”.
Służba zdrowia jest pierwszą ze słabych stron nowego rządu. Mimo 22 zespołów roboczych z udziałem ponad 300 polityków i ekspertów, negocjujących umowę koalicyjną, nie udało się uzgodnić reformy w tej kluczowej dziedzinie. Dlatego stanowisko szefa resortu przypadnie socjaldemokracie Karlowi Lauterbachowi. Rzecz w tym, że nie ma on dobrej opinii w mediach, jest więc pierwszym kandydatem do roli kozła ofiarnego, czyli szybkiej dymisji.

Z reguły jednak panuje przekonanie, że podział stanowisk rządowych pomiędzy koalicjantów można nazwać zrównoważonym. Zgodnie z umową, SPD przypadnie siedem resortów, Zielonym – pięć, a liberałom – cztery, co oddaje parytet głosów wyborców oddanych na każdą z partii.
Podobnie jest oceniana treść programu nowego rządu. Jego celem jest modernizacja słabnącej gospodarki, reforma sfery socjalnej i wzmocnienie funkcjonowania państwa. Choć prezentując umowę koalicyjną, Olaf Scholz nazwał walkę z pandemią głównym zadaniem swojego rządu. Tyle że bojąc się reakcji społecznej, zapomniał przedstawić konkretów. W tym zakresie umowa koalicyjna przewiduje jedynie utworzenie federalnej centrali kryzysowej oraz interdyscyplinarnej grupy eksperckiej. Ich zadaniem będzie koordynacja działań poszczególnych ziem związkowych i stałe konsultowanie rządu. Kroku nie można nazwać inaczej niż unikiem. Wskazuje na ogromne kontrowersje wokół dalszej walki z pandemią. Statystki zakażeń IV fali idą w górę, tymczasem Niemcy są nie tylko zmęczeni obostrzeniami, ale także spolaryzowani, co do ich dalszego sensu. Przede wszystkim jednak ewentualne działania sanitarne stają w ostrej opozycji z innymi planami rządu.

Punkty zapalne

Zielony współkoalicjant ma bardzo ambitne plany dotyczące ochrony klimatu i przejścia na odnawialne źródła energii. W szczególności chodzi o przyspieszenie w likwidacji energetyki węglowej. Jeśli Angela Merkel wskazała jako datę docelową 2038 r., to zgodnie z treścią umowy nowy rząd „uznał za idealny termin rok 2030”. Nie wyłączając niedawno uruchomionej elektrowni, w której zabezpieczenia środowiskowe kosztowały setki milionów euro.

Co więcej, Zieloni chcą radykalnego zwiększenia nakładów finansowych na źródła odnawialnej energii, po to, żeby wygasić elektrownie gazowe w 2040 r. Tymczasem po wygranych wyborach Olaf Scholz spotkał się z prezesami największych koncernów, w tym z branży energetycznej. Zgodnie z deklaracjami socjaldemokraty, Berlin zainicjuje gigantyczny program budowy elektrowni zasilanych gazem. O jego skali świadczy zamiar podwojenia ich mocy w stosunku do obecnie pracujących obiektów.

Zgodnie ze wspólnym komunikatem kierownictwa SPD i baronów niemieckiego przemysłu, ok. 2030 r. energetyka gazowa ma dać tyle samo megawatów co OZE. Ze względów politycznych została wprawdzie nazwana przez Scholza dopełnieniem zielonej transformacji, co nie zmienia faktu jej rozbudowy i konieczności zwiększenia importu gazu.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie zainwestuje miliardów euro w obiekty przeznaczone do wygaszenia w ciągu kolejnych 10 lat. Wprawdzie media ogłosiły, że SPD i Zieloni osiągnęli w kwestiach energetycznych kompromis, ale jest to mydlenie oczu. Annalena Baerbock uznała produkcję elektryczności i ciepła z gazu za uzasadnioną ekonomicznie oraz społecznie konieczną. Zadeklarowała jednak wyraźnie tymczasowość takiego rozwiązania zakreśloną horyzontem 2040 r. Kto więc oszukuje Niemców?

Raczej nie Baerbock, która słynie z negatywnego wręcz stosunku do współpracy energetycznej z Rosją, a szczególnie do uruchomienia gazociągu Nord Stream-2. Zieloni wspierają argumenty eko-wyborców, postrzegających spalanie gazu, jako główne zagrożenie klimatyczne. Dlatego współkoalicjant twierdzi, że do końca dekady udział energii elektrycznej wytwarzanej z OZE powinien wynosić 80 proc. choć w 2020 r. wyniósł 45 proc.

To nie wszystko, przyszła minister spraw zagranicznych uważa bowiem, że Rosja stosuje gaz jak broń geopolityczną. Gdy w Europie wybuchł kryzys energetyczny, publicznie oskarżyła Gazprom i Kreml o szantaż Niemiec, UE oraz Ukrainy. W związku z tym zapowiedziała blokadę uruchomienia Nord Stream-2 do czasu spełnienia przez Rosję wymogów unijnego prawa.

Jak wiadomo, niemiecki regulator zawiesił certyfikację gazociągu, tymczasem Baerbock powtarza, że nic się nie stało, Gazprom może bowiem zwiększyć tranzyt gazu trasami ukraińską i polską. Oczywiście Putin nie zgodzi się na takie rozwiązanie, co z punktu widzenia Scholza zagraża funkcjonowaniu niemieckiej gospodarki.

Kością niezgody pomiędzy socjaldemokratami i zielonymi jest więc kształt transformacji energetycznej, jej tempo, a przede wszystkim kwestia, skąd wziąć środki na gigantyczne inwestycje? Sporny pozostaje kierunek ich wykorzystania. W tym momencie uwagę przykuwa trzeci koalicjant, w którego rękach znajdzie się ministerstwo finansów, a więc budżet federalny.

Kolejnym punktem zapalnym, tym razem pomiędzy SPD i FDP, są kwestie socjalne. Zgodnie z umową koalicyjną w 2022 r. płaca minimalna ma zostać podniesiona z 9,5 euro do 12 euro za godzinę. Jest to równoznaczne z jednorazową podwyżką płac dla około 10 mln osób wykonujących niskopłatną pracę.

Ponadto państwowy system ubezpieczeń społecznych dopełni kolejny element. To ​​fundusz giełdowy, który pod kontrolą niezależnego podmiotu ulokuje część składek emertytalnych w akcjach. Socjaldemokraci obiecali także wyborcom, że ich rząd nie dopuści do obniżki emerytur i nie po raz kolejny nie podwyższy wieku emerytalnego, wynoszącego 67 lat.
Wszystko razem spowoduje gigantyczne wydatki na cele społeczne. Tylko utworzenie planowanego funduszu giełdowego będzie kosztowało państwo 10 mld euro. Z drugiej strony, koalicja zarzeka się, że nie podniesie obciążeń podatkowych i nie zwiększy składki emerytalnej. FDP obiecała jednak, że nie zgodzi się na modernizację energetyczną i reformę socjalną za cenę korekt luzujących dyscyplinę finansową. Wbrew oczekiwaniom, tzw. konstytucyjny hamulec długu publicznego (Schuldenbremse), którego obowiązywanie zawieszono ze względu na pandemię, zostanie ponownie przywrócony w 2023 r.

Jak ocenia Ośrodek Studiów Wschodnich, konserwatywne podejście do wydatków publicznych wymusił przewodniczący Wolnych Demokratów Christian Lindner. Objęcie przez niego stanowiska ministra finansów ma być gwarancją, że FDP przejmie rolę „adwokata solidnych finansów, a więc zdrowego budżetu Niemiec”. W związku z tym rozgłośnia Deutsche Welle pyta: – W jaki sposób mają zostać sfinansowane ogromne plany inwestycyjne w sferach energetyki, ochrony klimatu i cyfryzacji gospodarki, skoro budżety ziem związkowych i federalny będą funkcjonowały w ramach ograniczeń?

OSW informuje, że nowy rząd powoła prawdopodobnie specjalne fundusze celowe, ale brak zapisów w tym temacie w umowie koalicyjnej. Tak czy inaczej, punktem zapalnym będzie „skąpstwo” FDP. Ugrupowanie uważa się za depozytariusza publicznych pieniędzy, zapowiadając stanie na straży celowości wydatków.

Wreszcie kolejnym drażliwym problemem jest polityka imigracyjna. Rząd przewiduje ułatwienia w nabyciu obywatelstwa niemieckiego. Koalicjanci zgodnie deklarują imigracyjny charakter społeczeństwa i liberalizację tego obszaru funkcjonowania państwa. Złagodzeniu ulegnie prawo azylowe, a także przepisy dotyczące podejmowania pracy przez osoby nieposiadające takiego statusu. Takie podejście zaostrzy konflikt społeczny, szczególnie we wschodnich landach. Władze ziem związkowych graniczących z Polską sprzeciwiają się takim rozwiązaniom pod presją opinii publicznej.

Dlatego koalicja zapowiada intensywniejszą współpracę pomiędzy federacją i landami w sprawie deportacji. Jednak, czy wobec wzrostu nastrojów antyimigracyjnych w Niemczech to wystarczy? Jeśli nie, skąd rząd weźmie ręce do pracy niezbędne dla wzrostu PKB i zapowiadanej rekonstrukcji przemysłu?

Wiele kontrowersji wywołuje również projekt obniżenia z 18 do 16 lat wieku niezbędnego do udziału w wyborach europejskich i niemieckich wszystkich szczebli. Kolejnym „gestem” wobec młodych Niemców jest punkt umowy dopuszczający legalizację marihuany.

Najgorętszym punktem zapalnym wydaje się jednak sam Olaf Scholz. SPD tradycyjnie opowiada się za ścisłymi związkami z Rosją. Od czasu socjaldemokraty Willy Brandta taka idea jest głęboko zakorzeniona w koncepcji polityki wschodniej (Ostpolitik). W tym kontekście eksperci i media zwracają uwagę na biografię nowego kanclerza.

Od czasu wyboru na deputowanego do Bundestagu, Scholz był postrzegany jako członek drużyny kanclerza Gerharda Schroedera, jednak polityka zagraniczna nie należała do jego priorytetów. Scholz rzadko mówił o Rosji, lecz pierwsze kontakty polityka z Moskwą datują się jeszcze na lata 80. XX w., gdy zajmował stanowisko wiceprzewodniczącego Międzynarodowej Organizacji Młodych Socjalistów (IUSY). Deutsche Welle przypomina, że w tym środowisku popularne były idee marksistowskie.

Ponadto Scholz podczas pełnienia urzędu burmistrza Hamburga miał silne powiązania z Rosją, ponieważ miastem partnerskim jest Petersburg. Było to szczególnie widoczne w latach 90., gdy organizował humanitarne dostawy żywności. Stał za nimi bliski współpracownik Scholza, socjaldemokrata Henning Voscherau. W 2012 r. został przewodniczącym rady dyrektorów konsorcjum South Stream Transport AG. Wspólne przedsięwzięcie Gazpromu i firm europejskich służyło budowie południowego odpowiednika gazociągu Nord Stream. Sam Scholz nawiązał wiele kontaktów z rosyjskimi biznesmenami z Petersburga.
Podczas kampanii wyborczej polityk nazywał się spadkobiercą Merkel. Tyle że zgodnie z ocenami ekspertów, tylko udział Zielonych podchodzących krytycznie do Kremla, stanowi dla SPD barierę otwarcie prorosyjskiego skrętu. Jeśli socjaldemokraci zechcą złagodzić ton w stosunkach z Moskwą, trudno im będzie uzyskać na to zgodę koalicjantów. Jednak poparcie Berlina dla gazociągu Nord Stream-2 nie ulegnie zmianie.

Politolog Stefan Meister uważa, że w polityce rosyjskiej wiele będzie zależało od tego, jak silna w SPD okaże się frakcja rosyjska. Przypomina, że wpływowi członkowie partii opowiadają się za stopniowym zniesieniem sankcji. Według Meistera, pacyfistyczne, lewe skrzydło SPD jest dość silne. Z kolei profesor Gerhardt Mangott z Uniwersytetu w Innsbrucku nazywa Scholza zwolennikiem „umiarkowanej polityki” wobec Rosji.
Wreszcie SPD ma dogodny kanał partyjnej komunikacji z Rosją. Z reguły byli kanclerze nie ingerują w bieżące sprawy rządu, ale w przypadku Schroedera eksperci nie wykluczają podejmowania takich prób przez Kreml.

– Polityk jest lobbystą interesów rosyjskich w Niemczech, więc można sobie wyobrazić, że mógłby spróbować wykorzystać swoje kontakty w SPD do promowania bardziej przyjaznej polityki wobec Rosji – powiedział Meister.

Polska

„Relacje z Rosją, Ukrainą i Białorusią, a także polityka zagraniczna w ogóle nie należą do priorytetów nowego rządu. Tematyka jest poruszana dopiero w siódmym z dziewięciu rozdziałów umowy koalicyjnej” – komentuje gazeta „Bild”. Jak najkrócej można określić zainteresowanie Berlina wschodnią flanką UE?
Koalicja sygnalizacji świetlnej wspiera wysiłki Ukrainy zmierzające do przywrócenia pełnej integralności terytorialnej i suwerenności. Krytykuje Rosję za ograniczanie wolności obywatelskich i demokratycznych. Popiera białoruską opozycję w żądaniach demokratycznych wyborów i uwolnienia więźniów politycznych. Koalicjanci uważają rosyjską ingerencję w poparcie Łukaszenki za niedopuszczalną. O kryzysie imigracyjnym i zagrożeniach militarnych Polski, republik bałtyckich i Ukrainy ani słowa, co brzmi dla nas niebezpiecznie.
Nowy gabinet stara się łagodzić, niedostateczne z punktu widzenia Warszawy zainteresowanie agresywną polityką Rosji. Udział w NATO pozostaje kluczem do niemieckiego bezpieczeństwa, dlatego rząd opowiada się za utrzymaniem wiarygodnego potencjału odstraszania NATO. Oczywiście nie ma mowy o wzroście wydatków obronnych do 2 proc. PKB. Berlin chce natomiast w nieokreślonej perspektywie przeznaczyć więcej środków na międzynarodowe działania bezpieczeństwa. Takie zobowiązania można nazwać jednak słowem – rozmyte.

Koalicjanci poświęcają za to dużo miejsca polityce europejskiej, czyniąc z niej ostry punkt zapalny, wobec zupełnie innej wizji UE prezentowanej przez Polskę. Według nowego rządu Niemiec, celem dalszej integracji powinno być federalne, europejskie państwo związkowe, zorganizowane na podstawie zasad subsydiarności, proporcjonalności oraz karty praw podstawowych.

SPD-Zieloni-FDP proponują wzmocnienie Parlamentu Europejskiego, a także, co istotne z punktu widzenia Polski, praktykowanie różnych prędkości integracyjnych. Rząd Scholza chce zmiany głosowania w Radzie Europejskiej na większościową oraz – co najważniejsze – wzmocnienia zasady praworządności.

W takiej sytuacji dialogu z Polską nie ożywi z pewnością zaproponowane wzmocnienie Trójkąta Weimarskiego (wraz z Francją) ani gest poparcia budowy Miejsca Pamięci i Spotkań z Polską w Berlinie, mającego uczcić polskie ofiary nazistowskich Niemiec. Za komentarz do perspektyw przyszłych relacji polsko-niemieckiej najlepiej posłuży opinia ministra ds. Unii Europejskiej Konrada Szymańskiego.

– Dziś żyjemy w dobrym sąsiedztwie i przyjaźnie ze sobą współpracujemy – powiedział minister z okazji 30. rocznicy podpisania Traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy. Zastrzegł jednak, że aby zapobiec wewnętrznym niepokojom, Unia musi uznawać zróżnicowane interesy i zróżnicowaną wrażliwość polityczną poszczególnych państw członkowskich.

– Nie wierzę w dobre rozwiązania dla Europy bez dobrego porozumienia między Warszawą i Berlinem. Bez takiego porozumienia trudno sobie wyobrazić spokojną, dobrą przyszłość procesu integracji – zaznaczył Szymański.

Zapytany wprost o oczekiwania związane z nowym rządem niemieckim, minister wymienił polskie warunki: równe traktowanie wszystkich państw członkowskich oraz uznanie, że integracja to nie koszty, ponieważ zyski przekraczają wielokrotnie nakłady. Zaapelował o to, by w przypadku różnicy zdań podejmować starania o zrozumienie dla motywów partnera.
To prawda, że Polska i Niemcy mają zbieżne stanowiska w kwestiach dotyczących wzmacniania Europy. Chodzi o wspólny rynek, odrzucenie protekcjonizmu, konstrukcję budżetu unijnego, pozwalającą na kontynuację procesu rozszerzania o Bałkany Zachodnie. Jednak kluczową pokusą, jakiej najwyraźniej ulega nowy gabinet kanclerski, jest redukowanie Polski w UE do niezwykle toksycznego sporu o to, jak implementować zasadę praworządności w każdym kraju członkowskim.
Tymczasem nawet niemieccy dyplomaci wzywają Berlin do opamiętania.

Były ambasador RFN w Warszawie namawia Olafa Scholza do „rozbrojenia”. Niemcy muszą skończyć z mówieniem o polexicie. Ostrzega również przed sankcjami, które mogą rozkręcić niebezpieczną spiralę. Niestety umowa koalicyjna wyraźnie bije w relacje Berlina z Warszawą. Długi i szczegółowy punkt dotyczący praworządności, nie wymienia Polski z nazwy, ale jest to wyraźne odniesienie do konfliktu z Komisją Europejską. Nowy rząd Niemiec zapowiada, że będzie w Radzie UE konsekwentnie egzekwować stosowanie istniejących instrumentów w tym zakresie. Scholz zgodzi się również na propozycję Komisji Europejskiej, aby wypłatę środków Funduszu Odbudowy uzależnić od spełnienia warunków wstępnych.

Można więc powiedzieć, że cała umowa koalicyjna emanuje dyktatem wobec Polski, a Berlin postawi sprawę na ostrzu noża. Oczywiście można się pocieszać opiniami ekspertów, że nasza gospodarka da sobie radę. Tyle że w UE i na zachodniej granicy potrzebny nam jest pewny sojusznik, a nie sąsiad, który myli priorytety. Zamiast wziąć na celownik Rosję i Białoruś, szuka konfliktu tam, gdzie go nie ma.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news