2.7 C
Warszawa
poniedziałek, 23 grudnia 2024

Bezmyślna Unia. Niepewna Ameryka. Bezbronna Polska

Eskalacja napięcia pomiędzy Rosją i Zachodem zbliża się do krytycznego punktu, za którym czai się już wojna. Nadszedł moment podjęcia zdecydowanych, także militarnych kroków powstrzymujących Kreml. Tymczasem Polska zderza się z niepewnością Ameryki i bezmyślnością Unii, które umożliwiły Putinowi rozpętanie kryzysu.

Cały proces zachodnich negocjacji z Rosją na temat bezpieczeństwa Ukrainy oraz prawa do rozszerzenia NATO na wschód wygląda na aberrację. Każdemu Polakowi, każe zawołać: Nie, to się nie dzieje naprawdę!

Aberracja

Niestety wydarzenia ostatnich miesięcy i tygodni mówią same za siebie. Totalne zaskoczenie, brak woli zdecydowanej reakcji, wreszcie zgoda na rozmowy z lufą przystawioną do głowy przez bandytę. Wszystko razem świadczy o tym, że mimo głośnych deklaracji, Zachód jest absolutnie nieprzygotowany do konfrontacji z Rosją. Co gorsza, najprawdopodobniej chce jej uniknąć za wszelką cenę.

Oznacza to powrót do tragicznej w skutkach polityki appeasementu, która doprowadziła do wybuchu II wojny światowej. Z taką różnicą, że rolę Hitlera gra Putin, a postać brytyjskiego premiera, idioty Davida Chamberlaina, z niezwykłym aktorskim talentem obsadza Joe Biden.

Jeśli kontynuować historyczne analogie, kanclerz Niemiec i prezydent Francji, przypominają postawą hitlerowskiego sojusznika Benito Mussoliniego, a nie Winstona Churchilla i Charlesa de Gaulle. Wobec tego, jak najbardziej zasadne jest pytanie, czy polski udział w UE i NATO, przyniesie taki sam skutek, jak papierowe gwarancje, które Warszawa otrzymała od zachodnich sojuszników w 1939 r.? Nie jest to przesada, w zgodnej opinii ekspertów bowiem ryzyko wybuchu militarnego konfliktu w Europie jest najwyższe od czasów zimnej konfrontacji, a nawet od II wojny światowej. Na bezpieczeństwo Polski wpływa splot wyjątkowo niekorzystnych czynników międzynarodowych, uderzająco podobnych do sytuacji z 1939 r. Pierwszym jest oczywiście agresywne parcie Rosji do geopolitycznego starcia, lecz decydujące znaczenie ma postawa Ameryki i UE, które nie chcą umierać za Kijów, ale także za Warszawę, Wilno i Bukareszt.

Ostatnie ostrzeżenie

– Cierpliwość Rosji wobec Zachodu dobiegła końca – pora jechat’ – oświadczył Siergiej Ławrow podczas pierwszego od kilku lat posiedzenia Rady NATO – Rosja, które odbyło się 12 stycznia w Brukseli. Użyty idiom oznacza gotowość natychmiastowego działania, a więc sygnał podjęcia przez Moskwę bardziej radykalnych kroków. Zapewne w myśl doktryny niemieckiego generała Carla von Clausewitza, autora defi nicji „Wojna to kontynuacja polityki innymi metodami”.

Według rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Sojusz Północnoatlantycki złożył Moskwie obietnicę, że nie przesunie infrastruktury wojskowej na Wschód, następnie bezczelnie ją złamał, „wyrzucając własne zobowiązanie do kosza”. Efekt jest taki, że NATO stanęło na rosyjskiej granicy, zagrażając jej bezpieczeństwu.

 – Oczekuję reakcji Waszyngtonu i Brukseli – zażądał Ławrow w imieniu Kremla. W rzeczywistości postawił ultimatum: albo USA i Europa skapitulują i bezwarunkowo zrealizują rosyjski dyktat, albo wybuchnie wojna.

Przesada? Niestety nie. W 2008 r. podczas szczytu NATO w Bukareszcie republikański prezydent Georg W. Bush otworzył drzwi Sojuszu przed Gruzją, Mołdową i Ukrainą. Zaproszony na spotkanie Putin ostrzegł, że do tego nie dopuści. W rezultacie rosyjska armia najechała Gruzję.

Obecnie Kreml używa tego samego argumentu, blokując członkostwo Ukrainy w NATO. Niestety, 100 tys. rosyjskich żołnierzy zagraża obecnie całej wschodniej flance Sojuszu, od Morza Bałtyckiego, po Czarne. Moskwa eskaluje sytuację, wysuwając żądania nie tylko wobec państw posowieckich, ale także krajów tzw. zewnętrznego imperium, na czele z Polską.

Podczas pierwszej rundy negocjacji amerykańsko – rosyjskich, na które naiwnie zgodził się Biden, delegaci Białego Domu usłyszeli prawdę od zastępcy Ławrowa. Wiceminister Siergiej Riabkow rozwijając ultimatum zwierzchnika, zażądał, ni mniej, ni więcej, tylko przywrócenia status quo z 1997 r. Polska, państwa bałtyckie i wszystkie kraje, które wstąpiły do NATO po tej dacie, mają zostać przez Waszyngton pozbawione praw członkowskich. Ponadto USA i sojusznicy z Europy Zachodniej powinni wycofać z Europy Środkowej i Bałkanów własnych żołnierzy oraz uzbrojenie i zaprzestać jakiejkolwiek współpracy oraz pomocy wojskowej z wymienioną grupą państw. Żeby była jasność, żądanie dotyczy również aktywnie współpracujących z NATO Finlandii oraz Szwecji. Całość ma zostać przypieczętowana nowym paktem jałtańskim Rosji z USA.

Aby świat przekonał się, że Rosja mówi poważnie, ustami swojego rzecznika przemówił Putin. 16 stycznia Dmitrij Pieskow powiedział: – Prezydent negatywnie ocenił rezultaty pierwszej rundy rokowań w Genewie. Dzień później ogłosił: –Czerwony alarm w stosunkach między Rosją i Stanami Zjednoczonymi. Oskarżył NATO o stopniową inwazję na Ukrainę.

– Mówimy w szczególności o zaopatrzeniu Kijowa w broń defensywną i ofensywną oraz o intensyfikacji szkolenia ukraińskiej armii – oświadczył Pieskow, powtarzając jak mantrę, że taki stan rzeczy jest realnym zagrożeniem dla stabilności i bezpieczeństwa w Europie, a Moskwa nie może dłużej tolerować tej sytuacji. Dlatego pozostawi wojska na granicy z Ukrainą, jako środek zapobiegawczy i w reakcji na nieprzyjazną atmosferę.

Z tym że równolegle Kreml rozpoczął zastraszanie państw NATO. W odpowiedzi na prośbę Estonii o zwiększenie sił Sojuszu Moskwa zarzuciła Tallinowi eskalację napięcia. MSZ Rosji wydał także komunikat, ostrzegający Szwecję i Finlandię przed wstąpieniem do NATO. Odwracając kota ogonem, wszelkie działania obronne Zachodu Moskwa interpretuje jako agresję przeciwko sobie.

Dlaczego? Odpowiedź jest dwojaka. Po pierwsze, Rosja szuka obecnie z coraz większą intensywnością casus belli, czyli pretekstu do wojny. Zauważył to nawet mało spostrzegawczy Biały Dom. Według rzeczniczki prasowej Bidena Kreml trzyma w gotowości dywersantów, którzy mają sprowokować żołnierzy ukraińskich do otwarcia ognia, co uzasadni militarny odwet.

Jednak rosyjska prowokacja może nastąpić wszędzie, także na granicy polsko-rosyjskiej. Gdy w 1939 r. Stalin chciał rozpętać wojnę z Finlandią, kazał NKWD ostrzelać skrycie sowiecki posterunek graniczny, przypisując winę stronie fińskiej. Tak wybuchła wojna zimowa lat 1939-1940, po której sowieci ukradli Finlandii Karelię.

Z kolei Stalin wzorował się na prowokacji gliwickiej Hitlera, Putin miał się więc od kogo uczyć. Dziś casus belli może być incydent powietrzny z udziałem polskiego F-16 lub ogień otworzony w samoobronie przez funkcjonariuszy Straży Granicznej, broniących Polski przed nielegalnymi imigrantami.

W ten sposób Moskwa osiągnęła więc strategiczną przewagę. Żadne państwo wschodniej fl anki NATO oraz Ukraina, Szwecja i Finlandia nie mogą się czuć bezpieczne.

Po drugie rosyjska doktryna wojskowa, zawiera pojęcie eskalacji dla deeskalacji. Jeśli Moskwa uzna sytuację międzynarodową za zagrożenie, przyznaje sobie jednostronne prawo wyprzedzającego ataku na wrogie państwo lub sojusz, aby zmusić przeciwnika do ustępstw.

Tłumacząc wprost, Rosja może bez ostrzeżenia zrzucić bombę jądrową na Warszawę, Gdańsk lub Białystok, po to, aby wystraszony Zachód, podkuliwszy ogon, skapitulował przy zielonym stoliku. Zdaniem rosyjskich strategów bezkarne starcie polskiego, litewskiego lub ukraińskiego miasta z powierzchni ziemi to mądry sposób uniknięcia III wojny, której przecież ani Moskwa, ani Waszyngton czy Berlin i Paryż nie chcą. Rzecz jasna uderzenie nie dotknie terytorium zachodniej Europy lub USA, tylko spornych peryferii, takich jak Polska.

Zachód widzi rosyjskie prowokacje. Zna doskonale rosyjską doktrynę wojskową. I co? I nic, sądząc po działaniach Waszyngtonu i zachodnich sojuszników Warszawy. No może poza Szwecją, znaną z bezwzględnej obrony suwerenności. W odpowiedzi na rosyjskie groźby natychmiast skierowała kontyngent wojskowy na strategiczną bałtycką wyspę Gotlandię. Godny podziwu, a przede wszystkim naśladowania wyjątek.

Niepewna Ameryka

Jeśli chodzi o USA, przerażenie w Warszawie powinna budzić niekompetencja administracji Joe Bidena. W jego cieniu trwa ambicjonalna i programowa walka o kierunki polityki zagranicznej i wewnętrznej. Kluczowi doradcy prezydenta spierają się o cel i sposób reagowania na rosyjskie wyzwanie, poczynając od pytania, czy Rosja w porównaniu z Chinami i problemami wewnętrznymi, stanowi w ogóle jakieś niebezpieczeństwo?

Identyczne spory wypłynęły do mediów już w związku z letnim szczytem Biden- Putin w Genewie. Kompetencyjny i strategiczny chaos jest zatem permanentną cechą demokratycznej ekipy Białego Domu. Sekretarz stanu Antony Blinken uchodzi za zwolennika ostrzejszych środków powstrzymywania Rosji. Z kolei doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan postrzega Moskwę, jako potencjalnego sojusznika Ameryki w konfrontacji z Pekinem.

W efekcie zamiast twardej reakcji na agresję Putina przecieki medialne wskazują, że kwestią najważniejszą dla Białego Domu jest cena pozyskania Moskwy, a więc amerykańskich ustępstw w Europie. Tuż przed obecnymi rokowaniami w Genewie Polską wstrząsnęła informacja, że aby nie drażnić Rosji, Waszyngton rozważa zmniejszenie lub wycofanie obecności wojskowej w naszym kraju. Biały Dom musiał opublikować zdecydowane dementi, które wskazuje na prawdziwość przecieku informacji.

Departament stanu, podobnie jak Psaki, zalewają amerykańską i europejską opinię publiczną komunikatami, jakich to strasznych ostrzeżeń Biden nie przekazał Putinowi, jeśli Rosja zdecyduje się rozpocząć wojnę lub zbrojne prowokacje. Ameryka obiecuje, że wyśle Ukrainie każdą pomoc wojskową, a przede wszystkim wzmocni wschodnią flankę NATO.

To kłamstwo. Samoloty z bronią nie wylądują na ukraińskich lotniskach, a statki nie zacumują w ukraińskich portach, bo wszystkie zostaną najpierw zniszczone przez rosyjskie lotnictwo, a potem rozjechane przez rosyjskie czołgi. Amerykanie nie wzmocnią wschodniej flanki NATO z powodu rosyjskiej blokady antydostępowej. Zanim dodatkowe siły zostaną przerzucone drogą lądową, to jak wskazał przebieg ubiegłorocznych ćwiczeń polskiej armii, Rosjanie będą stali na linii Wisły. W takiej sytuacji NATO, co najwyżej zbuduje rubież obronną na Odrze.

Problem polega na tym, że działania prewencyjne trzeba było podejmować w momencie napaści Rosji na Ukrainę. Tyle że w 2015 r. demokratyczny poprzednik Bidena, Barack Obama nie dostrzegł takiej potrzeby. Potem zaś demokraci urządzili nagonkę na Donalda Trumpa, za to na stałe chciał przenieść cześć amerykańskich jednostek z Niemiec do Polski.

Ostatnie okno możliwości zamknęło się w listopadzie ubiegłego roku. Natychmiastowy desant amerykańskich dywizji w Polsce i nieograniczona dostawa broni defensywnych dla Ukrainy zmieniłyby obecny rozkład sił. Wówczas w Białym Domu zwyciężyła jednak opcja: nie drażnić, tylko dogadywać się z Rosją. Dziś Putin doskonale zdaje sobie sprawę z bezsilności USA, dlatego bezkarnie eskaluje napięcie.

Na niepewność Ameryki trzeba jednak spojrzeć szerzej. Obecne elity władzy mają gdzieś bezpieczeństwo Polski i Ukrainy. Priorytetem jest realizacja marksistowskiego programu inżynierii społecznej. Ma zamienić wolnych obywateli USA w pozbawioną swobód masę ludzką, uzależnioną od pomocy państwa.

Projekt odgórnego narzucenia krytycznej teorii rasowej, rozdawnictwa pieniędzy, dyskryminacji białej ludności za kolor skóry, wykluczają amerykańskie zaangażowanie wojenne w obronie sojuszników.

Najdobitniej pokazała to ucieczka z Afganistanu. Słabość USA potwierdzona następnie wycofaniem sankcji wobec gazociągu Nord Stream-2 i haniebnym paktem gazowym Biden- Merkel, zachęciła jedynie Putina do agresji.

Powiedzmy sobie wprost. Elity partii demokratycznej są zbyt zajęte budową uległego społeczeństwa ery postprawdy, doprowadzając do polaryzacji Amerykanów. Biden gra więc na czas, poświęcając Ukraińców i Polaków w imię realizacji polityki wewnętrznej.

Bezmyślna Europa

W jeszcze mniejszym stopniu Polska może liczyć na Europę, która sama oddała się w ręce Putina, uzależniając się od rosyjskiego gazu. Tyle że Kreml wykorzystał jedynie głupotę UE i cynizm Niemiec. Nie ulega wątpliwości, że winę za obecną sytuację ponoszą Berlin i Bruksela, a przyczyną jest obłędna idea forsownej transformacji ekologicznej za wszelką cenę. Tej zimy Europa znalazła się w obliczu najpoważniejszego kryzysu energetycznego od 1973 r. Putin, który trzyma Unię w gazowym uścisku, wykorzystał sytuację do pogłębienia niedoborów paliwowych. Zamienił gaz w dźwignię geopolitycznego szantażu najsilniej uzależnionych państw, na czele z Niemcami. Od prosperity największej gospodarki zależy los całej strefy euro.

Tym samym niemiecka polityka ekologiczna w pełni uzależniła europejskich członków NATO od Kremla. Sojusz, którego celem było powstrzymywanie Rosji z daleka od Europy, okazuje się bezsilny wobec gazowego widzimisię Putina. Ponadto Europa stała się głównym darczyńcą modernizacji i przezbrojenia rosyjskiej armii. Kosztowny proces nie byłby możliwy bez setek miliardów dolarów wpływów budżetowych z eksportu gazu na unijne rynki. W tym samym czasie Bruksela i Berlin rozbroiły armie NATO, przeznaczając bajońskie kwoty na zieloną transformację. Jak oszacowali audytorzy niemieckiego rządu, do 2025 r. tylko RFN będzie musiała wydać 600 miliardów euro, aby utrzymać niezawodność dostaw energii. Do tej pory Berlin zainwestował w ten cel 580 mld euro.

Skutki niemieckiego rozbrojenia energetycznego i militarnego Europy odczuwają dziś UE, NATO. Demokratyczne fundamenty, a więc solidarnościowe zasady wspólnoty euroatlantyckiej, padły pod naciskiem ekologicznego autorytaryzmu. Po obu stronach oceanu zresztą, ponieważ Joe Biden rozpoczął w USA proces analogiczny do niemieckiego.

Według amerykańskiego magazynu „The National Interest”: – Samobójcza transformacja w odnawialne źródła energii pozwoliła faktycznie Rosji złapać Europę za gardło. Katastrofa energetyczna UE szybko staje się trwałym zjawiskiem niszczącym jej gospodarkę, demokrację, styl życia, poważnie osłabiając zdolności obronne NATO. Dlatego zdaniem magazynu, dziś cały Zachód płaci cenę za obłęd Unii Europejskiej, na czele której stoją Niemcy podlizujący się Rosjanom.

Albo rosyjski szantaż energetyczny pokona Europę, powodując rozpad NATO i wycofanie się USA, albo NATO i Ameryka pokonają Putina bez względu na ogromne koszty dla gospodarek, pozbawionych rosyjskiego surowca. Nie ma innego wyboru. Mrzonki się skoczyły.

FMC27news