6.8 C
Warszawa
piątek, 26 kwietnia 2024

W co gra Ukraina?

Czy Ukraina zwariowała? Takie pytanie można sobie zadać, obserwując trwający od 30 listopada 2021 r. polsko-ukraiński spór transportowy. Z jednej strony Rosja gromadzi siły na granicy, Putin szczerzy zęby i grozi inwazją – a z drugiej Ukraina, jak gdyby nigdy nic, wchodzi w poważny konflikt gospodarczy z głównym regionalnym partnerem. 

Wydawałoby się, że w napiętej sytuacji geopolitycznej, w której stawką może być wręcz niepodległy byt ukraińskiego państwa – a z pewnością jego zachodnie aspiracje – taka awantura jest ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje Kijów. A jednak zatarg trwa i wręcz ulega zaostrzeniu.

Przypomnijmy, że 30 listopada Koleje Ukraińskie (Ukrzaliznycja) wprowadziły bezterminowe embargo na tranzyt towarów do Polski z 15 wybranych państw – m.in. Chin, Rosji, Korei Płd. i Kazachstanu – co oznacza w praktyce blokadę szerokotorowej linii LHS wiodącej do śląskiego terminalu w Sławkowie. Wskutek ukraińskiej decyzji zerwaniu uległy łańcuchy dostaw, w tym w ramach Nowego Jedwabnego Szlaku. Jakby tego było mało, strona ukraińska zapowiada kolejny cios w wymianę towarową, czyli całkowite wstrzymanie eksportu do Polski odbywającego się w wagonach Kolei Ukraińskich. Są to kroki absolutnie bezprecedensowe, niepodejmowane przez Ukrainę wobec żadnego innego kraju, a kolejne rundy rozmów nie przynoszą żadnego efektu – pomału można mówić wręcz o wojnie handlowej. Warto przy tym wszystkim pamiętać, iż Polska jest drugim co do wielkości partnerem handlowym Ukrainy, wyprzedzając chociażby Rosję i Niemcy, a ustępując jedynie Chinom. Tylko od stycznia do października 2021 r. import z Ukrainy do Polski sięgnął wartości 4,4 mld dolarów. Dlaczego Ukraina miałaby narażać tak intratne kontakty ze swym sąsiadem?

Jedną z przyczyn ostrej gry ze strony Kijowa jest ciągnący się od 2018 r. spór o zezwolenia transportowe dla samochodów ciężarowych. Wówczas to obniżyliśmy limit dla ukraińskiego transportu drogowego z 200 tys. do 130 tys. zezwoleń, by następnie wskutek ukraińskich protestów podwyższyć go do 160 tys. – czyli stawką sporu jest „brakujące” 40 tys. zezwoleń, co wg Ukrainy przekładać się ma na ok. 500 mln euro straty dla tamtejszych przewoźników. Rzecz w tym, iż w tej dziedzinie transportu pomiędzy oboma krajami panowała znacząca nierównowaga na niekorzyść strony polskiej – polskie „tiry” przekraczały granicę trzy-, cztery- razy rzadziej, niż samochody ukraińskie. Jednak nawet biorąc pod uwagę konflikt wokół zezwoleń – ryzykować dla 500 mln euro transport kolejowy idący w miliardy dolarów? I w tym miejscu dochodzimy do pewnej ciekawostki, sugerującej, że w całej sprawie czynni mogą być również „inni szatani”. Otóż 23 stycznia 2020 r. na szczycie w Davos ukraiński rząd podpisał memorandum przekazujące na 10 lat Koleje Ukraińskie w zarząd niemieckiemu państwowemu przewoźnikowi – Deutsche Bahn. Niemcom wpadł szczególnie tłusty kąsek, gdyż kolejowe przewozy cargo odpowiadają na Ukrainie za 55 proc. całości ruchu towarowego, przynosząc Kolejom Ukraińskim niebagatelne zyski (w przeciwieństwie do defi cytowego Deutsche Bahn), pokrywające z naddatkiem straty na ruchu pasażerskim. I może właśnie tutaj jest pies pogrzebany, niemiecki DB Cargo jest bowiem bezpośrednim konkurentem naszego PKP Cargo i PKP LHS, w które uderza ukraińska blokada. A że przy okazji tracą również Koleje Ukraińskie? Cóż, nie są własnością Deutsche Bahn, który jedynie nimi czasowo „zarządza” (teoretycznie, w celu „modernizacji” ukraińskiego kolejnictwa). Niewykluczone zatem, że niemiecka centrala uznała, iż najlepiej będzie osłabić polską konkurencję ukraińskimi rękami, nawet za cenę strat dla zawiadywanego przez siebie ukraińskiego przewoźnika.

Dlaczego jednak zezwala na to ukraiński rząd, naruszając przy okazji dwustronne umowy z Polską oraz międzynarodową konwencję SMGS regulującą kolejową komunikację towarową? I to jeszcze w tak krytycznej sytuacji? Zapewne tamtejsi decydenci uznali, iż mogą sobie pozwolić, by mimo groźby wojny z Rosją drzeć koty z Warszawą o 40 tys. zezwoleń dla swoich TIR-ów. W minionych latach przyzwyczaili się bowiem do naszej ustępliwości, w imię przyświecającej polskim rządom iluzji „strategicznego sojuszu”. Tymczasem dla Ukrainy strategicznymi partnerami są Niemcy czy USA, a nie Warszawa – i nawet zimny prysznic w postaci proputinowskiej polityki Berlina nie przestawił myślenia ukraińskich elit na nowe tory.

Ukraińcy są wprawdzie rozgoryczeni postawą niemieckiego rządu – ale do poważniejszego potraktowania Polski jeszcze najwyraźniej nie dojrzeli, demonstracyjne gesty zaś, w postaci niedawnego niedopuszczenia przedstawicieli polskich mediów na konferencję prasową prezydenta Zełenskiego, mówią same za siebie. Oby ta sytuacja ochłodziła wreszcie marzycielskie głowy polskiej klasy politycznej, karmiącej się postgiedroyciowskimi fantazmatami, bo sprawa jest w gruncie rzeczy banalnie prosta – jeżeli chcemy szacunku ze strony Ukrainy, to musimy przede wszystkim zacząć wreszcie szanować samych siebie.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze