12.3 C
Warszawa
piątek, 4 października 2024

Siła chińskiej popkultury

W ciągu ostatniej dekady ChRL wyprodukowała szereg filmów wojenno-przygodowych o wspaniałych, współczesnych chińskich żołnierzach. Obrazy wg najnowszych standardów Hollywood i stalinowskiej propagandy. Po dwudziestu minutach oglądania, uwaga: spojler (!), jesteśmy Chińczykami!

Stanisław Lem w wywiadzie udzielonym w 2000 roku, na żartobliwe pytanie: „Co by było, gdyby urodził się pan Chińczykiem?”, odpowiedział stanowczo: „To bym się powiesił!”. Bardzo jestem ciekaw, co Mistrz powiedziałby teraz, gdyby obejrzał którąś z chińskich produkcji z cyklu „Wilk Wojny” (dwie części, zrealizowane w latach 2015 i 2017) lub „Podniebnego łowcę” (2017). Tym bardziej, że jak zaznaczył w tym samym wywiadzie, nie do zniesienia dla niego zawsze były „namiętne całusy”, a we wspomnianych wyżej filmach najbardziej zaawansowaną formą okazywania uczuć przez bohaterów jest przytulanie się. Żadnych pocałunków! W jedynej scenie łóżkowej, w „Wilku wojny 2”, para bohaterów tarza się w pościeli w ubraniach zapiętych po szyję… Moralność socjalistyczna w retro-rozkwicie! Tym, co w tych produkcjach robi jeszcze większe wrażenie, jest perfekcyjne naśladownictwo wzorców hollywoodzkich. Dostajemy dokładnie to, co lubimy, ba, wręcz uwielbiamy i do czego jesteśmy przyzwyczajeni od małego. Znikło typowe dla dotychczasowych dalekowschodnich produkcji poczucie egzotyki i obcości kulturowej. Motywy bohaterów są dla nas całkowicie zrozumiałe, podzielamy je, w pełni identyfikujemy się z nimi. Nawet poczucie humoru jest zrobione w stylu zachodnim i autentycznie nas śmieszy. Jak choćby scena z psem w początkowych sekwencjach „Podniebnego łowcy”. A przypomnijmy, że do kanonu Hollywood należy zasada, że sympatię dla bohatera buduje się pokazując, że lubi on dzieci i psy. Chińscy super-żołnierze ze wspomnianych filmów, w przerwach od gromienia podłych wrogów uwielbiają bawić się z dziećmi…

Zaskakuje komiksowy styl tych filmowych narracji, niewymagający znajomości języka. Wszystko, co istotne, po prostu widać i nie mamy problemu ze zrozumieniem, o co chodzi. „Wilk wojny 2” nie ma jeszcze polskich napisów, ani dubbingu, więc oglądałem go w oryginale. Zacząłem, by tylko wstępnie zorientować się o czym jest, wciągnęło mnie, a już w połowie miałem wrażenie, że rozumiem po chińsku… Na dodatek, zacząłem oglądać po 22.00 i zarwałem noc.

Z kolei „Podniebny łowca” to swoisty remake kultowego amerykańskiego „Top gun” z 1986 roku z Tomem Cruisem. Poznać to można po charakterystycznych scenach-cytatach, np. przekraczaniu bariery dźwięku, przy czym chińska produkcja jest o niebo lepsza. Pod każdym względem. Dogonili i przegonili Hollywood, jak towarzysz Lenin przykazał! We wszystkich wspomnianych chińskich filmach nie ma żadnych dwuznaczności, ani niuansowania szarości. Wszystko jest całkowicie jednoznaczne i czarno-białe. Pozytywni bohaterowie są absolutnie nieskazitelni, a ich wrogowie bez wyjątku zbydlęconymi bestiami, mordującymi cywilów i siejącymi chaos. W „Wilku wojny” to najemnicy amerykańscy, w „Wilku wojny 2” rosyjscy, w „Podniebnym łowcy” quasi-talibowie. Wizerunek chińskiej armii zaś jest absolutnie niepokalany. Nie ma tam żadnych głupich trepów, politykierów, ani małych karierowiczów. Młodzi żołnierze są szaleńczo odważni i radośni (jak nasi AK-owcy!). Ich zwierzchnicy natomiast to poważni, siwowłosi weterani (zapewne wojny z Wietnamem w 1979 roku), którym już nie wypada okazywać uczuć, ale z surową powagą wspierają młodych zapaleńców jak tylko mogą, okazując niezachwianą prawość i honor. My zaś zupełnie nie mamy czasu się nad tymi przerysowaniami zastanowić, bo co chwila serce nam się z piersi wyrywa.

Przykładem finałowa scena w „Wilku wojny 2”, kiedy afrykańscy rebelianci dowodzeni przez rosyjskich wagnerowców, bestialsko mordują murzyńskich i chińskich robotników w fabryce zbudowanej przez Chiny w jakimś afrykańskim państewku. (Doszło tam do zamachu stanu, a jedynym miejscem wolnym krwawego chaosu jest chińska ambasada, do której garną się zewsząd uchodźcy, przyjmowani oczywiście z najwyższą troską.) Na obrazy masakry przesyłane telefonem komórkowym patrzą bezsilnie oficerowie i personel na chińskim krążowniku rakietowym, znajdującym się niedaleko na oceanie. Żołnierki płaczą, mężczyźni bledną i dostają szczękościsku, ale nikt nic nie robi, bo Partia nie pozwoliła otwierać ognia. W tej armii niesubordynacja jest nie[1]dopuszczalna, nie ma orderu Marii Teresy, tylko więzienie, do którego ciągle trafia główny bohater za swój zachodni indywidualizm. A cywile giną… I oto, kiedy emocje sięgają zenitu, na mostek wbiega oficer łączności z informacją, że kierownictwo wydało zgodę na atak. To jeden z tych momentów, kiedy zaczynamy rozumieć język chiński! Okręty odpalają rakiety salwą ze wszystkich silosów, a my wylatujemy z krzeseł i lecimy razem z tymi rakietami rozpieprzyć ludzkie bestie w ognisty drobny mak!

Wcześniej, kiedy chińska eskadra płynie ratować ludzkie życie i pokój do ogarniętego przewrotem afrykańskiego kraju, na pełnym morzu mija się z płynącym w przeciwną stronę okrętem amerykańskim, który ucieka jak szczur, zostawiając za sobą chaos i pożogę oraz własnych obywateli… Zważywszy, że nakręcono to cztery lata przed amerykańską kompromitacją w Kabulu, spełnionego wizjonerstwa też nie można twórcom „Wilków wojny” odmówić.

Gdybym nie był człowiekiem pamiętającym dobrze stalinowską propagandę, której płody mogłem znaleźć jeszcze w szkolnej bibliotece, jak np. powieść „Władcy energii” z początku lat 50., gdzie radzieccy strażacy w superkombinezonach, specjalnymi gaśnicami tłumią w zarodku wybuch atomowy spowodowany w Moskwie przez amerykańskich szpiegów, to te dzisiejsze chińskie manipulacje kupił[1]bym bez wahania, z zachwytem i poprosił o więcej. Ale takich doświadczeń nie mają wszak mieszkańcy Afryki Wschodniej, Afganistanu i Pakistanu, do których przede wszystkim kierowana jest ta produkcja. Akurat „Podniebny łowca” to film o przewrocie wojskowym w środkowoazjatyckim kraju, stylizowanym pół na pół na Rosję i Afganistan, może Kazachstan…

Tak więc, z chińską soft power nie jest tak źle, jak wcześniej tu wspominałem, przynajmniej w dziedzinie pop-kultury. Ta propaganda naprawdę działa! Nieważne z jakiego kraju pochodzimy i jaki mamy kolor skóry – wszyscy możemy poczuć się Chińczykami i polegać na wspaniałych chińskich żołnierzach, którzy zawsze nas obronią, stając niezachwianym murem pomiędzy nami a szaleństwem wojny. Jak główny bohater „Podniebnego łowcy”, który po wystrzelaniu całej amunicji, by ochronić helikopter z ewakuowanymi cywilami, dziećmi i rannymi kolegami, taranuje swoim migiem nadlatującą rakietę przeciwlotniczą. I rakieta tego nie przeżywa… Bohater zaś ranny, mocno zdezelowanym samolotem, dymiącym i ledwo trzymającym się na ostatnich nitach, dociąga do bazy, gdzie na płytę lotniska wybiega cały personel, by powitać bohatera. Na czele z bardzo zasadniczą dotychczas koleżanką, która właśnie dojrzała do przytulenia.

I żeby sobie ktoś nie pomyślał, że ta scena została wyssana z palca, bohaterowie filmu lojalnie informują, że manewr z taranowaniem rakiety, tzw. skalpel, wynalazł pewien amerykański pilot w 1987 roku. No, nie pozostaje nic innego jak żałować, że nie urodziliśmy się Chińczykami. Ale nic to! Państwo Środka nas przygarnie, ochroni, zapewni pokój i harmonię. Nie wierzycie…? Spójrzmy teraz jak wygląda popkulturowa propozycja drugiej strony. Na przykład film „W cieniu Księżyca” (Netflix, 2019), który jest w istocie neo-marksistowskim odpowiednikiem nazistowskiego „Żyd Suss” (1940), czyli obrazem propagandowym wskazującym wroga i uzasadniającym jego fizyczną likwidację. Pod przykrywką całkiem zgrabnej SF (bohaterowie poruszają się w przeciwnych kierunkach czasu i spotykają co 7 lat) uzasadnia się skrytobójcze mordowanie „białych suprematystów”, zanim ich idee dojrzeją i spowodują większe szkody. To ewidentne przygotowanie ludzi na nową mądrość tęczowego etapu, czyli na doły z wapnem. Może więc lepiej zapomnieć o „zachodnich wartościach” i udać się pod tę chińską protekcję? Jak komu mało, to proszę jeszcze obejrzeć serial „Squid game” (2021, też Netflix), gdzie walka o życie w przyszłym lewackim łagrze okazuje się lepsza od drapieżnego kapitalizmu, który sprawia, że jedna z bohaterek, uciekinierka z Korei Północnej, szczerze żałuje, że stamtąd uciekła… (I to coś współprodukowała Korea Południowa!) Wolność wam tylko szkodzi, więc oddajcie wolność! Kanada, Australia i nowe USA zapraszają serdecznie w drugie średniowiecze!

I cóż nam Polakom pozostaje w tych okolicznościach globalnej pop-kultury? Nic innego jak zawołać głośno za bohaterami „Seksmisji” Machulskiego: „Chodźmy na Wschód, tam na pewno jest życie!”. Pamiętając w głębi duszy, że każdy komunizm, nawet ten chiński, jest w istocie Bareją podszyty…

FMC27news