Inflacja to wynik wojny na Ukrainie? Wybitny ekonomista prof. Witold Orłowski ma na temat jej źródła inne zdanie.
– Myśmy sobie tę inflację sami wyhodowali. Gdyby nie było wojny, to i tak by ona była. Tym się różnimy m.in. od Niemiec, którzy przeżywają prawdopodobnie tylko czasową inflację – ocenia prof. Witold Orłowski.
Ekonomista wskazuje, że „ogromna część inflacji i nadwyżka, którą mamy w porównaniu do innych krajów, bierze się z błędów popełnionych przez rząd oraz bank centralny i to nie w ciągu roku czy dwóch, ale kilku lat”.
„Przez kilka lat mieliśmy rząd, który nie potrafił znaleźć sposobu na przyśpieszenie tzw. zdolności produkcyjnej gospodarki. (…) Teraz boimy się inwestować, bo obecny rząd jest nieprzewidywalny. Nie stworzono atmosfery przyjaznej do biznesu. Jednocześnie rząd Morawieckiego wykreował olbrzymi popyt” – uważa prof. Orłowski.
– Inflacja to jest wzrost cen, ale nie każdy wzrost cen. To jest wzrost cen o charakterze trwającym, powielającym się z okresu na okres. Im wyższa inflacja, tym wyższe są nasze oczekiwania, że wszystko podrożeje w przyszłości i dlatego oczekujemy też wzrostu płac. To powoduje tzw. spiralę inflacyjną, która zwiększa koszty produkcji – wyjaśnia ekspert.
Prof. Orłowski ostrzega, że inflacja jest zjawiskiem bardzo trudnym do zatrzymania. Porównał ją do „psa nieustannie goniącego za swoim ogonem”. – Jedyny sposób na powstrzymanie inflacji jest bardzo przykry i nie ma na to szans w najbliższym czasie. Trzeba podwyższać stopy procentowe, aby zachęcać do oszczędności – podkreślił.
– Jednak to nie zadziała w momencie, gdy rząd zaciąga kolejne kredyty i wypuszcza coraz więcej pieniędzy na rynek – zaznacza profesor.
Źródło: NaTemat