22 C
Warszawa
niedziela, 28 kwietnia 2024

Sri Lanka po herbacie

To modelowy przykład jak nie należy robić interesów z Chinami. W sierpniu 2021 r. pisano, że współpraca Kolombo i Pekinu „układa się znakomicie”, acz ostrzegano przed niebezpieczeństwem pułapki finansowej. Przewidywania te całkowicie sprawdziły się w kwietniu 2022 r., kiedy Sri Lanka zbankrutowała. Gwoździem do trumny okazały się łatwo dostępne chińskie kredyty. Tylko je brać i ogłaszać niewypłacalność.

Jak udało się kompletnie zrujnować gospodarkę dobrze sytuowanego kraju, słynącego z eksportu herbaty, turystycznego raju, leżącego przy najważniejszych szlakach żeglugowych świata? Jest to fenomen, który trudno wyjaśnić racjonalnie. Krążą najrozmaitsze teorie, że turystykę załamały zamachy terrorystyczne w 2019 r., potem pandemia, następnie wojna na Ukrainie. Wszystko to nie uzasadnia aż takiego upadku. Ostatnio pojawiła się teoria, że za katastrofę lankijskiego rolnictwa odpowiada „ekologiczna rewolucja”, w wyniku której z dnia na dzień zrezygnowano ze stosowania nawozów sztucznych.

Nikt nie potrafi wskazać wiarygodnych przyczyn, więc opisuje się skutki, wskazując, że kryzys zaistniał wskutek silnego zadłużenia i stopnienia rezerw walutowych z 7,5 mld dolarów w roku 2019 r., do poniżej 1 mld obecnie (przy niezbędnym minimum wynoszącym 5 mld dolarów). Można przytaczać różne liczby i różnych sprawców katastrofy, od organizacji ekologicznych, promujących „rolnictwo organiczne”, przez Chiny, które stanowczo umywają ręce, po niefrasobliwość i gigantomanię rządzącej Sri Lanką rodziny Rajapaksa, z której pochodzili prezydent Gotabaya, premier Mahinda oraz wielu ministrów rządu. Wszyscy oni pouciekali za granicę, zostawiając za sobą praktycznie byłe już państwo, w którym przestała działać większość instytucji, wzrost cen paliw wynosi 800 proc., a żywności 80 proc. (było 60 proc., kiedy zaczynałem zbierać materiały do tego felietonu). Nie działają szkoły, z braku leków i prądu kończą działalność szpitale, robotnicy przestali chodzić do pracy, bo właściwie nie mają po co. Urzędnikom dano dodatkowy dzień wolny na uprawę działek, aby mogli się wyżywić. Armia i policja ignorują kolejne stany wyjątkowe, w których ogłaszaniu też nastąpiła inflacja. Nikt nie bronił domu premiera, który spalono i siedziby prezydenta, którą splądrowano. Z tych wybuchów społecznego gniewu dokładnie nic nie wynika, poza systematycznie rosnącym chaosem. Lankijczykom pozostało tylko czekanie na klęskę głodu, którą powstrzymuje jedynie uprawa przydomowych ogródków, pytanie, jak długo? Potem uchodźcy ruszą przede wszystkim do Indii, które zdając sobie z tego sprawę, próbują ratować sąsiada kolejnymi subsydiami, ale te stanowią ok. 10 proc. potrzeb. Dawny Cejlon staje się geopolityczną kulą u nogi indyjskiego Słonia i może to jest właśnie metoda ukryta w tym szaleństwie? Jeśli zapytamy, kto odniósł korzyść z upadku Sri Lanki, trzeba będzie wskazać na Pekin, acz korzyść ta wydaje się mocno doraźna i przede wszystkim propagandowa.

Zadłużenie Sri Lanki względem Chin wynosi oficjalnie 10,5 proc. ogólnego długu wobec wszystkich wierzycieli. Są jednak źródła, według których aż 8 z 45 mld dolarów ogólnego zadłużenia Kolombo w różnej formie należy do Państwa Środka. Można więc dyskutować, czy chińskie wierzytelności stanowią całe wieko trumny lankijskiego budżetu, czy tylko jeden gwóźdź solidnie mocujący owo wieko, ale skutek jest dokładnie ten sam – totalne bankructwo.

A początki współpracy z Pekinem były takie piękne. W ramach inicjatywy Pasa i Szlaku, wykorzystując strategiczne położenie Sri Lanki, postanowiono w 2010 r. rozbudować głębokowodny port Hambantota, wydzierżawiając go Chinom na 99 lat. Zignorowano ostrzeżenia, że nikt nie będzie to tego portu zawijał, więc projekt finansowo nie wyjdzie na swoje i faktycznie ruch statków wyniósł 1 proc. (słownie: jeden procent) tego, co odnotowano w innych portach Sri Lanki. Nikogo to jednak nie zraziło. W samej stolicy wydzielono 270 ha na specjalną strefę ekonomiczną Kolombo Port City, którą media ochrzciły szybko „chińską kolonią”. Pekin dawał kredyty hojną ręką, na wszystko, bez mrugnięcia okiem, finansując 16 proc. wszystkich lankijskich inwestycji, a ponadto kampanie wyborcze członków lankijskiej rodziny panującej, czy raczej prywatyzującej państwo. Do tego doszło rutynowe już uzależnienie od łańcuchów dostaw z Chin, stanowiących 25 proc. całości importu Sri Lanki. Jak przyszło do płacenia rachunków za to wszystko, okazało się, że brakuje dewiz, więc ktoś w rodzinie Rajapaksa wpadł na „genialny” pomysł, żeby zaoszczędzić je, rezygnując z importu nawozów sztucznych, z błogosławieństwem zielonych eko-fanatyków. Po tej decyzji lawina destrukcji ruszyła i nie zamierza się zatrzymać, wciąż nabiera rozpędu.

Pytanie, po co to wszystko? Rajapaksowie dali się podpuścić, ale dlaczego ich podpuszczano? Jeśli faktycznie chodziło tylko o chińską bazę wojskową w Hambantota, jak przypuszczają analitycy, to skórka może okazać się niewarta wyprawki. Żeby dopiąć swego, Pekin zatopił gospodarkę kraju będącego strategicznym partnerem gospodarczym Chin. Okazja, aby jednocześnie zaszkodzić przy tym Indiom i wziąć je w strategiczne kleszcze od południa i północy to też jeszcze zbyt słabe uzasadnienie. Niezależnie od tego, czy zrobiono to wszystko z wyrachowania, czy popełniono zwykły błąd niedoszacowania wskaźników ekonomicznych, wrażenie jest fatalne.

W świat poszedł przekaz, że współpraca gospodarcza z Chinami w praktyce niewiele się różni od rosyjskich bombardowań. Co najwyżej ludzie na Sri Lance będą umierać trochę później i trochę dłużej, ale ofiar może być nawet więcej niż na Ukrainie. To jest po prostu głupia polityka! Rabunkowa i obliczona na doraźny zysk, głównie propagandowy w samych Chinach, polegający na pokazywaniu przywódców partii na tle sztandarowych inwestycji zagranicznych, typu Colombo Port City. Na zewnątrz jednak zdecydowanie przecząca chińskim apelom do krajów globalnego Południa, aby budowały swój dobrobyt wspólnie z ChRL. No bo właśnie widać, jakie korzyści odniosła z tej współpracy Sri Lanka. Do kompletu mamy jeszcze Pakistan, chiński kraj-korytarz nad Ocean Indyjski, w którym roi się od chińskich inwestorów, a mimo to, albo właśnie dlatego przeżywający właśnie wielki kryzys ekonomiczny, który też nie wiadomo skąd się wziął, skoro współpraca gospodarcza z Pekinem szła tak dobrze. I jeszcze Turcja, która mocno uzależniła się od Chin i ma z tego hiperinflację, wynoszącą 175 proc. w skali roku.

Zaprzecza to wszystko kolejnemu powszechnemu przekonaniu odnośnie Chin, jakoby „Chińczycy planują na stulecia”. Za sto lat, jako główny winowajca katastrofalnego głodu na Sri Lance, Chiny będą miały mocno zepsuty wizerunek i tragicznie niską wiarygodność, czyli mówiąc językiem Dalekiego Wschodu, zostaną bez twarzy. Przyjdzie im więc znów zamknąć się na świat i pożegnać z marzeniami o byciu supermocarstwem, które mogłoby tym światem rządzić. A to wszystko dla kilku spotów w chińskiej TV, przedstawiających Xi Jinpinga jako promotora chińskiej ofensywy polityczno-inwestycyjnej w skali globu, oczywiście z pominięciem kosztów ekonomicznych i społecznych tej komunistycznej pozerki. Zabrakło konfucjańskiej uczciwości, choć Instytuty Konfucjusza powstają gęsto.

Chiny w osobliwy sposób upodobniły się do Rosji, która w ostatniej dekadzie stała się światowym trollem internetowym, siejącym zamęt każdym państwie planety, w którym tylko da się namieszać za pomocą mediów społecznościowych i fejk-kont szerzących dezinformacje oraz podkopujących zaufanie społeczne do elit i współobywateli. Przykład Sri Lanki, Pakistanu i Turcji pokazuje, że Chiny stają się światowym trollem gospodarczym. Wszystkie wymienione przypadki krajów wpędzonych w kryzys ekonomiczny łączy dawanie kredytów autokratom, którzy potem obchodzą się z tymi pieniędzmi jak małpa z brzytwą, czego rodzina Rajapaksa jest przykładem modelowym.

Znajomy biznesmen opowiadał mi, że nikt nie daje kredytów tak łatwo i chętnie jak Chińczycy. Tylko jak się te kredyty weźmie, partnerzy z Państwa Środka od razu wchodzą na głowę i robią wszystko, by przejąć firmę, a co najmniej ukraść technologię, patenty i zacząć konkurencyjną produkcję u siebie, zostawiając „laowajów” (cudzoziemców) na lodzie. Tak to wygląda w małej skali, ale ofiarami mogą być całe kraje, jak widać.

Zobaczymy teraz, jak Chiny zareagują na apele pomocy Sri Lance. Dalsze wymawianie się od współodpowiedzialności może zepsuć Pekinowi opinię tam, gdzie mu najbardziej na niej zależy, czyli na globalnym Południu. Pora więc przestać udawać Konfucjuszów (tak jak Rosjanie pozują na Katechonów), a zacząć cnoty konfucjańskie serio realizować. Brak uczciwości w handlu i biznesie jest nie do utrzymania na dłuższą metę. Idea Pasa i Szlaku budowanych na trupach ekonomicznych państw tranzytowych mija się z celem.

Póki nic się w Chinach nie zmieni polscy decydenci i biznesmeni powinni mieć świadomość, że robiąc interesy z Pekinem, zwłaszcza biorąc chińskie kredyty, zawierają pakt z diabłem, niczym w starych klechdach. I trzeba tego diabła koniecznie „wyonaczyć”, jak mądrość ludowa każe.

Najnowsze