11 C
Warszawa
sobota, 5 października 2024

Europodatki w natarciu

Pandemiczny Fundusz Odbudowy posłużył jako pretekst do uruchomienia pierwszych wspólnotowych podatków. A to niestety dopiero początek.

Jakub Wozinski

Wedle pierwotnych zapewnień towarzyszących przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej miała ona zawsze pozostać tylko i wyłącznie unią państw. Wszelkie głosy wskazujące na to, że zapisy kolejnych europejskich traktatów, w tym przede wszystkim Traktatu Lizbońskiego tworzą tak naprawdę podwaliny pod budowę jednego, scentralizowanego superpaństwa, były z góry odrzucane jako teorie spiskowe.

Reaktywacja Niemiec

Nie minęło kilkanaście lat i wyśmiewane przez lata obawy stają się właśnie faktem, a medialno-polityczny mainstream nie dywaguje już nad tym, czy europejskie państwo rzeczywiście powstanie, tylko jak wielkie powierzyć mu kompetencje. Wydawałoby się najbardziej radykalny i niepożądany przez lata scenariusz odtworzenia niemieckiej dominacji na kontynencie właśnie zaczął się materializować, a główny spór polityczny zdaje się już dotyczyć jedynie tego, w jakim tempie powinno przebiegać powierzanie zdominowanej przez Berlin Unii kolejnych dawek suwerenności.

Gdy na początku 2020 r. w Europie rządy zaczęły stosować samobójczą taktykę wprowadzania lockdownów, zapewne mało kto spodziewał się, że oto właśnie nastał upragniony przez eurokratów dzień. Uchwalony już wczesną wiosną Fundusz Odbudowy przedstawiał się początkowo jako potężne narzędzie służące przyspieszeniu realizacji agendy zrównoważonego rozwoju, lecz niewiele wskazywało na to, że właśnie w ten sposób wprowadzony zostanie zupełnie nowy mechanizm zadłużania i pobierania podatków. Po krótkotrwałych sporach jako metodę finansowania wybrano wspólne zadłużenie krajów członkowskich. Co jednak najbardziej istotne, nowy dług miał zostać spłacony nie ze składek członkowskich, lecz z emisji wspólnych obligacji spłacanych przy pomocy tzw. środków własnych Unii, czyli unijnych podatków.

Światowe media uznały jednogłośnie emisję wspólnego długu za „hamiltonowski moment” Unii Europejskiej, tworzący fundament nowego federacyjnego państwa. W Polsce premier Morawiecki obwiesił cały kraj reklamami obwieszczającymi „deszcz pieniędzy” w wysokości 750 mld zł. W praktyce po wielu miesiącach nie otrzymaliśmy jednak z tej kwoty niemal nic, a pewni możemy być jedynie tego, że będziemy musieli odprowadzać do unijnej kasy „deszcz podatków”.

Podatki państwotwórcze

Wprowadzenie mechanizmu pozwalającego Unii Europejskiej pobierać własne podatki nie było absolutnie konieczne. Niemal 800 mld euro z Funduszu Odbudowy mogło zostać sfinansowane przez wszystkie kraje członkowskie wedle z góry ustalonego przydziału. Świadomie wybrano jednak mechanizm konsekwentnie wzmacniający rolę Komisji Europejskiej jako nowego kontynentalnego rządu.

Krystalizujące się z wolna europejskie superpaństwo wciąż nie podjęło ostatecznej decyzji odnośnie tego, jakie dokładnie podatki mają sfinansować emisję euroobligacji. Wynika to przede wszystkim z faktu, że na arenie międzynarodowej trwają wciąż dyskusje i przepychanki związane z forsowanym od dwóch lat amerykańskim projektem wprowadzenia globalnej minimalnej stawki podatku CIT. Wedle projektu Janet Yellen miałaby ona wynosić 15 proc., co nie podoba się wielu europejskim krajom oferującym nawet 9-11 proc. Polski rząd również się waha, choćby dlatego, że w świetle nowych przepisów korporacje nie będą wcale musiały odprowadzać podatku w kraju, w którym prowadzą działalność. Kwestia CIT-u jest o tyle istotna, że Amerykanie zablokowali unijny podatek cyfrowy od korporacji, zapewniając, że stanie się on niepotrzebny, gdy tylko wszystkie kraje OECD zdecydują się na przyjęcie wspólnego rozwiązania. Podstawowym skutkiem spodziewanego wprowadzenia globalnej minimalnej stawki CIT będzie zapewne spadek dochodów z tego podatku w krajach takich jak Polska.

Pomijając kwestię podatku od osób prawnych eurodług ma zostać sfinansowany głównie przy pomocy m.in. cła węglowego, podatku od transakcji finansowych, podatku od plastiku czy też odebraniem państwom członkowskim 25 proc. przychodów ze sprzedaży certyfikatów uprawniających do emisji CO2. Wspólnym mianownikiem wszystkich tych instrumentów jest oczywiście działanie proinflacyjne, gdyż będą one miały ogromny wpływ nie tylko na ceny energii, ale także całe budownictwo czy też branżę spożywczą. Nowy narzut podatkowy przyczyni się tym samym do jeszcze większej deindustrializacji całego kontynentu. Polska z kolei przypłaci to koniecznością wprowadzenia kolejnych podatków, ponieważ wpływy z systemu EU ETS miały dotąd w większości być przeznaczone na finansowanie zielonej transformacji. Środki te nie wezmą się znikąd i dlatego konieczne będzie ich pozyskanie przy pomocy nowych podatków.

Najbardziej zaskakującym elementem całego schematu finansowania Funduszu Odbudowy jest to, że polski rząd zgodził się na to, aby europodatki były naliczane wstecznie. Jest to naprawdę prawdziwe kuriozum, które wydaje się wręcz nie do wyobrażenia w praktyce jakiegokolwiek suwerennego państwa. Tego rodzaju praktyka stawia wręcz Polskę w upokarzającej roli karconego podwładnego, który nie zdążył w porę opłacić składki.

Nie tylko Niemcy

Proces federalizacji Unii Europejskiej, którego przejawem są europodatki, jest oczywiście najbardziej na rękę Niemcom. Jako największy kraj wspólnoty mają w niej władzę dużo większą, niżby wynikało z oficjalnych traktatów. Błędem byłoby jednak zakładanie, że jedynie Berlin prze do tego, aby przy pomocy wspólnego długu i europodatków wzmacniać państwo federalne. Mechanizm wspólnego zadłużania jest tak naprawdę bardzo na rękę również niektórym krajom członkowskim, które dostrzegają dla siebie wielką szansę na powiększanie zadłużenia cudzym kosztem. Euroobligacje emitowane na potrzeby spłaty Funduszu Odbudowy są oprocentowane niżej niż dług poszczególnych państw, co stwarza przed nimi zupełnie nowe perspektywy zadłużania się i swobodnego wydawania pieniędzy. I właśnie z tego powodu doszło niedawno do sytuacji, w której to koalicja państw członkowskich nalegała na to, aby wspólnie wyemitować dług na pokrycie kosztów walki z kryzysem energetycznym, lecz napotkała sprzeciw ze strony Niemiec.

Mimo iż Republika Federalna jest głównym beneficjentem procesów spajających całą wspólnotę w jedną fiskalna całość, w jej interesie nie leży jednak zbyt gwałtowne zadłużanie całego kontynentu, gdyż w ostateczności to właśnie na barkach niemieckiej gospodarki leży wiarygodność kredytowa całej unii walutowej oraz unii fiskalnej. Niemcy z pewnością zaproponują za jakiś czas nowy schemat wspólnego zadłużenia, lecz przez obecny kryzys energetyczny chcą przejść na własnych warunkach, tj. finansując swój warty 200 mld euro pakiet pomocowy bez udziału innych państw.

Unia Europejska to mechanizm polityczny żywiący się kolejnymi ustępstwami i zdobywanymi mozolnie przyczółkami. Precedens wspólnego zadłużenia oraz podatków stworzył właśnie ramy do tego, aby w razie kolejnej sytuacji kryzysowej federalny twór państwowy został scementowany kolejnymi podatkami. W czasach galopującej inflacji, popadającej w recesję gospodarki oraz nieroztropnego wdrażania zielonej agendy bez względu na konsekwencje kryzysowych okazji sprzyjających zaciąganiu kolejnych długów niestety nie zabraknie.

Spodziewać się także można, że za każdym kolejnym razem uzasadnienie dla tego rodzaju kroków będzie bardzo podobne i może się sprowadzać do wskazywania na korzyści płynące m.in. z niższych kosztów zadłużania. Ukrytym kosztem tego procesu będzie jednak stopniowy uwiąd gospodarczy całego kontynentu, który, pozbawiony coraz bardziej ożywczego impulsu konkurencji pomiędzy poszczególnymi krajami, będzie wiądł coraz bardziej pod ciężarem zielonego centralizmu.

FMC27news