Drony, śmigłowce, kierowane rakiety i szyfrowana łączność sprawiają, że jemeńscy Huti są zaprzeczeniem prymitywnych terrorystów. Za bogatym arsenałem kryją się technologie dostarczone przez irańskich ajatollahów. Otwierając kolejny po Ukrainie oraz Izraelu front osi zła, jemeńscy klienci Teheranu wzmagają zagrożenia dla Bliskiego Wschodu oraz reszty świata.
Robert Cheda
Trzeci front Huti
Gdy 7 października palestyński Hamas zaatakował Izrael, zachodni komentatorzy zauważyli, że tak zwana oś zła otworzyła drugi po Ukrainie front wojny ze światową demokracją. Większość z nich spodziewała się, że palestyńsko-izraelska konfrontacja zdestabilizuje Bliski Wschód, wpływając negatywnie na sytuację globalną. Niestety, obawy ziściły się aż nadto. Do walki włączył się libański Hezbollah oraz iraccy szyici, którzy zaatakowali amerykańskie bazy wojskowe. Zemstę na Izraelu i Stanach Zjednoczonych obiecali afgańscy talibowie, terroryści z Maghrebu oraz z Nigerii. Jednak największą niespodzianką jest sposób, w jaki Hamas wsparli jemeńscy rebelianci Huti, uznawani za terrorystów przez wiele państw regionu. Od 7 października Huti przeprowadzili co najmniej 6 ataków powietrznych na Izrael. Do odparcia napadów Jerozolima aktywowała system antyrakietowy „Żelazna Kopuła”, który przechwycił i zniszczył część jemeńskich dronów. Inne obiekty zestrzeliły amerykańskie okręty wojenne patrolujące Morze Czerwone. 15 listopada niszczyciel USS „Thomas Hudner” wykrył jemeński dron lecący w stronę jednostki. Wobec zagrożenia dowódca okrętu podjął decyzję o zniszczeniu obiektu.
„Nie odnotowano ofiar pośród marynarzy, ani uszkodzeń niszczyciela” – brzmiał cytowany przez agencję Associated Press suchy komunikat amerykańskiej marynarki wojennej. Problem w tym, że według wywiadu analizującego tor lotu drona, jemeński operator wyraźnie celował w amerykańską jednostkę, co równało się próbie zaatakowania USA. Waszyngton nie wskazał jednoznacznie, że za napaścią stali jemeńscy rebelianci, ale do incydentu doszło niecały tydzień po zestrzeleniu przez Huti amerykańskiego bezzałogowca MQ-9 Reaper. Już sam fakt posiadania skomplikowanych systemów obrony rakietowej świadczy o nowoczesnym arsenale rebeliantów. Przeczy medialnemu stereotypowi, zgodnie z którym najczęściej bosi i niepiśmienni Huti biegają po górach Jemenu z kałasznikowami oraz granatnikami RPG-7, bo ich obsługa nie wymaga szkolenia.
Wysoką zdolność militarną Jemeńczyków potwierdził 20 listopada kolejny incydent z udziałem niszczyciela USS „Carney”. Jego załoga zestrzeliła nie tylko kilka dronów Huti ale również nadlatujące z Jemenu trzy rakiety balistyczne. Tym razem obiekty zostały wystrzelone w kierunku Izraela, ponieważ rebelianci oficjalnie wypowiedzieli Jerozolimie wojnę. Huti zawsze wspierali sprawę palestyńską, żądając fizycznej likwidacji państwa żydowskiego. W tym celu, oprócz rakietowych i lotniczych napaści, sięgnęli po terroryzm. Spektakularnym desantem ze śmigłowca jemeńscy szyici zajęli płynący do Izraela kontenerowiec, oraz wzięli liczącą 25 marynarzy załogę jako zakładników. W internetowej relacji z porwania Huti oświadczyli, że tego typu akcje potrwają do chwili zakończenia wymierzonej w Hamas inwazji na Strefę Gazy.
– Wszystkie statki należące do Izraela lub z nim powiązane stają się dla nas legalnymi celami – oświadczył rzecznik prasowy szyitów. – To dopiero początek, który dowodzi naszej determinacji bez względu na koszty – ostrzegł. Operacja świadczy również o sporym potencjale wywiadowczym Huti. Choć porwana jednostka pływa pod banderą Bahamów, a jej operatorem jest firma z Japonii, statek należy do izraelskiego miliardera Abrahama Ungera.
Premier Beniamin Netanjahu nazwał jemeńską napaść aktem terroryzmu, ale dlaczego o jej dokonanie oskarżył Iran?
Irańska gra
Morze Czerwone, rozciągające się między egipskim Kanałem Sueskim i Półwyspem Arabskim, jest kluczową trasą światowego transportu morskiego. Do odbiorców dociera tamtędy ropa naftowa, a szczególnie 30 proc. skroplonego gazu. Właśnie dlatego po 7 października Stany Zjednoczone przemieściły w rejon dwa dodatkowe lotniskowce wraz z zespołami osłony. Jak Morze Czerwone stało się niebezpiecznym akwenem? Od 2019 r. Iran atakuje tankowce i gazowce zmierzające do europejskich i azjatyckich kontrahentów. To forma zemsty na USA i szantażu UE po tym, jak Donald Trump zerwał porozumienie atomowe (JCPOA). Zgodnie z jego treścią Teheran wstrzymał konstruowanie głowic jądrowych, a w zamian społeczność międzynarodowa złagodziła sankcje blokujące eksport irańskich surowców energetycznych. Umowie aktywnie sprzeciwiał się Izrael, dlatego Mosad i AMAN (wywiad wojskowy) dokonały spektakularnych operacji dywersyjnych niszcząc irańskie zakłady pozyskania plutonu, oraz zabijając naukowca kierującego programem. W odwecie Korpus Strażników Islamskiej Rewolucji (KSIR) wielokrotnie dokonywał zamachów terrorystycznych, porwań tankowców lub zlecał akty piractwa jemeńskim Huti. Przede wszystkim Teheran zmienił strategię wojny hybrydowej. Ponieważ izraelskie służby specjalne oraz lotnictwo niszczyły bezlitośnie transporty broni dla Hamasu, Hezbollahu i Huti, KSIR sfinansował organizację lokalnych montowni uzbrojenia oraz dostaw części. Łatwiej ukryć transporty elektronicznych chipów, które przekształcają pociski z rur kanalizacyjnych w sterowane rakiety. O skuteczności takich rozwiązań świadczą zmasowane bombardowania Izraela przez Hamas i Hezbollah oraz zdolność Huti do atakowania okrętów USA. W szczątkach jemeńskich dronów oraz palestyńskich rakiet odkryto irańskie żyroskopy oraz inne elementy sterowania. Iranowi pomaga także Rosja, czego dowodem są dostawy części zamiennych do sowieckich myśliwców Mig-29 oraz śmigłowców Mi-8 zdobytych przez Huti na wojskach rządowych podczas wojny domowej w Jemenie. Dzięki nowoczesnemu arsenałowi rebelianci wielokrotnie atakowali instalacje naftowe, zbiorniki ropy, a nawet podwodne rurociągi Saudi Aramco. Po jednym z ataków saudyjski koncern musiał całkowicie wstrzymać produkcję, co wywołało panikę i zwyżki cen na europejskich i azjatyckich giełdach energetycznych. Na destabilizacji naftowego i gazowego rynku zarabiają Teheran i Moskwa zwiększając przemyt własnych surowców. Główną korzyścią dla Iranu jest trwała destabilizacja Bliskiego Wschodu. Od chwili przekształcenia kraju w muzułmańską teokrację, ajatollahowie rozpoczęli eksport islamskiej, a dokładniej szyickiej rewolucji, za którą ukryli mocarstwowe ambicje. Celami stały się sunnickie monarchie Zatoki Perskiej, na czele z głównym konkurentem do miana lokalnego mocarstwa i amerykańskim sojusznikiem Arabią Saudyjską. Iran wsparł zbrojnie lokalne mniejszości szyickie prześladowane przez sunnicką większość. Wykorzystując skutki inwazji USA na Irak, a następnie Arabską Wiosnę, Teheran wzmocnił antyzachodnie nastroje społeczne i zbudował sieć szyickich bojówek w całym regionie. Dziś libański Hezbollah, irackie milicje oraz Hamas są uznawane za globalne wyzwanie terrorystyczne. Co prawda ostatni jest organizacją sunnicką ale poparcie Teheranu wynika ze zbieżności celu, którym jest wymazanie Izraela z mapy świata. Antysemityzm pełni rolę ideowego fundamentu łączącego Iran z ekstremistami świata arabskiego. Szczególne miejsce w geopolitycznej układance wpływów zajmują jednak Huti. Zaplecze ugrupowania politycznego i zbrojnego ramienia tworzą zajdyci czyli wyznawcy lokalnego odłamu szyityzmu. Społeczność zajdycka rządziła Jemenem przez kilkaset lat ale w drugiej połowie XX w. ich władzę obaliła panarabska lewica korzystająca ze zbrojnego poparcia Egiptu. Następnie jednak zamachu stanu dokonali prosowieccy marksiści, a wojna domowa spowodowała podziału Jemenu na dwa państwa. Po ponownym zjednoczeniu w 2004 r. zajdyci ponownie wzniecili antysunnicką rebelię. Od tej pory stale uczestniczą w niekończącej się wojnie domowej oraz są ważnym instrumentem irańskiej gry w regionie. O tym, że są groźnym przeciwnikiem świadczy nieskuteczna próba zniszczenia Huti przez koalicję Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Kataru. Jemeńscy rebelianci nie tylko obronili się przed wrogą ofensywą, ale zadali siłom inwazyjnym wymierne straty. Co gorsza, Huti absorbują w coraz większym stopniu amerykański potencjał militarny, co prowadzi do odwrócenia uwagi Waszyngtonu od rosyjskiego zagrożenia. To widoczny dowód, że jemeńscy zajdyci pozostają liczącym się sygnatariuszem globalnej osi zła oraz stanowią wyzwanie terrorystyczne dla Europy, Izraela i arabskich sojuszników Zachodu.