Jeśli z naszej debaty publicznej wykluczyć podział na wrogie plemiona, okaże się, że różnice wizji polityki zagranicznej nie są katastrofalne, a z narodowym konsensusem nie jest tak źle. Z pewnością potrzeba większego pragmatyzmu, mniej ideologii, ale przede wszystkim kontynuacji, wszędzie tam, gdzie jest to możliwe. Okolicznością skłaniającą do takiego wniosku są kolosalne zmiany w bliższym i dalszym otoczeniu Polski. Europa wygląda oraz myśli inaczej niż osiem lat temu. Także dzięki PiS.
Robert Cheda
Ciągłość równa się bezpieczeństwo
Jeśli nowe władze nie rozumieją znaczenia ciągłości polityki zagranicznej, oznacza to, że będąc osiem lat w opozycji do Zjednoczonej Prawicy, nie nauczyły się niczego. Mało odkrywcze, lecz prawdziwe jest twierdzenie, że polityczna retoryka zakłóca rozsądek, a polityczne emocje utrudniają postrzeganie rzeczywistości. Sztuką nie jest zmiana kąta widzenia, tylko boleśnie realistyczna, a nie życzeniowa ocena sytuacji międzynarodowej Polski. Przez osiem lat skala zagrożeń naszego kraju nie tylko diametralnie wzrosła, ale wciąż pojawiają się nowe. PiS reagowało na nie, jak umiało, ale najważniejsze, że reagowało. Zapowiedzią reakcji nowych władz jest umowa koalicyjna, a to nic innego jak agenda działania. Bez względu na różnorodność światopoglądową partii tworzących większość parlamentarną, fundamentalną wartością, a zatem stałym priorytetem pozostaje bezpieczeństwo Polaków i niepodległość Polski. Jest niezmienne od 1989 r., czyli tak samo ważne, jak dla poprzedników. Natomiast drugim spoiwem rządu Donalda Tuska jest publiczna deklaracja rozliczenia Zjednoczonej Prawicy. W medialnych wypowiedziach polityków słowa: audyt i weryfikacja są odmieniane przez wszystkie przypadki. Co do audytu, czyli bilansu otwarcia, pełna zgoda. Wynika z demokratycznych procedur i odpowiedzialności za stan państwa. Jednak emocje towarzyszące bilansowi są godne lepszej sprawy. Właśnie dlatego z wzajemnych rozliczeń musi zostać wyłączona polityka zagraniczna. Choć pierwszą wizytę Donalda Tuska w Brukseli media nazwały zwrotem o 180 stopni, a nawet przewrotem kopernikańskim, odwracanie priorytetów nie jest konieczne, a tym bardziej możliwe. Jeśli bowiem odrzucić retorykę zwycięzców i przegranych oraz światopoglądowy podział plemienny, okaże się, że z konsensusem polityki zagranicznej nie jest w Polsce tak źle.
Na początku demokratycznej transformacji lat 90. XX w. młodzi Donald Tusk i Jarosław Kaczyński należeli już do grona polityków, którzy wypracowali międzynarodowe priorytety. Konsensus dotyczył naszego marszu na Zachód, zakotwiczenia w NATO i przyszłej UE oraz gospodarki wolnorynkowej. Jeśli dziś premier Tusk mówi o powrocie do Europy, to przesadza, bo w ciągu ośmiu lat sprawowania władzy PiS z niej nie wychodził. Co więcej, zbieżność poglądów ujawniła niedawna wypowiedź nowego premiera o tym, że suwerenność Polski jest wartością nadrzędną. Oczywiście ulegnie zwiększeniu, im mocniejsza będzie nasza obecność w silnej Unii Europejskiej, ale to truizm. Spór polityczny, jednak ciągle w granicach konsensusu, dotyczy tylko pytania, jaka ma być Zjednoczona Europa? Ale nawet w tej kwestii Donald Tusk opowiedział się przeciwko pochopnym reformom integracyjnym, a więc tak samo, jak jego polityczny adwersarz. Obiecał asertywne dbanie o nasze interesy, na przykład imigracyjne i energetyczne, twierdząc, że na tym polu nie da się ograć Unii. Innym punktem, który potwierdza międzyplemienne porozumienie w sprawie polityki zagranicznej, jest realne zagrożenie polskiej suwerenności przez agresywną Rosję. Dla PiS oraz ówczesnej opozycji zdradziecka napaść Moskwy na Ukrainę stała się kluczowym niebezpieczeństwem na szczycie agendy wyzwań. Prawicowy rząd otworzył Polskę dla uchodźców wojennych, stając się adwokatem Ukrainy w NATO i UE. Dziś premier z całą mocą podtrzymuje takie myślenie, uzupełnione obietnicą ciągłego mobilizowania europejskich elit rzekomo zmęczonych dwuletnią wojną. A stąd wynika następne przecięcie na linii PiS – demokratyczna koalicja. Bez względu na to, która z partii sprawowała władzę, Polska ostrzegała sojusznicze stolice przed rosyjskim imperializmem. Co więcej, oba polityczne plemiona kładły jednakowy nacisk na wybudzenie Niemiec z letargu, w który wprowadził je Putin. Dlatego nazywanie Tuska niemieckim agentem jest niepotrzebne, podobnie jak ogłoszenie Kaczyńskiego agentem ruskim. Natomiast konsekwencją identycznego rozumienia kierunku, z którego nadciąga niebezpieczeństwo, jest jednakowe spojrzenie na potrzebę nowoczesnej armii. Zbrojenia oraz modernizację sił zbrojnych na ogromną skalę zainicjowała prawica, a jej następcy zamierzają uszanować i kontynuować decyzje poprzedników. Obie siły polityczne zainwestowały w ogromne projekty surowcowe, zapewniające suwerenność energetyczną. PiS uczynił z bezpieczeństwa energetycznego klucz integracji środkowoeuropejskiej. We wszystkich działaniach, mimo różnej retoryki i metod, widać te same priorytety, a więc kontynuację tej samej polityki zagranicznej. Tyle że przez osiem lat zmieniło się otoczenie, ułatwiając znakomicie pracę gabinetu Donalda Tuska.
Zmiana okoliczności
Osiem lat temu Europa żyła iluzją raz danego, a więc niezmiennego bezpieczeństwa. Wierzyła w cywilizacyjną transformację Rosji, zamykając wręcz oczy na eskalację przemocy. Z koniunkturalnych przyczyn UE uznała Moskwę za wiarygodnego partnera handlowego i politycznego. Posunięty do granic absurdu cynizm Niemiec i Francji o mało nie doprowadził do tragedii. Jest znana pod nazwą nowej architektury bezpieczeństwa europejskiego, w którym stabilizacyjną obecność USA miała zastąpić Moskwa. Po rosyjskiej napaści na Gruzję oraz inwazji w Syrii europejskiego snu nie przerwał zabór ukraińskiego Krymu, hybrydowy atak na demokrację, a nawet seria politycznych morderstw i zamachów z użyciem broni chemicznej. Zaspokajając agresora coraz to nowymi ofiarami, syta Europa miała nadzieję skoncentrować się na poprawności światopoglądowej i celach ekologicznych. Tymczasem nie tylko dała się zaskoczyć i okazała bezbronna, ale w tym samym czasie przestała reprezentować własne społeczeństwa. Taka sytuacja w połączeniu ze skutkami pandemii doprowadziła do powszechnej radykalizacji. Dla obywateli cele elit stały się obce, czyli mniej ważne od załamania stylu i poziomu życia. Powszechne obniżenie poczucia bezpieczeństwa skierowało nadzieje ku siłom uznawanym dotychczas za marginalne. To one jednak odpowiedziały na społeczne postulaty, wchodząc tym samym do głównego nurtu polityki. Dziś kilkoma państwami Unii rządzi lub współrządzi skrajna prawica, lub lewica. Ostateczne poderwanie zaufania do elit UE nastąpiło za sprawą wojny. Wcześniejszy kryzys energetyczny sprowokowany przez Rosję dobitnie potwierdził ich ślepotę i egoizm. Radykalizacja przyznała rację Polsce. Warszawa zaczęła być słuchana, a nasze rozwiązania energetyczne, polityczne i wojskowe ulegają kopiowaniu. Zmiana wrażliwości elit na interesy społeczne, jaka dokonała się w Unii Europejskiej, jest największym kapitałem odziedziczonym po ośmiu latach rządów PiS przez obecną większość parlamentarną i wyłoniony przez nią rząd. Rozliczając rzetelnie poprzedników, warto jednak sięgnąć po ich dorobek w sferze bezpieczeństwa energetycznego i militarnego. W rzeczywistości chodzi o niezbędną korektę, a nie radykalną zmianę. Mówiąc prościej, nasze relacje międzynarodowe wymagają zrównoważenia większą aktywnością na forum europejskim. PiS zachował bowiem ciągłość konsensusu. Obecny rząd powinien zatem przejąć pałeczkę sztafety, obracając na korzyść Polski nawet błędy poprzedników. Chodzi na przykład o zbyt dużą asertywność wobec Niemiec i wspólnotowych instytucji. Elity Europy są niestety miałkie, wymagają nowej wizji. Podobnie, jak społeczeństwa państw członkowskich silnego przywództwa, dlatego szanse zwiększenia roli Polski w UE i NATO, aż do współdecydowania o losach Zjednoczonej Europy nie są mrzonką. To szansa na nową rzeczywistość. Inna sprawa to wygaszenie wewnętrznych sporów w obliczu rosyjskiego zagrożenia. Prosząc wrogie plemiona o zasypanie podziałów, Donald Tusk miał rację. Polityka zagraniczna przestaje być skuteczna, gdy w miejsce poparcia ponad podziałami napotyka wewnętrzny bojkot.