2.5 C
Warszawa
poniedziałek, 23 grudnia 2024

Francuski przekręt litowo-jonowy

Przyznam, że dotąd nawet nie wiedziałem, iż Polska jest aż taką potęgą w produkcji baterii litowo-jonowych. Tymczasem zajmujemy pod tym względem drugie miejsce na świecie (po Chinach) i pierwsze w Europie. Dowiedziałem się o tym fakcie dopiero za sprawą niepokojących informacji, iż wkrótce możemy tę branżę utracić.

Piotr Lewandowski

Od ubiegłego roku w Unii Europejskiej obowiązuje bowiem rozporządzenie, zgodnie z którym producenci baterii mają obowiązek raportować ślad węglowy związany z ich powstawaniem. Do tej pory wydawało się, że nowe przepisy nie stanowią dla nas zagrożenia, bowiem zlokalizowane w Polsce fabryki dbają o to, by wykazać się odpowiednimi certyfikatami klimatycznej „koszerności”, np. tym, że wykorzystują przede wszystkim energię pochodzącą z OZE. Szkopuł w tym, iż na ten rynek chrapkę ma również Francja, która właśnie forsuje na forum KE przepisy wykonawcze, zgodnie z którymi przy obliczaniu śladu węglowego brano by pod uwagę ogólny miks energetyczny danego kraju, a nie pochodzenie energii z której korzysta konkretna fabryka. Rozwiązanie to stawiałoby Polskę na z góry przegranej pozycji, gdyż nasz miks energetyczny wciąż w głównej mierze opiera się na węglu kamiennym i brunatnym, co stawia nas na ostatnim miejscu w Europie. Francuska energetyka natomiast bazuje na atomie, co w naturalny sposób faworyzowałoby tamtejsze firmy i sprawiłoby, że producenci zaczęliby przenosić się nad Sekwanę.

Na potrzeby niniejszego felietonu zostawię na razie na boku dywagacje nad całym „klimatystycznym” szaleństwem w które wpędziła się Europa – tymi wszystkimi ETS-ami, wojną z paliwami kopalnymi, dotowaniem OZE itd. Pisałem o tym już wielokrotnie i stali czytelnicy „Gazety Finansowej” znają moją opinię. Nawet jednak w obecnych realiach, to co próbuje wylobbować sobie Francja zakrawa na czyste gangsterstwo. Oto bowiem firmy produkujące baterie ponoszą wielkie nakłady, by wykazać się odpowiednio „zielonym” pochodzeniem swych produktów. Dla przykładu – LG Energy Solution Wrocław w Biskupicach Podgórnych (największy w Europie producent ogniw do samochodów elektrycznych) już teraz deklaruje, że w 100 proc. korzysta z energii pochodzącej z OZE. I wszystko to z dnia na dzień ma zostać unieważnione?

A mówimy o ogromnym rynku. Wg raportu Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych (PSPA) w 2022 r. sektor produkcji baterii litowo-jonowych osiągnął wartość 38 mld zł, co przekłada się na 2,4 proc. polskiego eksportu, a swą produkcję zlokalizowali u nas najwięksi światowi giganci. Mało tego – zaczęliśmy także inwestować w recykling starych baterii, co – patrząc perspektywicznie – może stać się równie lukratywną branżą. W czerwcu tego roku otwarto w Zawierciu największy w Europie zakład recyklingu baterii litowo-jonowych oraz katalizatorów z samochodów spalinowych należący do polsko-amerykańskiej spółki joint-venture Elemental. Przełomowy charakter tej inwestycji polega na tym, że prócz takich materiałów, jak plastik, miedź czy aluminium będą tam odzyskiwane również najcenniejsze i najrzadsze pierwiastki pochodzące z tzw. czarnej masy, czyli lit, nikiel, grafit, mangan i kobalt. Do tej pory w Europie ich nie odzyskiwano – „czarna masa” wędrowała do zakładów w Chinach, Korei Południowej czy USA i to właśnie tam wspomniane pierwiastki ponownie trafiały do obiegu. Od dziś będą mogły zasilać moce produkcyjne fabryk w Polsce – oczywiście pod warunkiem, że te się u nas utrzymają i o ile utrzyma się sam Elemental. Dlaczego? Firma już teraz zainwestowała we własną farmę fotowoltaiczną i magazyn energii, a w dalszej kolejności planuje jej rozbudowę oraz budowę farmy wiatrowej, tak by docelowo osiągnąć pełną samowystarczalność energetyczną. Jednak wszystko to może okazać się bez znaczenia, jeżeli w Komisji Europejskiej przejdą francuskie rozwiązania ignorujące indywidualne źródła zasilania i każące brać pod uwagę przy wyliczaniu śladu węglowego jedynie ogólny miks energetyczny państwa. I wtedy – cyk – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w stu procentach „zielony” zakład okaże się równie „brudny”, jak cała reszta polskiej energetyki, a niemal 40-miliardowy rynek wraz z tysiącami miejsc pracy wywędruje za granicę.

Poza wszystkim innym, sprawa ta pokazuje z całą wyrazistością absurdalność wdrażanego przez Brukselę „zielonego ładu”, w którego ramach urągające zdrowemu rozsądkowi biurokratyczne przepisy potrafią wykreować kompletnie alternatywną rzeczywistość i nawet samowystarczalna energetycznie firma oparta na OZE z dnia na dzień może stać się klimatycznym „trucicielem”. I druga rzecz: UE to pole bezwzględnie realizowanych interesów, gdzie wielcy bez skrupułów wykorzystują swe wpływy i pozycję, by eliminować „maluczkich” jeżeli ci w czymkolwiek zaczynają z nimi skutecznie konkurować. Tak było chociażby z „pakietem mobilności” uderzającym w nasz transport, tak dzieje się z sektorem baterii i nie miejmy złudzeń – tak będzie z każdą jedną branżą w której zagrozimy interesom głównych unijnych graczy.

FMC27news