Ostrzegani od lat przed zmianami klimatu w kryzysowych chwilach przekonujemy się, że największe zagrożenie stanowią niebezpieczne pomysły promowane przez zwolenników zielonej polityki.
Jakub Wozinski
Pamiętna powódź z 1997 r. od dłuższego czasu wydawała się co najwyżej faktem zasługującym na filmową ekranizację – odległym, mrożącym krew w żyłach, ale nie mającym już nigdy więcej prawa się powtórzyć. W chwili, gdy powstaje ten tekst, nie wiadomo jeszcze, jak wielkie szkody wyrządzi obecna powódź, ale swoim rozmachem w górnym biegu najbardziej narażonych na kataklizm rzek już teraz ściśle nawiązuje do wydarzeń sprzed niemal 30 lat.
Przywracanie rzeki naturze, czyli powódź
Opinia publiczna była przez lata uspokajana, że sytuacja z wielkiej powodzi nie może się powtórzyć, ponieważ przeprowadzono wielkie inwestycje w zbiorniki retencyjne, umocnienie wałów, urządzenia hydrotechniczne i systemy ostrzegania, a technologia przez trzy dekady tak bardzo się rozwinęła, że dostępne narzędzia pozwolą w porę przewidzieć zagrożenie i zapobiec tragedii. Co więc poszło nie tak?
Szukając odpowiedzi na to pytanie, należałoby cofnąć się nieco do okresu wiosennego i letniego, gdy uwaga opinii publicznej (po raz kolejny od wielu lat) została zwrócona ku problemowi śniętych ryb. Wiceminister klimatu i ochrony środowiska Urszula Zielińska najpierw ostrzegała przed „gehenną ryb”, a gdy już problem się pojawił, przystąpiła ze zdwojoną siłą do przekonywania o konieczności renaturyzacji Odry. Jej zdaniem tylko przywrócenie rzece jej naturalnego biegu i przyspieszenie nurtu poprzez likwidację wszelkiego rodzaju barier mogło przyczynić się do poprawy jakości wody i rozwiązania problemów z polityką wodną.
W praktyce okazało się, że prawdziwą gehennę przeżyły (i nadal przeżywają) setki tysięcy ludzi, którzy musieli się zmierzyć z wielką falą zagrażającą ich życiu oraz majątkowi. Poszkodowani będą mieli z pewnością ogromne pretensje do rządu. Premier Donald Tusk jeszcze 13 września mówił we Wrocławiu, że prognozy nie są przesadnie alarmujące i nie ma powodów do paniki, wysyłając tym samym fałszywy sygnał do powstrzymania się od działań. Gdy doszło do tragedii, Polska Agencja Prasowa usunęła swój komunikat z feralną wypowiedzią.
ZOBACZ TEŻ:
Karygodne błędy
Mieszkańcy Dolnego Śląska, Opolszczyzny czy Śląska Cieszyńskiego mogą czuć się przez władzę oszukani, ponieważ pomimo alarmujących prognoz związanych z niżem genueńskim pojawiających się już w pierwszych dniach września władze wykazały się zastanawiającą biernością. W okresie poprzedzającym nadejście wielkich opadów w Polsce panowała wielka susza, lecz zbiorniki retencyjne wciąż były mocno napełnione. Całkowicie podporządkowany klimatystycznej narracji rząd Tuska mógł mieć wręcz interes w tym, aby utrzymywać sztucznie niski stan rzek w Polsce, aby wzmocnić przekaz o rzekomo bezprecedensowych zmianach klimatycznych. Zbiorniki retencyjne w dorzeczu Odry zaczęto opróżniać dopiero w momencie, gdy powódź stała się już faktem.
Zgodnie z przekazem zielonych polityków, którzy weszli w skład obecnego rządu, najlepszym sposobem zagospodarowania rzek jest renaturalizacja, tj. rezygnacja z budowy tam, zapór, regulowanych brzegów oraz przyzwolenie na istnienie naturalnych terenów zalewowych i meandrowania. To, co sprawdza się w przypadku mniejszych rzek na terenach dzikich i pojezierzach, nie ma niestety najmniejszego zastosowania w przypadku tak potężnej i niebezpiecznej rzeki jak Odra (i jej wielu dopływów). Od setek lat mieszkańcy tych ziem próbowali zaradzić okresowym powodziom, budując system tam, lecz dopiero nowoczesna technika pozwoliła przenieść tę ochronę na zupełnie nowy poziom zaawansowania i rozmachu. Pod tym względem dorzecze Odry wydaje się więc bardzo „nieekologiczne”, a jego infrastruktura przeciwpowodziowa stanowi „ingerencję w życie przyrody”. Jest to jednak absolutnie konieczne jeśli tylko chcemy zapewnić milionom
ludzi bezpieczeństwo.
Dążenie do renaturalizacji Odry ma jednak w Polsce zupełnie inny podtekst. Skrajnie uległy wobec Niemiec rząd Donalda Tuska niemal natychmiast po przejęciu władzy podjął się działań mających na celu likwidacji planów poprzedniej ekipy względem Odry. Zgodnie z interesem Niemiec druga największa polska rzeka miała zostać pozbawiona szeregu inwestycji mających na celu uczynienie jej bardziej żeglowną. Renaturalizacja od samego początku była niczym więcej jak tylko pretekstem do uderzenia w plany regulacji rzeki.
Brak komepetencji
Rzecz jasna, renaturalizacja Odry pod rządami obecnej ekipy rządzącej jeszcze nie nastąpiła, ponieważ od momentu objęcia przez nią rządów minęło raptem 9 miesięcy. Obecny rząd obciąża jednak karygodna opieszałość, zlekceważenie zagrożenia i ideologiczne zaślepienie, które nakazywało skupianie się na krzywdzie przyrody i ryb zamiast ludzi. Mający ogromny wpływ na politykę hydrologiczną w Polsce politycy, tacy jak Paulina Hennig-Kloska, Urszula Zielińska czy Mikołaj Dorożała dali się wcześniej poznać jako zieloni doktrynerzy i osoby pozbawione właściwych kompetencji potrzebnych do piastowania tak odpowiedzialnych stanowisk. Lobbowanie na rzecz zrównoważonego rozwoju i agendy klimatycznej to zupełnie inny ciężar gatunkowy niż odpowiedzialność za liczący 38 mln mieszkańców kraj i jego bezpieczeństwo.
Wiele wskazuje na to, że niesłychana bierność rządzących, tak bardzo kontrastująca z zaangażowaniem ich odpowiedników w sąsiednich Czechach, wynikała głównie z braku kompetencji, ale także z chęci instrumentalnego wykorzystania zagrożenia powodziowego do nakręcenia narracji strachu przed globalnym ociepleniem.
Trzeba sobie jednak powiedzieć jasno, że winę za klęskę powodzi ponoszą głównie rządzący, a nie klimat, ponieważ obfite deszcze pojawiają się w tym regionie cyklicznie od wielu stuleci. Obecnie mamy zaś do czynienia z próbą zrzucenia odpowiedzialności za popełnione błędy, o czym świadczy choćby wydany przez prezydenta Wrocławia Jacka Sutryka komunikat mówiący o „błędnych prognozach hydrologów”. Gdyby błędne były tylko prognozy specjalistów, to czy z mediów publicznych i społecznościowych usuwano by wcześniejsze wypowiedzi premiera i ministrów?
Zielony lobbing jest dziś niezwykle łatwym i dobrze płatnym zajęciem, dlatego przyciąga osoby niekompetentne. W sytuacji, gdy narrację klimatyczną uskuteczniają wielkie media, korporacje, organizacje międzynarodowe i rządy, osoby zaangażowane w zielony trzeci sektor nie muszą się nawet szczególnie wysilać, ponieważ ciężar argumentacji biorą na siebie inni. Problem pojawia się jednak w momencie, gdy zieloni lobbyści obejmują odpowiedzialne stanowiska i jako członkowie rządu decydują o bezpieczeństwie milionów osób.
Obecna powódź, która doprowadziła do tak wielkiej liczby osobistych tragedii, powinna zadziałać jako ważny sygnał ostrzegawczy, aby więcej nie ulegać presji zielonych doktrynerów. Los ludzi jest zdecydowanie ważniejszy niż los ryb, a ekologia musi być podporządkowana dobru ludzkiemu. Prace na Odrze, które zgodnie z oprotestowywaną od lat specustawą poprzedniego rządu zakładały budowę kolejnych zbiorników retencyjnych i regulacje rzeki, muszą zostać bezwarunkowo wznowione. W centrum uwagi musi się przy tym znaleźć ponownie człowiek oraz jego potrzeby. I oczywiście potrzeby polskiego, a nie niemieckiego państwa.