Emmanuel Macron wieszczy zjednoczonej Europie śmierć, choć jak mało kto przyczynił się do tego, że taka perspektywa stała się ostatnio bardzo realna.
W czasie niedawnej konferencji Berlin Global Dialogue francuski prezydent wygłosił opinię, która stanowi idealny materiał na clickbaitowe nagłówki. Macron to bardzo sprawny polityk, który wie, jak osiągnąć zamierzony cel, co pokazały choćby niedawne przedterminowe wybory we Francji, które początkowo wydawały się dla jego formacji samobójstwem, a ostatecznie przyniosły neutralizację najważniejszego przeciwnika i utrzymanie status quo.
Przestraszyć, aby doradzał lęk
W podobny sposób niezwykle dobitne słowa Emmanuela Macrona na temat mającej rychło nastąpić śmierci unijnej gospodarki należy odczytywać jako element pewnej długofalowej strategii. To, że na Starym Kontynencie z gospodarką dzieje się źle, wiedzą od dawna wszyscy, choć mało kto ma odwagę przyznać to otwarcie. Oficjalnie Unia Europejska realizuje przecież najbardziej nowoczesną i najbardziej zrównoważoną strategię gospodarczą uwzględniającą dobro przyrody, całej ludzkości oraz wszelkich możliwych mniejszości, dla której nie ma żadnej alternatywy, a krytykować ją mogą co najwyżej populiści.
Słowa gruntownej krytyki czy autokrytyki padają z ust najważniejszych osób w tworzącym się na naszych oczach państwie Europa bardzo rzadko i to jedynie w sytuacji, gdy potrzebne jest uzasadnienie dla kolejnej uzurpacji władzy. Nie inaczej jest i w obecnej sytuacji, gdy po publikacji tzw. planu Draghiego w Europie trwa debata na temat tego, czy podążyć ścieżką opisaną przez włoskiego bankiera i polityka. Gwoli przypomnienia – sednem wspomnianego projektu jest chęć doinwestowania Unii Europejskiej za pomocą wielkiego wspólnego długu zaciągniętego przez europejskie superpaństwo. W mediach propozycję Draghiego zaprezentowano wprawdzie jako warty 800 mld euro rocznie program inwestycyjny, lecz w istocie stanowi ona narzędzie służące dopełnieniu tzw. momentu Hamiltonowskiego Unii Europejskiej poprzez związanie państw członkowskich emisją znacznej ilości wspólnego długu.
Gra podjęta przez Emmanuela Macrona polega w dużym skrócie na tym, że swoimi wypowiedziami umiejętnie buduje poczucie grozy, które z kolei jest mu potrzebne do nakłonienia całej Europy do podjęcia kluczowych decyzji w sprawie wspólnego zadłużenia. Lęk jest tradycyjnie najgorszym doradcą, więc idealnie nadaje się do tego, aby przyspieszyć proces budowy europejskiego państwa w oparciu o wspólny dług.
Teatr francusko-angielski
Słowa francuskiego prezydenta padły w czasie corocznej konferencji Berlin Global Dialogue, na której omawiane są najważniejsze kwestie z pogranicza biznesu i polityki publicznej. Wśród kluczowych gości i panelistów nie sposób było znaleźć przedstawiciela polskiego rządu, co właściwie komentuje się samo, jeśli chodzi o realną sprawczość obecnej ekipy rządzącej na arenie międzynarodowej. W niemieckiej stolicy można było uświadczyć przedstawicieli funduszy inwestycyjnych, międzynarodowych organizacji oraz niemieckiego i francuskiego rządu, którzy wspólnie naradzali się nad wieloma kwestiami, lecz najważniejszą z nich była oczywiście planowana rozbudowa mocy zadłużeniowych europejskiego państwa. Kwestia ta wymaga dokładnego omówienia nie tylko na poziomie niemiecko-francuskim, lecz globalnym, ponieważ europejski dług emitowany w tempie wskazywanym przez Draghiego musi znaleźć znaczne grono nabywców na całym globie.
Narada francusko-niemiecka już od dawna przybiera kształt sporu, którego przebieg jest łatwy do przewidzenia. Francja występuje z reguły w roli roszczeniowego junior partnera, próbującego wymóc swoim zachowaniem możliwie jak największe ustępstwa na początkowo niechętnych Niemcach. Berlin długo trwa okopany na swoich pozycjach, aż wreszcie zostaje zawarty kompromis przedstawiany w mediach jako wyraz wspólnotowego myślenia ponad podziałami dla dobra całej wspólnoty.
Wiele wskazuje na to, że i tym razem jesteśmy świadkami tego rodzaju spektaklu, w którym Francja występuje w roli przerażonej wizją nadchodzącego zgonu europejskiej gospodarki i wzywającej do podjęcia natychmiastowych działań. Kanclerz Scholz dał w Berlinie wyraz swojej niechęci wobec powiększenia zadłużenia ponad kwotę zapisaną w funduszu NextGenerationEU, niemniej jednak jego opór przed zastosowaniem środka, który przybliżyłby go do upragnionej finalizacji procesu federalizacji, wydaje się raczej nielogiczny. To nie kto inny jak właśnie Scholz stał się w ostatnich latach głównym architektem procesu przyspieszenia europejskiej integracji, czego dał wyraz choćby w umowie koalicyjnej czy pamiętnej mowie programowej wygłoszonej w Pradze przed trzema laty. Pomimo medialnej zasłony dymnej można się więc spodziewać, że Niemcy wcześniej czy później przystaną na emisję długu zgodnie z planem Draghiego, dokonując co najwyżej pewnych istotnych modyfikacji wzmacniających ich własną pozycję względem pozostałych dłużników.
Zdławiona Europa
W cieniu rozmów na temat świetlanej przyszłości czekającej wspólnotę po zadłużeniu się na ogromne kwoty pozostawała niestety dużo mniej satysfakcjonująca rzeczywistość w postaci coraz silniej zadomowionej na kontynencie stagnacji gospodarczej. Jak pokazały ogłoszone we wrześniu dane, trzy największe gospodarki strefy euro – niemiecka, francuska i włoska – zanotowały spadek wartości PKB.
Według danych zaprezentowanych niedawno przez niemieckie Ministerstwo Gospodarki cała niemiecka gospodarka skurczy się w 2024 r. o 0,2 proc., mimo iż pierwotnie prognozowano wzrost o 0,3 proc. Będzie to już drugi z rzędu rok zakończony spadkiem, lecz obecny rząd przedstawił także prognozy zakładające optymistycznie, że w przyszłym roku uda się osiągnąć wzrost w wysokości „aż” 1,1 proc., a w 2026 r. ten sam wskaźnik ma wynieść 1,6 proc. Eksperci w Niemczech tłumaczą słaby wzrost niewielką chęcią społeczeństwa do konsumpcji, ale nie do końca wiadomo, jakie powody mieszkańcy Niemiec mieliby mieć, aby z wielką ochotą ruszyć na zakupy. Zdławiony zielonymi regulacjami przemysł dokonuje masowych zwolnień, producenci aut nie są w stanie bronić się przed chińską konkurencją pomimo wprowadzonych wysokich ceł ochronnych, a po wyłączeniu ostatnich elektrowni atomowych ceny nośników energii utrzymują się na wysokim poziomie. Niemieckie firmy coraz częściej przenoszą część swojej produkcji m.in. do Stanów Zjednoczonych, ponieważ Europa przestała być konkurencyjna.
Podobnie, choć nie w tak drastycznej skali, dzieje się także we Francji rządzonej od siedmiu lat przez Emmanuela Macrona. Francuzi są w lepszej sytuacji o tyle, że nie zlikwidowali swoich elektrowni atomowych, ale ich przeregulowana i zadłużona gospodarka także nie nadąża za największymi światowymi graczami. Zgodnie z pierwotnymi planami napędzić ją miały igrzyska olimpijskie i związany z nimi zastrzyk inwestycji. Zamiast tego w IV kw. francuska gospodarka skurczy się o 0,1 proc. PKB.
Dla Emmanuela Macrona, a także zdecydowanej większości eurokratów, wizja zadłużenia europejskiego państwa wydaje się szczególnie atrakcyjna, ponieważ niesie ze sobą obietnicę udostępnienia nowej, ogromnej puli środków do wydania. Europa rzeczywiście jest bliska śmierci, ale nie dlatego, że brakuje jej wprowadzenia w życie planu Draghiego, lecz dlatego, iż jej obecni przywódcy marzą jedynie o tym, aby przedłużyć sobie ułudę wiecznego życia na kredyt. Ogromnie zadłużona Francja nie wyleczy się ze swoich problemów i nie zacznie się rozwijać tylko dlatego, że za pomocą magicznej sztuczki jej dług zostanie nagle przypisany europejskiemu państwu federalnemu. Europę trzeba resuscytować, ale za pomocą innych środków: deregulacji, demontażu państwa opiekuńczego, odejścia od polityki zrównoważonego rozwoju oraz klimatyzmu.