Ewentualne zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich może przyspieszyć reformę wspólnoty bardziej niż jakikolwiek plan wypracowany przez jej własne elity.
Jakub Wozinski
Nadchodzące wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych budzą ogromne i zrozumiałe emocje, ponieważ od ich rezultatu zależy, w jakim kierunku będzie zmierzał cały świat. Dały się one we znaki m.in. Anne Applebaum, która na łamach „The Atlantic” stwierdziła, że Trump manipuluje ludźmi dokładnie tak samo, jak robili to Hitler, Stalin czy Mussolini.
Rosnąca polaryzacja
Pozostawiając tak skrajne oceny na boku, nie sposób nie zauważyć, że amerykańska scena polityczna już dawno nie była tak bardzo spolaryzowana. Podobnie rzecz przedstawia się także w Europie, gdzie głównym przejawem tej polaryzacji jest rosnąca popularność tzw. populistów, czyli ugrupowań kwestionujących podstawowe założenia polityki opartej na wspieraniu rewolucji kulturowej, masowej imigracji, klimatyzmie i zrównoważonym rozwoju.
W obecnej kampanii prezydenckiej w USA na pierwszy plan wysunęła się kwestia imigracji, w poprzedniej szczególnie ważna była polityka klimatyczna. Zgodnie ze swoimi wcześniejszymi zapowiedziami Donald Trump tuż po zwycięstwie ogłosił, że Stany Zjednoczone występują z wypracowanego w grudniu 2015 r. porozumienia na rzecz redukcji emisji dwutlenku węgla i zahamowania ocieplenia o co najmniej 2 st. C, za co spotkał się ze szczególnie negatywną reakcją ze strony m.in. Grety Thunberg. Jak się jednak później okazało, procedura prawna wystąpienia z porozumienia przeciągnęła się tak bardzo, że Joe Biden po wygranych kolejnych wyborach zdążył anulować decyzję swojego poprzednika.
Tym razem Trump może mieć więcej szczęścia oraz sprzymierzeńców w swoich staraniach, ponieważ Stany Zjednoczone w ciągu ostatnich miesięcy stały się największym eksporterem ropy naftowej w historii. Rewolucja łupkowa doprowadziła do sytuacji, w której Amerykanie przegonili nawet Arabię Saudyjską, a polityka klimatyczna w obecnym wydaniu przestała być nienaruszalnym dogmatem. Ewentualna powtórka z 2016 r., polegająca na wycofaniu się USA z porozumień paryskich, będzie więc oznaczała poważny cios dla Europy, która we wdrażaniu zielonej agendy jest najbardziej pilna na całym świecie.
Taki obrót wydarzeń byłby dla Unii Europejskiej niemal zbawienny, ponieważ siły polityczne kwestionujące zasadność wdrażania Zielonego Ładu zyskałyby wielkiego sojusznika, a sama wspólnota byłaby jeszcze bardziej skonfrontowana z generowanymi przez niego ogromnymi kosztami. Nawet w planie Mario Draghiego znalazł się bogato udokumentowany opis obecnej sytuacji, w której Unia Europejska ma najwyższe ceny energii na świecie, dlatego decyzja Trumpa, wcześniej czy później, zmusiłaby eurokratów do podjęcia niewygodnych dla nich, lecz koniecznych dla Europejczyków decyzji.
Walka na cła
Druga niezwykle istotna kwestia, na którą znaczny wpływ może uzyskać Donald Trump, dotyczy polityki celnej. Unia Europejska prowadzi obecnie faktyczną wojnę taryfową z Chinami w obszarze elektromobilności, a wybór Trumpa może doprowadzić do wybuchu kolejnej. Walcząc o głosy wyborców ze starych przemysłowych regionów, Trump w 2018 r. podniósł cło na europejską stal i aluminium, na co Bruksela odpowiedziała tylko w ograniczonym stopniu. Później zapowiedział także chęć wprowadzenia taryf na europejskie auta, choć nigdy nie zdążył wcielić tego projektu w życie. Tym razem zamierza jednak być dużo bardziej konsekwentny.
Oprócz tego były prezydent z ramienia republikanów dał się poznać jako zwolennik zawierania dwustronnych umów, co w znaczącym stopniu uderzało w rozmaite multilateralne umowy podpisywanie w ostatnich latach przez Brukselę. Trump preferuje tradycyjnie twarde negocjacje i już w trakcie kampanii dał do zrozumienia, że da się we znaki Niemcom. Mimo iż w ostatnim czasie pewna część niemieckiego biznesu – przyciągnięta tamtejszymi dotacjami oraz niższymi kosztami prowadzenia działalności – przeniosła się za ocean, kandydat republikanów chce się wykazać przed wyborcami z regionów, które stoją motoryzacją i dla których niemiecki przemysł samochodowy to obok chińskiego czy japońskiego symbol największej konkurencji.
W Brukseli trwają już przygotowania do ewentualnego zwycięstwa Trumpa, które w głównym nurcie medialno-politycznym jest ukazywane jako potencjalnie źródło wielkich zmartwień. W rzeczywistości jednak postawa byłego prezydenta USA może przynieść całej Europie wiele dobrego, przede wszystkim dlatego, że może wymusić na Unii Europejskiej wiele zmian. Obecnie Wspólnota nie ma na siebie pomysłu i tak naprawdę polega na wdrażaniu pewnych polityk przyjmujących charakter globalny. Już w czasie pierwszej kadencji Trump starał się zmusić Stary Kontynent do wzięcia większej odpowiedzialności za siebie poprzez większe wydatki zbrojeniowe. Unia Europejska wciąż woli jednak marnować środki na wydatki socjalne, dopłaty do paneli fotowoltaicznych czy studia w zakresie teorii gender.
Szorstkie relacje z amerykańskim partnerem mogą stanowić niepowtarzalną okazję do tego, aby Unia Europejska nauczyła się konkurować, a nie wdrażać globalistyczne i ujednolicające rozwiązania. Kilkadziesiąt lat roztaczania przez Stany Zjednoczone parasolu ochronnego przyzwyczaiły decydentów z zachodniej Europy do łatwego sukcesu odnoszonego bez wysiłku oraz stworzyły złudne wrażenie „końca historii”. Jak jednak pokazuje wojna w Ukrainie, historia wciąż dzieje się na naszych oczach, a na dodatek przebiega w sposób, który jest coraz mniej pomyślny dla gnuśnych gospodarczo krajów. Donald Trump nie zerwie nigdy współpracy transatlantyckiej, ale na pewno może pomóc Unii Europejskiej obudzić się ze snu, w szczególności gdy okaże się, że jest ona jedynym miejscem na Ziemi, gdzie politykę klimatyczną traktuje się arcypoważnie i ze śmiertelnym skutkiem dla własnej ekonomii.
Deportacyjny precedens
Zgodnie z zapowiedziami Donalda Trumpa po wyborach Amerykę czeka także wielka, zakrojona na nawet kilka milionów osób akcja deportacyjna. Szeroko otwarte przez obecną administrację granice stworzyły dla Amerykanów permanentne zagrożenie, a obecny kryzys umiejętnie podsycają wrogie im kraje opróżniające swoje więzienia (jak choćby Wenezuela). Akcja deportacyjna, jeśli okaże się sukcesem, może przynieść wielki przełom w skali globalnej oraz przełamać pewne tabu, które uniemożliwia obecnie podejmowanie jakichkolwiek zdecydowanych działań w obszarze imigracyjnym.
Być może Trump zachęci tym samym państwa Unii Europejskiej do podjęcia analogicznych działań, które byłyby potrzebne właściwie od zaraz. Kwestia braku bezpieczeństwa stanowi jeden z poważnych hamulców rozwojowych w Europie już od wielu lat. Poszczególne regiony czy dzielnice zdominowane przez obcą ludność przestały się rozwijać lub wręcz zaliczyły regres właśnie dlatego, że odstraszają ludność i inwestorów. Przekonywanie, że Europa ze względu na kryzys demograficzny nie może sobie pozwolić na deportację, jest fałszem, ponieważ kryzys demograficzny ma swoje źródła m.in. właśnie w negatywnych zjawiskach towarzyszących masowej imigracji osób z zupełnie innych obszarów kulturowych.
Nieoczekiwanie więc, zupełnie wbrew woli samych eurokratów, ewentualne zwycięstwo Trumpa może przełożyć się na wielkie zmiany w Unii Europejskiej. Dominujący w Unii Niemcy tradycyjnie życzyliby sobie do współpracy poklepującego ich po ramieniu demokratę. W czasie rządów Joe Bidena zdołali przecież ogłosić oficjalnie swój program państwa federalnego Europa. Niewykluczone jednak, że za sprawą Trumpa projekt ten znajdzie się w defensywie, a zamiast planu Draghiego Unia będzie niechętnie wdrażała reformy, który uczynią ją lepszym miejscem do życia.