4.8 C
Warszawa
wtorek, 3 grudnia 2024

Trumpowe trzęsienie ziemi

Zmiana władzy w największym światowym mocarstwie zawsze wiązała się ze znacznymi politycznymi przetasowaniami na całym globie, lecz tym razem wydają się być one większe niż kiedykolwiek do tej pory.

Jakub Wozinski

Pozornie świat przeżył już jedną prezydenturę Donalda Trumpa, więc przebieg drugiej nie powinien stanowić większego zaskoczenia. Polityk reprezentujący Partię Republikańską powraca jednak z dużo odważniejszym programem i zespołem współpracowników, a jego liczni przeciwnicy na całym świecie poświęcili wiele czasu i energii na to, aby już nigdy więcej nie mógł objąć sterów nad państwem. Nic więc dziwnego, że po 5 listopada miało miejsce trzęsienie ziemi z licznymi wstrząsami wtórnymi.

Na uwagę zasługuje już sam fakt, że Trump zdołał w ogóle powrócić, mimo iż przez ostatnie cztery lata wiele czasu spędził w sądach, a w ostatnich tygodniach kampanii dwukrotnie ratowano go przed strzałami zamachowca. Jego przeciwnicy próbowali nawet uczynić z budzącego wiele wątpliwości wtargnięcia na Kapitol z 6 stycznia 2021 r. największą tragedię w najnowszej historii kraju, mającą trwale dyskwalifikować go z uczestnictwa w życiu politycznym. Skłonnych do akceptacji takiej narracji nie było jednak zbyt wielu.

Mocno zaangażowany w ostanie miesiące kampanii Trumpa Elon Musk przekonywał z kolei, że w razie porażki jego kandydata nastąpiłby koniec demokracji w Stanach Zjednoczonych. Ta budząca wiele kontrowersji opinia odnosiła się do wizji zdominowania amerykańskiego elektoratu przez imigrantów, którzy w zdecydowanej większości głosują na Partię Demokratyczną. Nie dowiemy się już nigdy, czy teza właściciela Tesli była prawdziwa, lecz wyniki głosowania pokazały, iż zaskakująco wielu wyborców ze środowisk imigranckich mimo wszystko wybrało Trumpa.

Rekordowe deportacje

Powrót do władzy Donalda Trumpa oznacza coś na kształt trzęsienia ziemi w samych Stanach Zjednoczonych głównie dlatego, że już za dwa miesiące spodziewany jest nagły zwrot w wielu obszarach. Dotyczy to w szczególności polityki migracyjnej, w ramach której oczekiwane jest przeprowadzenie największej akcji deportacyjnej w najnowszych dziejach. Całe zadanie ma zostać powierzone Tomowi Homanowi, który będzie korzystał z pomocy wojska. Deklaracja ze strony ekipy Trumpa zdążyła już nawet zachęcić innych polityków na świecie do składania podobnych obietnic. Lider Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa Nigel Farage stwierdził nieoczekiwanie, że gdy przejmie władzę, wydali z kraju 1,2 mln osób. Farage’owi nie grozi jeszcze objęcie władzy, ale swoim postulatem wywrze zapewne presję na pozostałych partiach.

W praktyce nowa polityka imigracyjna Trumpa zaczęła działać jeszcze przed objęciem przez niego urzędu. Nielegalni imigranci w znacznych ilościach już po ogłoszeniu wyniku wyborów wybrali dobrowolny powrót do swoich krajów, ponieważ w razie przymusowej deportacji straciliby prawo do legalnego pobytu w USA. Stany Zjednoczone już wkrótce zaczną znowu mieć realne granice i to wymusi zmianę podejścia do kwestii migracyjnych na całym świecie.

Peak oil

Ogromne znaczenie wybór Trumpa miał także dla przemysłu klimatycznego. Tydzień po jego wyborze miał miejsce już 29. szczyt klimatyczny w Azerbejdżanie, który w porównaniu z poprzednimi przyciągnął wyjątkowo skromną uwagę mediów i polityków. Cały świat wie, jaki Trump ma stosunek do polityki klimatycznej, a dodatkowo na sekretarza ds. energii przewidziany jest Chris Wright, który reprezentuje branżę łupkową. Wycofanie się z polityki klimatycznej w takim kształcie, w jakim uprawiał ją Joe Biden, zostało już dziś wyliczone na ponad 80 mld dol. W tym kontekście wskazuje się najczęściej na ustawę Inflation Reduction Act, której skutków wprowadzenia najbardziej zazdrościli Europejczycy. Logika Donalda Trumpa jest jednak nieugięta i ma świadomość, że jeśli Stany Zjednoczone opuszczą sektor zrównoważonego biznesu, straty zanotuje cały świat – bez Amerykanów cały projekt nie ma przecież szans powodzenia.

Świadomość tego mają również sami przywódcy Unii Europejskiej, którzy niemal natychmiast po ogłoszeniu wyniku wyborów zaczęli ogłaszać zamiar złagodzenia klimatystycznej ofensywy. Echa tej nagłej zmiany narracji dotarły nawet do Polski, gdzie część polityków rządzącej koalicji zaczęła przekonywać, iż obecny kurs, nastawiony na osiągnięcie pełnej zeroemisyjności, musi zostać zrewidowany. Już teraz widać bowiem wyraźnie, że upierając się przy maksymalistycznych celach zielonej polityki, Europa może wyrządzić sobie ogromne czy wręcz nienaprawialne szkody.

Zwycięstwo Trumpa sprawiło jednocześnie, że wolę wypowiedzenia paryskiego porozumienia klimatycznego ogłosiła także rządzona przez Javiera Milei Argentyna. Południowoamerykańskie państwo nie wysłało nawet do Baku na COP 29 swojego przedstawiciela, a prezydent Milei w tym samym czasie wybrał się do rezydencji Trumpa w Mar-a-lago. Donald Trump nie dość, że kwestionuje zasadność podążania klimatystyczną ścieżką, to na dodatek postuluje jeszcze zwiększenie wydobycia paliw kopalnych. Stany Zjednoczone stały się w ciągu ostatnich lat największym na świecie producentem ropy naftowej i nowy prezydent zamierza w pełni wykorzystać ten potencjał. Zgodnie z jego planami USA mają mieć dzięki zwiększonemu wydobyciu najtańszą energię na świecie i rzucić na kolana konkurencję.

Poskromione wydatki

Tego rodzaju podejście z pewnością wymusi gruntowną rewizję zielonej polityki na świecie, o czym zresztą przekonali się Niemcy. Dzień po głosowaniu w Stanach Zjednoczonych rozpadła się koalicja rządząca, w której od dłuższego czasu narastały tarcia związane z rozbieżnościami w zakresie polityki fiskalnej, energetycznej i gospodarczej. Liberalna FDP nie chciała dłużej podpisywać się pod brnięciem w politykę opartą na rozpasanych wydatkach i łamaniu konstytucyjnych progów zadłużenia. Ważnym elementem sporu było także postępowanie Zielonych Roberta Habecka, którzy umyślnie narażali niemieckie państwo na koszty, m.in. przedstawiając fałszywe analizy zalecające przedwczesne zamknięcie elektrowni atomowych.

Rozpad „koalicji świateł drogowych” może wyznaczyć swego rodzaju trend, który wkrótce może dać o sobie znać w innych krajach. Pod rządami Trumpa większość zachodnich krajów będzie musiała bowiem bardzo starannie liczyć wydawane środki, gdyż USA będą ponownie wymagały od swoich sojuszników większych nakładów na bezpieczeństwo, a swoją polityką celną ograniczą innym państwom wpływy budżetowe. Przez ostatnie lata budżety wielu państw w Europie (i nie tylko) zostały bardzo silnie obciążone wydatkami związanymi – tak jak w Niemczech – z realizacją zielonej polityki. W nowych realiach narzuconych przez Trumpa tego rodzaju praktyki stracą rację bytu, a partie optujące za mniejszym przywiązaniem do dyscypliny będą wypychane z rządzących koalicji.

Jak już wspomniano, druga kadencja Donalda Trumpa będzie poddana zupełnie innemu rygorowi niż pierwsza. Powracający prezydent miał wiele czasu na to, by przemyśleć swoje wcześniejsze błędy, i tym razem chce być dużo bardziej skuteczny w swoich poczynaniach. Sprzyjać będzie mu to, że republikanie mają właściwie pełnię władzy (obie izby parlamentu, Sąd Najwyższy) i są w stanie przeforsować niemal każdy pomysł. Pogłoski o upadku amerykańskiego imperium są zdecydowanie przedwczesne, gdyż na wiele tygodni przed przekazaniem władzy cały świat wręcz zatrząsł się na wieść o wyborze nowego prezydenta. Co dopiero będzie się działo, gdy już faktycznie zacznie rządzić?

FMC27news