-3.1 C
Warszawa
sobota, 22 lutego 2025

Potyczka handlowa Unii z Trumpem – runda druga

Eurokraci starają się ukazać Donalda Trumpa jako wroga wolnego handlu, choć faktycznie to UE ma dziś wyższe niż Stany Zjednoczone stawki celne we wzajemnym handlu.

W pierwszych dniach swoich rządów nowy amerykański prezydent skupił się na działaniach wewnętrznych. Począwszy od lutego, przyszedł wreszcie czas na Europę: wysłannicy Trumpa odwiedzili Stary Kontynent, psując przy okazji humory miejscowym politykom swoimi deklaracjami oraz pierwszymi decyzjami.

Okropnie wysokie cła

Pytany kilka tygodni temu o to, czy ponownie zacznie nakładać wyższe cła na kraje Unii Europejskiej, Trump odpowiedział niezwłocznie, że tak właśnie uczyni, ponieważ jego zdaniem Unia traktowała USA „okropnie”. Co dokładnie miał na myśli? Z pewnością stały czy wręcz pogłębiający się deficyt w handlu transatlantyckim. Stany Zjednoczone od wielu lat utrzymują negatywny bilans handlowy z niemal całym światem, co w pewnym sensie nie dziwi, biorąc pod uwagę ich wyróżniony status jako dysponenta światowej waluty rezerwowej. Przywilejem Amerykanów jest to, że mogą kupować towary z całego świata na preferencyjnych warunkach, lecz zdaniem Trumpa należy dokonać istotnej zmiany w zakresie tego, co dokładnie i w jakich proporcjach Amerykanie importują, a co sami mogliby produkować u siebie.

Coraz szybciej eskalujący konflikt handlowy to w zasadzie dogrywka z lat 2016-2020, gdy Donald Trump wprowadził 25-procentowe cła na stal, 10-procentowe na aluminium oraz inne artykuły. W odwecie Komisja Europejska ustanowiła wyższe stawki na sprowadzane z USA motocykle Harley-Davidson, dżinsy czy whiskey o wartości nawet 3 mld dol. Ówczesny konflikt nieco przygasł w drugiej części prezydentury, aż wreszcie został zupełnie wygaszony wraz z objęciem władzy przed Joego Bidena, który doprowadził w 2021 r. do zawieszenia części taryf lub wprowadzenia mniej szkodliwego dla EU sposobu ich naliczania.

Za sprawą Trumpa deficyt w obrotach handlowy z Unią spadł w 2020 r. do poziomu 165 mld dol., ale już rok później wzrósł do 218,7 mld, a w ubiegłym wynosił już 235,6 mld dol. Zdaniem amerykańskiego prezydenta Europejczycy importują zbyt mało amerykańskich aut, produktów rolnych czy też ropy i gazu. Jest w tym stwierdzeniu sporo racji, ponieważ Niemcy i inne kraje europejskie starały się do tej pory zdobyć dla swojej motoryzacji potężny rynek chiński, uprzywilejowując chińskich producentów dostępem do rynku unijnego. W przypadku amerykańskiego gazu ciekłego szersze zamówienia popłynęły dopiero w sytuacji, gdy Niemcom groziły blackouty.

Problematyczny odwet

Gdy wreszcie Trump ogłosił, że wprowadza cła w wysokości 25 proc. na stal i aluminium, Ursula von der Leyen zapowiedziała zdecydowaną reakcję. Do dziś nie wiadomo jednak, na czym miałaby ona polegać. Niemcy i inne wiodące gospodarki unijne znajdują się w bardzo trudnym położeniu i zwyczajnie nie stać ich na rozpętywanie kolejnego sporu, gdyż wciąż liżą rany po zaognionym w ostatnich miesiącach sporze z Chinami (wprowadzone cła na auta sięgają nawet 35 proc.). Przedstawiciele Komisji Europejskiej już od wielu tygodni zapowiadali, że są w stanie rozładować napięcie, kupując więcej amerykańskiego gazu, i wiele wskazuje na to, że właśnie w ten sposób zostanie załatwiona przynajmniej część sporu.

Trump to doskonały negocjator, który wie, w jaki sposób zmusić słabszego partnera do ustępstw. Stany Zjednoczone mają zdecydowanie mocniejszą pozycję wyjściową niż w 2016 r., dlatego mogą osiągnąć więcej i zmusić niemieckiego partnera do większych upokorzeń. Szacuje się, że ogłoszone cła mogą przełożyć się na wynik PKB niższy o 0,5 proc. Niemcy nie mają do dyspozycji absolutnie żadnego środka, który mógłby się przełożyć na zadanie analogicznych strat Amerykanom, choć mogą im nieco uprzykrzyć życie.

Najbardziej dotkliwe z listy potencjalnych środków odwetowych to m.in. wprowadzenie ograniczeń w imporcie strategicznie ważnych produktów z sektora medycznego czy też farmaceutycznego. Bardziej bolesny pod względem finansowym może być z kolei dyskutowany od dłuższego czasu podatek cyfrowy, który obciążyłby amerykańską branżę technologiczną. Przy okazji uderzyłby on również w europejską branżę, ale najwidoczniej nie uważa się tego za szczególną stratę.

Kto ma wyższe cła?

Europejski polityczny mainstream bardzo stara się przedstawiać Donalda Trumpa jako polityka podkopującego wzajemne zaufanie oraz niszczącego zasadę wolnego handlu. Tymczasem fakty pozostają takie, że obecnie to wciąż Unia Europejska obciąża handel ze Stanami Zjednoczonymi wyższymi stawkami celnymi niż na odwrót. Dobrym tego przykładem jest choćby motoryzacja: USA utrzymują cło w wysokości 2,5 proc. na import samochodów z UE, podczas gdy przy imporcie aut amerykańskich do Unii stawka wynosi aż 10 proc. Podobne proporcje występują także w przypadku wielu innych najbardziej popularnych towarów.

Donald Trump traktuje kwestię wojny handlowej jako element szerszej politycznej gry. Jednym z najważniejszych jej elementów jest bez wątpienia obszar militarny, w którym amerykański prezydent chciałby zmusić swoich sojuszników z NATO do zwiększenia poziomu wydatków na cele obronne do 5 proc. PKB. W ramach tej polityki Trump pominął nawet wszystkie europejskie państwa przy organizacji pierwszych rozmów z Rosją na temat zawarcia pokoju w Ukrainie, dając im wyraźnie do zrozumienia, że obecnie nie dysponują nawet wystarczającą militarną siłą do tego, aby stać się partnerem do rozmowy.

Zwiększone wydatki na wojsko, tak jak wyższe cła, mają wymusić na Europie wielką zmianę w podejściu do gospodarki. Jeśli dodatkowo uwzględnimy fakt, że Stany Zjednoczone wycofały się z realizowania polityki klimatycznej, uzyskamy kompleksowy system nacisków. Wiele dziś mówi się o tym, jakoby Trump chciał zerwać więzi transatlantyckie, lecz w istocie przyświeca mu idea ich wzmocnienia. Chciałby widzieć w Europie silnego partnera w konfrontacji z globalnym Wschodem, lecz dziś jego siła jest czysto iluzoryczna. Innymi słowy, Trump chce bardzo wstrząsnąć Unią, żeby ta obudziła się ze swego snu i powstrzymała swój nadciągający coraz szybciej upadek.

Tym razem Europa ma zdecydowanie mniejsze szanse na to, żeby przeczekać Trumpa. Zwycięstwo sił, które reprezentuje, jest w pewnym sensie nieodwracalne w perspektywie kolejnych lat. Wcześniej czy później eurokraci będą musieli się ugiąć i zaakceptować warunki gry, które narzucił nowy włodarz Białego Domu. Zapewne tym właśnie faktem należy tłumaczyć chłód, z jakim przyjęto przemówienie J.D. Vance’a na konferencji ds. bezpieczeństwa w Monachium. Amerykański wiceprezydent zaprezentował nowe ramy współpracy z nowym „szeryfem”, który dobrze wie, że już dawno wygrał.

FMC27news