Mamy czas niepokoju. To, co uważaliśmy za stabilne i komfortowe podwaliny naszego bezpieczeństwa, z dnia na dzień się kruszy.

USA, które gwarantowały pokój w Europie i chroniły militarnie oraz politycznie swoich europejskich sojuszników, teraz oświadczają, że nie będą w stanie tego robić w takim zakresie jak dotychczas. Oświadczyły wręcz, że Europejczycy będą musieli relatywnie szybko zapewnić sobie sami bezpieczeństwo oraz zadbać o rozwiązywanie swoich problemów. USA nie zamierzają wycofać się z NATO, ale zamierzają wycofać większość swoich żołnierzy z Europy, a Europa ma ich zastąpić. Wrzód nierównowagi w nakładach na bezpieczeństwo w NATO nabrzmiewał od wielu lat i właśnie prezydent Trump sprawił, że pękł. Przyczyny są wewnątrzamerykańskie. Wynikają z pogłębiającego się kryzysu, niewydolności oraz światowego osłabienia pozycji USA w koncercie mocarstw wobec Chin. Proces osłabiania trwał od lat, a proces odbudowy pozycji zajmie też dziesięciolecia. Wymaga to więc czasu, ale i pieniędzy.
Zgodnie z żądaniami Trumpa Europa podnosi wydatki na obronę. W proces wzmacniania obrony włączyła się nawet Unia Europejska, co jest zaprzeczeniem jej dotychczas pacyficznej polityki. Jednakże proces osiągnięcia ok. 50 proc. z potencjału obronnego NATO zajmie Europie wiele lat. Koszty zrównoważenia m.in. amerykańskiej logistyki, wywiadu, rozpoznania satelitarnego, lotnictwa strategicznego, marynarki wojennej są gigantyczne i wymagają rozłożenia ich na raty trwające dziesięciolecia. Koszty byłyby znacznie mniejsze, a efekty znacznie szybsze, gdyby państwa Europy nie były w sprawach obronności rozproszone politycznie, gospodarczo i militarnie. Wszyscy widzą tę słabość, natomiast na razie nie ma pomysłu, co z tym zrobić. Państwa europejskie, pomimo wspólnych programów zbrojeniowych w ramach NATO i od niedawna Unii Europejskiej, pomimo pojedynczych międzynarodowych koncernów zbrojeniowych, jak Airbus, MBDA czy Eurocopter, niechętnie patrzą na zabieranie im narodowych atrybutów siły i dumy. Takie firmy jak THALES czy Leonardo, aczkolwiek mają filie rozrzucone po Europie, są własnością pojedynczych państw. Są nawet kłopoty ze standaryzacją, co pokazuje wojna w Ukrainie. Osławione pociski natowskiego standardu 155 mm faktycznie, w zależności od fabryki i przeznaczenia (np. dalekosiężne czy precyzyjne), różnią się między sobą. W krańcowych przypadkach mogą rozerwać zamek haubicy. To samo dotyczy amunicji czołgowej itp.
Nowa amerykańska wizja NATO zakłada, że państwa europejskie w jego ramach muszą zapewnić bezpieczeństwo USA po drugiej stronie Atlantyku samodzielnie, na wypadek, gdyby USA musiały skoncentrować swój wysiłek militarny, siły i środki na Dalekim Wschodzie. Ponadto Europa w przypadku trudności na froncie musiałaby być w stanie udzielić USA wsparcia militarnego. Sytuacja może być bardzo trudna, gdyby sojusz Chin i Rosji stał się faktem militarnym. To mogłaby być sprawa życia lub śmierci dla całego Zachodu. Jak dotąd nie ma poważniejszych oznak takiej ewolucji, choć bliska współpraca tych państw jest już globalnym faktem politycznym. W takich organizacjach, jak Szanghajska Organizacja Współpracy (azjatycka organizacja bezpieczeństwa zbiorowego) czy BRICS (światowa antyzachodnia organizacja gospodarcza), Chiny i Rosja są w sojuszu. Oczywiście potencjał Chin jest 10-krotnie większy niż potencjał Rosji. Chiny dążą konsekwentnie do zwasalizowania Rosji, a ta, przynajmniej werbalnie, próbuje zachować pozory równorzędności i poszanowania suwerenności. Ewentualny reset w relacjach z USA wzmocniłby Rosję w stosunku do Chin i uchroniłby od dalszej wasalizacji. Na pełne wyrwanie Rosji z sieci powiązań z Chinami nie ma już co liczyć. Sprawy zaszły za daleko, a ponadto dla Rosji otwartość na współpracę z Chinami, zwłaszcza surowcową, jest gwarancją (może złudną, jak pokazują żądania USA wobec Kanady i Grenlandii), że Chiny nie zechcą odebrać Rosji Syberii, bezprawnie wydartej Chinom w XIX w.
Reset USA-Rosja a polska broń jądrowa
Z punktu widzenia obrony Europy poza uczestnictwem potęgi militarnej USA w NATO najważniejszy jest parasol nuklearny USA. To głównie on zachęcił Szwecję i Finlandię, by przyłączyły się do NATO. Nic jak dotąd nie wskazuje, by został zwinięty, bo udział w NATO jest w najżywotniejszym interesie USA. USA właśnie zmodernizowały arsenał nuklearny, którym dysponują w Europie, i który mają państwa uczestniczące w programie NATO Nuclear Sharing (skalowalne co do siły wybuchu bomby taktyczne B61-12). Analitycy wojskowi doszli do wniosku, że sam parasol nuklearny USA może być niewystarczający. Trzeba bowiem mieć na względzie doktrynę użycia broni jądrowej przez Rosję, która zakłada „deeskalację przez eskalację” – możliwość uderzenia atomowego, by powstrzymać np. sukcesy lub zaciekły opór przeciwnika na froncie. Użycie byłoby stosunkowo bezpieczne dla Rosji, gdyby przeciwnik nie był w stanie odpowiedzieć tym samym, bo bronią jądrową by nie dysponował, a mocarstwo opiekuńcze nie miałoby interesu w nuklearnej odpowiedzi lub nie chciało eskalować konfliktu do poziomu wojny globalnej. To dlatego uczestnicy programu NATO Nuclear Sharing – Niemcy, Włochy, Belgia, Holandia i Turcja – wymogli, by kompetencje do użycia broni jądrowej przeszły na nie na wypadek wojny. Zagroziły, że wystąpią z traktatu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (NPT) i pozyskają ją samodzielnie, jak Francja. Mają łącznie ok. 100 amerykańskich głowic nuklearnych przenoszonych za pomocą przystosowanych samolotów. Podobny status ma Wielka Brytania, która produkowała broń jądrową de facto na amerykańskiej licencji i USA decydują o jej użyciu. Potencjalnie dziurawy amerykański parasol nuklearny jest w obecnym czasie niepokoju zmartwieniem nie tylko Polski, ale wszystkich państw europejskich, zwłaszcza tych pozostających poza programem Nuclear Sharing. Cóż z tego, że będziemy mieli świetną armię konwencjonalną i będziemy pokonywali agresora rosyjskiego w boju, skoro uderzy on bombami atomowymi np. na Olsztyn, Białystok czy Warszawę (co już Rosjanie przećwiczyli na manewrach „Zapad”), czym doprowadzi Polskę do szybkiego poddania się i ponownej rosyjskiej niewoli. W przypadku Ukrainy Rosjanie, gdy byli w kłopotach na froncie, już gotowali się do ataku taktycznymi bombami atomowymi. Zostali powstrzymani przez sojusznicze Chiny. Postawa Amerykanów pokazała, że nie bardzo wiedzieli, co z tym robić (zagrozili interwencją wojsk konwencjonalnych). Są uwikłani w grę wielkich mocarstw, której głównym założeniem jest rozgrywanie własnych interesów nawet kosztem sojuszników, ale tak, by uniknąć nuklearnej wojny globalnej (np. Akt Stanowiący NATO-Rosja z 1997 r. czy obecne rokowania o zakończenie wojny w Ukrainie). Interesy USA nie muszą być tożsame z interesami sojuszników. To popchnęło w latach 60. ubiegłego wieku Francję do opracowania własnej nuklearnej siły odstraszania (force de frape) przede wszystkim dlatego, że wątpiła w gotowość Amerykanów do zaryzykowania globalnej wojny jądrowej w obronie sojuszników, wypracowanej w koncepcji „rozszerzonego odstraszania” w Grupie Planowania Nuklearnego NATO, do której Francja nie przystąpiła. Czyli własna broń jądrowa ma jednak, w takich czasach jak obecne, kluczowe znaczenie.
Polska od lat zabiega o udział w programie NATO Nuclear Sharing. Bez rezultatu. Amerykanie motywują odmowę ograniczeniami wynikającymi z umowy NATO-Rosja (Akt Stanowiący z 1997 r.), na mocy którego w państwach nowo przyjętych do NATO nie może być rozlokowana broń jądrowa oraz stacjonowane na stałe większe siły NATO (wojsko USA stacjonuje więc rotacyjnie). Polska i inne nowo przyjęte państwa po agresji Rosji na Ukrainę usilnie domagają się uznania tej umowy za złamaną przez Rosję i nieważną. Bez skutku, ponieważ USA podtrzymują jej ważność. Jest ona wykorzystywana przez USA w rozgrywce ramach „koncertu mocarstw”. Sprawa ma kluczowe znaczenie dla bezpieczeństwa Polski. Stanowisko USA, niezależnie od tego, kto zasiada w Białym Domu, jest nieugięte. Po niedawnym kolejnym apelu Polski w sprawie Nuclear Sharing o tej odmowie przypomniał wiceprezydent USA J.D. Vance w dniu 13 marca br. Tylko kompletne załamanie się stosunków USA z Rosją, np. w wyniku fiaska rokowań w sprawie Ukrainy, mogłoby zmienić nastawienie USA. Polska zabiega więc o stacjonowanie broni jądrowej przynajmniej rotacyjnie. Też bez skutku. Tym niemniej Rosja jest zaniepokojona. W ultimatum z grudnia 2021 r. zażądała podpisania dwóch umów: jednej z USA, drugiej z NATO, idących znacznie dalej niż umowa Akt Stanowiący. MSZ Rosji dnia 17 grudnia 2021 r. ujawnił publicznie upokarzające treści ich projektów, które nie przewidują żadnych zobowiązań dla Rosji, a wyłącznie dla NATO. Rosja była przekonana o swojej sile oraz słabości NATO, utrzymującego się jedynie dzięki potędze USA. USA i NATO odrzuciły to ultimatum. Po dwóch miesiącach nastąpiła agresja Rosji na Ukrainę. W kontekście tego ultimatum Rosja uważa, że prowadzi w Ukrainie wojnę z NATO.
Przedstawiam poniżej treść tego ultimatum, bo jest ono obecnie elementem negocjacji USA z Rosją o zasadach resetu stosunków. Warto wiedzieć, o co chodzi Rosji. Umowy zakładają:
1. zobowiązanie się przez USA i inne państwa członkowskie NATO do: nieagresji i powstrzymania się od działań, które Rosja uznaje za szkodliwe dla swojego bezpieczeństwa;
2. nierozszerzanie NATO, zwłaszcza na wschód, szczególnie na obszar poradziecki;
3. nietworzenie baz i nieprowadzenie aktywności wojskowej na terytorium Ukrainy oraz innych państw poradzieckich niebędących członkami Sojuszu (czyli np. w Gruzji i Mołdawii);
4. nierozmieszczanie rakiet średniego i pośredniego zasięgu poza obszarem NATO i w rejonach, z których możliwe jest rażenie terytorium Rosji (czyli np. w Polsce, bo graniczymy z okręgiem królewieckim);
5. nierozmieszczanie broni jądrowej poza terytorium państw ją posiadających i likwidacji infrastruktury to umożliwiającej (czyli np. lotnisk dla samolotów przenoszących broń jądrową);
6. nierozmieszczanie wojsk i nieprowadzenie aktywności wojskowej w Ukrainie oraz w innych państwach poradzieckich (czyli np. w państwach bałtyckich);
7. wycofanie wojsk sojuszniczych rozmieszczonych na terytoriach nowych państw członkowskich NATO po maju 1997 r. (po podpisaniu Aktu Stanowiącego NATO-Rosja);
8. wyznaczenie strefy buforowej wokół granic Rosji i jej sojuszników z Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (czyli Białorusi), gdzie niedozwolone będą ćwiczenia i inna aktywność wojskowa na poziomie brygady sił zbrojnych i wyższym (czyli ograniczenie suwerenności Polski na jej terytorium);
9. niedopuszczenie przelotów ciężkich bombowców i przepływu okrętów wojennych na obszarach, z których mogłyby one razić cele na terytorium Rosji (zwłaszcza na morzach Bałtyckim i Czarnym);
10. zachowanie przez samoloty bojowe i okręty wojenne państw Sojuszu określonego dystansu od analogicznych jednostek rosyjskich w przypadku ich zbliżenia się do siebie.
Umowa z NATO przewiduje możliwość szybkiego wycofania się z niej Rosji pod dowolnym pretekstem. Sformułowana jest jako dyktat bez możliwości negocjacji wobec strony która przegrała. Obecne negocjacje USA z Rosją już doprowadziły do zbliżenia stanowisk. Z tego co już wiemy, Ukraina nie wejdzie do NATO, stacjonowanie żołnierzy NATO w Ukrainie jest wykluczone nawet jako kontyngentu nadzorującego rozejm. Rosja proponuje np. wojska Chin i Indii, a broń atomową dla Polski wykluczają USA.
Szukanie alternatywy
Przejęcie odpowiedzialności przez Europę za swoje bezpieczeństwo i los w ramach NATO też wymaga czasu i pieniędzy. USA zażądały podniesienia wydatków na obronę do 5 proc. PKB, co wynika też z założonego tempa ich ewentualnego wycofywania się z Europy. Ten parametr jest jednak nieosiągalny dla większości państw NATO w sytuacji, gdy po niemal 20 latach od przyjęcia na siebie tego zobowiązania ośmiu państw Sojuszu nadal nie jest w stanie osiągnąć parametru 2 proc. Politycy boją się utraty władzy w wyniku cięć programów socjalnych i zubożenia społeczeństw w wyniku przesunięć budżetowych na obronę. Ponadto w państwach oddalonych od Rosji nie uważa się, że ktoś im zagraża, a już na pewno nie w pierwszym rzędzie. Tak więc państwa południa Europy, za wyjątkiem Grecji będącej w konflikcie z Turcją, widzą wspólnotę interesów w dystansowaniu się od zobowiązań obronnych. Inaczej w państwach frontowych wschodniej flanki NATO, takich jak Polska i kraje bałtyckie, gdzie społeczeństwa są przerażone ponownym obudzeniem się rosyjskiego imperializmu. Po Ukrainie są następne, jak wynika już nie tylko z tyrad kremlowskich propagandystów, ale i ujawnionych danych amerykańskiego wywiadu krótko po agresji na Ukrainę (oficjalnie poinformowała o tym przedstawicielka USA w RB ONZ w lutym 2022 r.), no, chyba że dobrowolnie podporządkują się żądaniom Rosji. Obecnie postuluje się przynajmniej 3 proc. wydatków, Unia Europejska z organizacji pacyfistycznej (ostentacyjnie nie chciała partycypować niedawno w budowie przez Polskę kosztownego muru na granicy z Rosją i Białorusią), teraz przygotowuje spory fundusz ok. 800 mld euro na dozbrojenie.
Problem z wydatkami na obronę pokazuje (obok reorientacji strategicznej USA), że mamy do czynienia z utratą spoistości wewnętrznej Sojuszu, co implikuje gwarantowane problemy z solidarnością na wypadek wojny. Przejście np. takich państw, jak Hiszpania czy Portugalia, na tryby wojenne zajmie długie miesiące, a zmobilizowanie wojska nie oznacza skutecznej pomocy krajom walczącym. Sytuacja naszego kraju jest coraz trudniejsza. Państwa Grupy Wyszehradzkiej miały być naszymi najbliższymi sojusznikami i wsparciem. Już teraz jest to wątpliwe. Słowacja i Węgry publicznie dystansują się od polskiej polityki i uznają racje Rosji w trwającej wojnie w Ukrainie. Bliskie wybory w Czechach najprawdopodobniej przywrócą do władzy partię ANO 2011 premiera Babisa, który już solidaryzuje się z węgierskim premierem Orbanem. Grupa powstała, bo USA w latach 90. potrzebowały jej, by nie rozdrabniać się na ustalenia z pojedynczymi krajami. Od początku była niespójna. Ambitne Czechy, które pamiętały, iż do II wojny były w grupie 10 najbardziej uprzemysłowionych i najbogatszych państw świata, nadal mają kompleks wyższości wobec sąsiadów, zwłaszcza Polski i Słowacji. Węgry marzące o odwróceniu zmian dokonanych pokojem w Trianon i rozgrywające swoje mniejszości w Rumunii, na Słowacji i w Ukrainie oraz Słowacja rozdarta pomiędzy Rosją a Zachodem. Przez 25 lat istnienia Grupy nie zintegrowano państw członkowskich grupy gospodarczo, a nawet nie przywrócono współpracy przemysłów obronnych z czasu Układu Warszawskiego.
Bardziej na południe od państw Grupy Wyszehradzkiej też nie jest dobrze. Unieważnienie wyboru i zablokowanie ponownego startu prorosyjskiego kandydata Calina Georgescu nie zmienia tego, że większość Rumunów odrzuca poglądy antyrosyjskie. W Austrii jest podobnie. Popularność jawnie prorosyjskiej Partii Wolnościowej sięga ponad 30 proc. i powołany po wyborach w 2024 r. słaby rząd koalicyjny musi się z tym liczyć.
Wśród koncepcji wzmocnienia bezpieczeństwa Europy na czoło wysuwa się inicjatywa francuska uzupełnienia amerykańskiego nuklearnego parasola odstraszania swoim parasolem nuklearnym. Francja samodzielnie opracowała swoją broń jądrową i nie musi pytać nikogo o zgodę na jej użycie. Zbudowała też własne środki jej przenoszenia. Francuska force de frape (siła odstraszania) służyła przez dziesiątki lat tylko własnym celom i po uznaniu, że jest wystarczająca – nie podlegała rozbudowie, a nawet zrezygnowano z jej części lądowej (silosów z rakietami balistycznymi na płaskowyżu centralnym). Ma 290 głowic jądrowych (a niesamodzielna Wielka Brytania 225) i ich liczba jest wystarczająca do odwetu nuklearnego, uwzględniając fakt, że główne ośrodki polityczne, militarne i gospodarcze Rosji są skoncentrowane na zachód od Uralu, a ich większość na południe od Petersburga, czyli nie trzeba atakować większości ogromnej Rosji, by ją zniszczyć. Analitycy wojskowi postulują rozbudowę parasola nuklearnego Francji do 460 głowic, by zastosować Nuclear Sharing. Problemem jest brak głowic taktycznych, co częściowo uniemożliwia stopniowanie reakcji na atak nuklearny. Tak czy inaczej, oferta Francji jest w obecnym czasie atrakcyjna. Problemem są warunki (diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach), zasady partycypacji w kosztach oraz uznanie przywództwa Francji na kontynencie europejskim. Francja musiałaby formalnie zagwarantować obronę nuklearną sojuszników. W jakiejś mierze to już staje się faktem, tym bardziej że Francja nie jest członkiem Grupy Planowania Nuklearnego NATO i ona sama może swobodnie negocjować. Problemem jest też obowiązujący Akt Stanowiący NATO-Rosja z 1997 r., który uniemożliwia rozlokowanie broni jądrowej na terytoriach nowych członków NATO i znaczniejszych militarnych sił konwencjonalnych. Jeśli Polska rozbuduje swoje siły zbrojne do poziomu umożliwiającego obronę przez odpowiedni czas do nadejścia wsparcia sojuszniczego, to jedynym, czego będziemy potrzebować, jest skuteczny parasol nuklearnego odstraszania i publicznie znane żelazne zasady jego automatycznego użycia. Polska, Litwa i Dania już podjęły z Francją rozmowy o parasolu nuklearnym. Francja przystąpiła też do budowania europejskiego filaru NATO, zdolnego do autonomicznego działania niezależnie od NATO (czytaj USA) i zaprosiła do jego tworzenia państwa europejskie mające realną siłę militarną (Niemcy – 185 tys. żołnierzy, Wielką Brytanię – 195 tys., Polskę
– 210 tys., Włochy – 175 tys., sama Francja to 270 tys.). Z wieloletniego doświadczenia wynika, że Amerykanie są skorzy do uwzględniania postulatów partnerów, jeśli jest konkurencja. Teraz może powstać. W europejskim filarze NATO (pojawiła się nawet nazwa: Europejska Unia Obronna).
Może i powinna być zmieniona traktatowo zasada wzajemnej obrony znana z art. 5 traktatu waszyngtońskiego. W obecnym brzmieniu nie obliguje ona bezwzględnie do przyjścia z militarną pomocą napadniętemu militarnie sygnatariuszowi. W krańcowym przypadku sojusznik z NATO może zareagować notą protestacyjną i nie złamie traktatu. Zasada automatyzmu militarnej reakcji obowiązywała w byłej Unii Zachodnioeuropejskiej i warto ją przywrócić. Jej przywrócenie zastąpiłaby w dużym stopniu nasz ewentualny udział w Nuclear Sharing czy to USA, czy to Francji, który obecnie nie jest niestety możliwy.