Dobór środków, za pomocą których Donald Trump chce zaradzić kryzysowi związanemu z deficytem handlowym, może budzić kontrowersje, ale w praktyce nie miał innego wyboru.

Jednym z bardziej charakterystycznych obrazów, które pozostały w pamięci całego świata po pierwszej kadencji rządów Donalda Trumpa, był ten przedstawiający go siedzącego wśród oburzonych przywódców zachodnich państw. Zdjęcie wykonano w czasie szczytu państw G-7, który zorganizowano w lipcu 2018 r. Amerykański prezydent prowadził już wówczas swoją pierwszą, z dzisiejszej perspektywy bardzo ostrożną, wojnę celną z wieloma rządami, które na dodatek były zszokowane jego postawą w stosunku do polityki zrównoważonego rozwoju.
Wojna ze wszystkimi
Po upływie niemal siedmiu lat Trump wytoczył na użytek swojej wznowionej wojny dużo cięższe działa. Dodatkowo nie walczy już tylko z wybranymi rządami, ale dosłownie z całym światem. 2 kwietnia Biały Dom ogłosił, że bazowa stawka celna na produkty z większości krajów stanowi 10 proc., lecz w przypadku Unii Europejskiej 20 proc. a Chin aż 34 proc. Sąsiedzi z Meksyku i Kanady mają płacić 25 proc., podobnie jak wszyscy importerzy aut.
Donald Trump nie od dziś zbiera liczne głosy krytyki za swoją bardzo konfrontacyjną politykę, która na dodatek zaskakuje nagłymi zwrotami. Tym razem jednak dokonał czegoś, co wywołało brzmiący niemal unisono powszechny lament na całym globie. Pod wieloma względami jego Liberation Day przejdzie do historii jako jeden ze zwrotnych momentów nie tylko w dziejach gospodarczych, ale także politycznych ostatnich lat.
Dlaczego wojna celna z niemal całym światem została określona przez nową administrację mianem Dnia Wyzwolenia? Zdaniem Trumpa Stany Zjednoczone właśnie ogłosiły swoją ekonomiczną niepodległość i doprowadziły do odrodzenia własnego przemysłu. W świetle zapatrywań amerykańskiego prezydenta ogromna większość państw świata wykorzystywała dotąd USA, czerpiąc garściami z dostępu do szeroko otwartej amerykańskiej gospodarki, lecz jednocześnie utrudniając dostęp do własnych rynków.
Na ratunek
Trudno się z Donaldem Trumpem nie zgodzić. Mimo iż utrzymywanie znacznego deficytu w obrocie handlowym z resztą świata leży w interesie amerykańskiego imperium, jego wielkość nie może nigdy przekroczyć określonego poziomu, zagrażającego stabilności amerykańskich finansów czy wręcz wypłacalności amerykańskiego państwa. Tej prostej zależności zdawał się nie rozumieć (lub akceptować ją cynicznie dla własnych celów) poprzednik Trumpa, który zaserwował Stanom Zjednoczonym rekordowy deficyt. U samego końca rządów Bidena amerykański deficyt handlowy pogorszył się aż o 124 mld dol. w ciągu zaledwie jednego miesiąca (stycznia, w którym przekazywano władzę), co stanowiło niechlubny rekord wszech czasów. Nie brak dziś ostrych krytyków Trumpa, ale praktycznie żaden z nich nie protestował, gdy jego poprzednik pociągał USA na dno. Co więcej, polityka Bidena zagrażała tak naprawdę nie tylko samym Stanom Zjednoczonym, ale także całemu światu zachodniemu, który swoją pozycję zawdzięcza w większości amerykańskiej dominacji finansowej i militarnej.
Całą sytuację można porównać do afery związanej z USAID, które finansowało przez lata ogromną ilość mediów i organizacji z całego świata, wspierając tym samym radykalnie lewicowe środowiska. Trump zakręcił kurek z pieniędzmi dla sieci
NGO-sów, wywołując tym samym ogromne oburzenie i lament osób, które straciły podstawę swoich dochodów. Dotowanie przez amerykańskich podatników tysięcy lobbystów i agentów z całego świata było jedną wielką aberracją, z którą należało skończyć już dawno temu, ale medialno-polityczne salony skrytykowały oczywiście Trumpa.
Analogicznie amerykański system finansowy stał się w ostatnich latach prawdziwą dojną krową dla całego świata, co mogło zadowalać praktycznie wszystkich za wyjątkiem amerykańskich patriotów. Amerykańska gospodarka była zalewana produktami z całego świata, a znaczne ilości dolara krążyły po świecie, ułatwiając wszystkim rządom prowadzenie odważnej polityki kredytowej. Do pewnego stopnia korzystali na tym także sami Amerykanie, którzy mogli bez wysiłku importować, co tylko mieli ochotę. Lawinowy przyrost deficytu stworzył jednak w ostatnich miesiącach sytuację bez precedensu, zagrażającą stabilności samego dolara i całej gospodarki. W razie braku reakcji zaufanie do amerykańskiej waluty mogłoby błyskawicznie zmaleć, a osłabiony dolar utrudniłby poradzenie sobie z i tak niebezpiecznie wysokim zadłużeniem. Trump absolutnie musiał podjąć szybkie i zdecydowane działania, a jego wybór padł na jednorazowe podniesienie stawek dla ogromnej większości państw. Umiejętności negocjacyjne amerykańskiego prezydenta są przez nieprzychylne mu media bardzo często kwestionowane, ale to, co wydarzyło się 2 kwietnia, należy uznać za przejaw sporego kunsztu. Teoretycznie Trump zwrócił przeciwko sobie wszystkich, ale w rzeczywistości wywarł na wszystkich presję, aby jak najszybciej osiągnąć porozumienie. Wbrew wszelkim opowieściom o słabnącym hegemonie Stany Zjednoczone zachowują wciąż dostateczną prężność jako finansowy podmiot, aby narzucać całemu światu swoje zdanie i oczekiwać, że wszyscy będą starali się z nimi jak najszybciej dogadać.
Oferta dla przyjaciół
Stosunkowo rzadko wspomina się o tym, że równie istotne co nowe taryfy celne z „Dnia Wyzwolenia” są zawierane niemal w tym samym czasie porozumienia handlowe z wybraną grupą państw, których przywódcy pozostają z Trumpem w szczególnych relacjach. Dotyczy to w szczególności Izraela, który dzień przed decyzją Trumpa ogłosił całkowite zniesienie wszelkich stawek celnych dla towarów sprowadzanych ze Stanów Zjednoczonych. Podobne porozumienie przygotowywane jest także z prezydentem Argentyny Javierem Milei, a specjalną umowę łagodzącą skutki ewentualnej wojny handlowej z Unią Europejską zawarto już kilka tygodni temu z Węgrami. Jednoznacznie proizraelska grupa państw ma szansę utworzyć niemalże wielką strefę wolnego handlu, narzucając zupełnie nowe zasady współpracy w świecie, w którym jeszcze do niedawna konstruowano skomplikowane wielostronne układy handlowe.
Donald Trump rzucił karty na stół i czeka na reakcję całego świata. Pierwsze państwa, takie jak Tajwan czy Wietnam, ogłosiły już wolę współpracy i dostosowania się do nowych warunków. Państwa, w których rządzą ideowi przeciwnicy amerykańskiego prezydenta, na czele z Niemcami, Francją, Wielką Brytanią czy Kanadą, będą starały się stawiać długotrwały opór. W praktyce jednak i tak są skazane na porażkę. Stany Zjednoczone dysponują wciąż wystarczająco bogatym instrumentarium środków finansowo-politycznych, aby zmusić do uległości nawet najbardziej opornych – o ile oczywiście nie wybiorą oni drogi ku własnej nędzy, jak Kuba czy Wenezuela. Dotyczy to w szczególności państw europejskich, które pomimo głośnej retoryki i odgrażania się, że są w stanie zbudować własną armię, zależą wciąż w znacznym stopniu od amerykańskiego partnera.
Czołowe media wieszczą, że polityka celna Trumpa sprowadzi na świat kryzys. Pomimo przejściowych spadków na giełdach i wzrostu cen wybranych artykułów długofalowy efekt jego działań będzie skrajnie odmienny. Uzdrawianie amerykańskiej gospodarki właśnie się rozpoczęło.