14 C
Warszawa
sobota, 12 kwietnia 2025

WEJŚCIE WIELKIEGO CELNIKA, CZY WIELKIEGO STRATEGA

Stało się. Kluczowy element strategii prezydenta Trumpa mającej uczynić Amerykę ponownie wielką właśnie został wdrożony. Trump rozpoczął wojnę celno-handlową z całym światem. Dotychczasowe wojny celne z Kanadą i Meksykiem były tylko niewielkim preludium. Teraz cła zostały nałożone na ponad 170 państw świata, po uważaniu. 

Podstawowym kryterium było ponoć znaczenie importu z poszczególnych krajów dla gospodarki amerykańskiej. Zaprezentowano nawet dość skomplikowany wzór matematyczny, za pomocą którego jakoby to wyliczano. Dołożono nowe cła do dotychczas nałożonych, przez co skumulowane cła np. dla Chin osiągną nawet 54 proc. Podobnie skumulowanymi cłami jest też dotknięta Unia Europejska (np. samochody – 45 proc.). Świat nie był zaskoczony. O wojnie handlowej Trump mówił już za pierwszej kadencji. Stała się ona głównym elementem jego strategii wyborczej, jeśli chodzi o politykę zagraniczną. Zaskoczeniem było objęcie nią w praktyce całego świata (za wyjątkiem Rosji i Białorusi), nawet bezludnych i słabo zaludnionych wysp na Pacyfiku, oraz bezceremonialny i obcesowy sposób jej wprowadzenia z wdziękiem drwala wymachującego siekierą. Nowe jednostronne cła Trump nazwał „wzajemnymi”, ale z żadnym państwem świata ich nie negocjował. Pośpiech ich wprowadzenia wynika z poczucia misji, jakie stale towarzyszy charyzmie Trumpa od czasu jego wejścia do polityki. Niebagatelny jest też upływ czasu. Trump jest w podeszłym wieku, a ma formalnie tylko jedną kadencję przed sobą, ale jego otoczenie kombinuje, by dodać mu kolejną, wzorując się na manewrze stosowanym w Rosji przed laty przez duet Putin-Miedwiediew. Liczy pewnie też na to, że wprowadzenie najbardziej kontrowersyjnych posunięć na początku kadencji da mu szansę doczekania ich pozytywnych efektów u jej schyłku. O ile w ogóle nadejdą. Deklarowanym celem jest wydźwignięcie USA z powolnej degradacji. Domyślnym – kompletna przebudowa ładu międzynarodowego i polepszenie pozycji w konfrontacji z Chinami.

Diagnoza przyczyn sukcesywnego słabnięcia USA jest znana od lat. Jej szukanie to ulubione zajęcie wielu amerykańskich think tanków, to tematy nietrafionych programów politycznych, to też wreszcie tematy domowych rozmów Amerykanów, którzy w sklepach i na ulicach widzą coraz bardziej zmniejszającą się liczbę produktów amerykańskich i doświadczają pogarszającego się relatywnie poziomu życia. Import bez ograniczeń musi się kiedyś skończyć. Sam, bywając w USA, słyszałem często w rozmowach ostre komentarze. Zwykli Amerykanie winią za ten stan głównie polityków. USA od lat 80., w wyniku przenoszenia produkcji razem z często zaawansowanymi technologiami głównie do Chin, straciły blisko 100 tys. firm produkcyjnych i 5 mln miejsc pracy. Podobnie robiły Europa, Japonia, a nawet zagrożony Tajwan. Chiny po mistrzowsku to wykorzystały i stały się gospodarczym supermocarstwem górującym nad USA i całym światem. Na rynku wewnętrznym główną ofiarą była ubożejąca klasa średnia i niższe warstwy społeczne. Ludzie słusznie łączyli globalizację i deindustrializację z pogorszeniem ich sytuacji życiowej. Trump odpowiedział na te lęki płynące zwłaszcza z biedniejącej klasy średniej. To jego elektorat, dzięki któremu zwyciężył. Obiecał, że będą bogaci, i opowiedział, jak do tego doprowadzi. Teraz to realizuje. Ostrzegł co prawda, że na początku „a little time” będzie gorzej, ale potem „będzie cudownie”. Ameryka jest nadal mocno spolaryzowana. Elektorat Trumpa to blisko połowa społeczeństwa i od wyborów to się nie zmienia. Dotychczasowe posunięcia jego administracji są na ogół krytycznie oceniane. W momencie objęcia prezydentury 20 stycznia cieszył się poparciem 47 proc. Amerykanów (IPSOS). Obecnie poparcie spadło do 43 proc. To wynik najniższy od czasu jego powrotu do władzy. Ponad połowa badanych (52 proc.) uważa też, że np. zwiększenie ceł na samochody i części samochodowe zaszkodzą gospodarce. Decyzję popiera 33 proc. Amerykanów. Tak więc wątpliwe jest, by wywołując wojnę celno-handlową z całym światem, dał radę zwiększyć swoje poparcie. Liczyć może na ewentualną zmianę dopiero po ewentualnym uzyskaniu pozytywnych efektów gospodarczych, a te mogą przyjść po latach i są niepewne, jeśli w ogóle przyjdą.

Trump w jakiejś mierze powtórzył wojnę celną USA ze światem wywołaną 13 czerwca 1930 r. ustawą Tariff Act of 1930 (zwaną ustawą Smoot-Hawleya). Przyjęto ją osiem miesięcy po krachu na Wall Street z października 1929 r. Zaatakowane państwa odpowiedziały swoimi cłami. Doprowadziło to do spadku eksportu USA o 67 proc. Twierdzi się, że to był główny czynnik Wielkiej Depresji z lat 30. XX w. Trwająca cztery lata zapaść gospodarcza dotknęła wówczas niemal cały świat. Obecnie także musimy spodziewać się celnych retorsji zaatakowanych państw. Zapowiedź reakcji amerykańskich na te retorsje sygnalizuje nakręcanie spirali odwetów. Chiny już odpowiedziały 34-procentowymi cłami na wszystkie amerykańskie towary. Jeszcze poważniejszą retorsją jest polecenie Pekinu do wycofywania inwestycji firm chińskich z gospodarki USA. Za Chinami pójdą z pewnością państwa globalnego Południa. Krok Trumpa wydaje się więc bez większego sensu, a poprzez spodziewany wzrost inflacji zapłaci za niego społeczeństwo amerykańskie. Na przykład obłożenie stali i aluminium 25-procentowymi cłami podniesie odpowiednio ceny dla konsumentów w USA na wszystkie wyroby, gdzie jest stal czy aluminium, czyli np. całe AGD, samochody, budownictwo itd.

Według „The Wall Street Journal” Trump doprowadza właśnie do „najgłupszej wojny handlowej w historii”. Jeśli państwa odpowiedzą z całą siłą na amerykańskie cła, to USA odpowiedzą jeszcze mocniej i w końcu doprowadzi to do totalnej wojny handlowej, która będzie trwała lata i znacznie ograniczy globalny wzrost gospodarczy, a w USA zapanuje recesja. Analitycy Goldman Sachs podnieśli prawdopodobieństwo recesji w USA do 35 proc., a JP Morgan do 40 proc. Cła w celu ochrony rynku wewnętrznego, zmniejszenia deficytu handlowego (przekraczającego już ponad 980 mld dol. rocznie), reindustrializacji i zwiększenia dochodów budżetu w strategii Trumpa to nie wszystko. Będzie obniżenie podatków, na które pójdą dochody z podwyższonych ceł. Nowe środki trafią raczej na nowe inwestycje prorozwojowe i militarne. Już jest odejście od niezgodnych ze zdrowym rozsądkiem ograniczeń klimatycznych, które zdaniem Trumpa są niepotrzebne i szkodliwe, bo zmiany klimatyczne mają „naturalny charakter”. Ponownie więc USA opuściły paryskie porozumienie klimatyczne, a w USA zniesiono m.in. ograniczenia pozyskiwania surowców naturalnych. Ich eksport ma uczynić Amerykanów znowu bogatymi. Słynne trumpowskie „drill baby drill” (wierć dziecino, wierć) oznacza przywrócenie nie tylko pozyskiwania surowców energetycznych na obszarach dotychczas wyłączonych ze względów środowiskowych, ale i ich wykorzystywanie w tradycyjnych elektrowniach węglowych i opalanych ropą oraz gazem, nie licząc się z emisją gazów cieplarnianych. Energia elektryczna ma być tańsza, ma być jej więcej i ma być dostępna szybko, bo USA przegrywają konkurencję z Chinami. Elektrownie jądrowe są zaś budowane dłużej niż dekadę i ich koszt jest astronomiczny (o czym sami się przekonujemy), a nowe, tańsze technologie SMR nie mogą się przebić na Zachodzie.

SMR-ery już powstają natomiast w Chinach i Rosji. Zresztą w Chinach, które przodują w odnawialnych źródłach energii, jednocześnie potężnie inwestuje się w elektrownie węglowe (nowy chiński rekord w wydobyciu węgla to ponad 1 mld t – dla porównania w Polsce w najlepszych latach PRL było to ponad 100 mln t). Trump zachowuje się więc, jakby przeczytał unijny „Raport Draghiego” i wyciągnął szybko wnioski. Włączył się do rywalizacji z Chinami, stosując ich metody (na marginesie, cena energii w USA i tak jest blisko dwa razy niższa niż w UE).

Innym obszarem, gdzie szuka się oszczędności, są federalne wydatki rządowe, zwłaszcza na administrację. Przeciętny Amerykanin uważa, że biurokracja jest za duża i wydaje pieniądze bez sensu. Powstał Departament Efektywności Rządu, który likwiduje już pierwsze agencje federalne i zwalnia pracowników. Więcej jednak na razie wokół tego propagandy niż faktycznych efektów. Z ponad 2 mln urzędników federalnych ma być zwolnionych 86 tys. Winnymi spowolnienia są też nielegalni imigranci. W percepcji większości jego wyborców zabierają miejsca pracy oraz obciążają system pomocy społecznej. Są też źródłem ogromnej przestępczości, która koncentruje się na obszarach z dużą ilością imigrantów. Wbrew powszechnym w Europie wyobrażeniom poziom przestępczości na innych obszarach USA nie odbiega od europejskiego, a nawet jest mniejszy na tradycyjnej amerykańskiej religijnej prowincji. Tramp wiąże z nielegalną imigracją inny poważny problem: przestępczość narkotykową. Jego zdaniem wystarczy usunąć nielegalnych imigrantów, którzy są bazą społeczną dla karteli narkotykowych, a sytuacja znacznie się polepszy. Do tego potrzebna jest współpraca z Meksykiem i innymi państwami Ameryki Łacińskiej. Są problemy m.in. z przyjmowaniem deportowanych migrantów. O determinacji Trumpa świadczy zagrożenie Meksykowi interwencją militarną na jego terytorium w celu zniszczenia karteli uznanych obecnie za organizacje terrorystyczne.

W jego elektoracie dominują konserwatywne środowiska religijne mające poglądy na świat bardzo odległy od dotychczas dominującego liberalizmu cechującego zwolenników Demokratów, którzy obecne posunięcia Trumpa postrzegają jako szokujące. Elektorat Trumpa popiera „rewolucję zdrowego rozsądku”, czyli m.in. likwidację wspieranej przez rząd polityki DEI (Diversity, Equity, Inclusion) – różnorodności, równości i inkluzywności, która miała wspierać w społeczeństwie różne mniejszości rasowe, etniczne, czy seksualne we wszystkich obszarach. Jej realizacja w praktyce doprowadzała jednak do częstego pomijania kryterium kompetencji i kwalifikacji na rzecz wypełniania rygorów statystycznych. W drastycznych przypadkach doprowadzało to do poważnych problemów w wyniku braku kompetencji (np. katastrofy lotnicze samolotów Boeinga). Rewolucja Zdrowego Rozsądku i inne prawicowe działania wzbudzają rosnący opór środowisk liberalnych i lewicowych, którym próbuje kierować lewicowy odłam Partii Demokratycznej z senatorem Berniem Sandersem na czele. Po obu stronach więc do głosu dochodzą skrajności. Partia Demokratyczna nie otrząsnęła się dotąd z klęski, a główny nurt Partii Republikańskiej dał na razie pole do działania Trumpowi. Negatywne skutki posunięć Trumpa (jak np. drożyzna, ograniczenie aktywności gospodarczej, przerwanie łańcuchów dostaw, itd.) mogą zradykalizować ludzi. Nie wróży to dobrze.

Nowy porządek świata

Znając te ryzyka, powstaje pytanie, czemu to ma służyć. Determinacja Trumpa może wskazywać, że wie on coś dramatycznego dla USA i Zachodu, czego nie ujawnia. Działa szybko i globalnie, nie bawiąc się w żadne negocjacje, które trwałyby latami. Uwzględniając doświadczenia reżimu celnego z lat 30. ubiegłego wieku, jest wielce prawdopodobny w konsekwencji globalny kryzys gospodarczy, z którego wynurzy się nowy porządek polityczno-gospodarczy świata. Stan obecny jest bowiem coraz bardziej niekorzystny dla USA. Jeśli zrealizowane byłyby idee i założenia antyamerykańskiego bloku BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, Płd. Afryka + 11 państw), który obejmuje już niemal trzy czwarte ludności świata i ma ponad 25 proc. jego globalnego produktu, to rola USA w świecie uległaby całkowitej degradacji. Zwłaszcza doprowadziłoby to do upadku dolara USA jako światowej waluty rozliczeniowej i tezauryzacyjnej. Ocenia się, że PKB USA spadłby o połowę, a kraj pogrążyłby się w wieloletnim kryzysie. Dolar miałby być zastąpiony nową walutą BRICS, nad którą kończą właśnie prace Chiny i Rosja. Wejście tej waluty byłoby przywitane z radością przez państwa tzw. globalnego południa, gdzie wpływy chińskie są już dominujące m.in. dzięki inwestycjom w ramach BRI (Belt and Road Initiative) – Nowego Jedwabnego Szlaku – zgodnie z zasadą „hojność za lojalność”. Wpisuje się to też:

– w zaskakująco nachalne próby zbliżenia z Rosją kosztem Ukrainy, w czytelnym kontekście chęci wyrwania Rosji ze szponów Chin,

–  w pominięcie Rosji i Białorusi w cłach nakładanych na praktycznie cały świat,

–  w zdumiewające próby wchłonięcia terytorium Kanady i Grenlandii ze względu na bezpieczeństwo USA i całego Zachodu w kontekście arktycznych dróg morskich oraz odzyskania Kanału Panamskiego,

–  w przecieki o rychłym wycofaniu części wojsk USA z Europy (20 proc.) i skierowaniu ich na Daleki Wschód.

Do tego już oficjalnie sekretarz stanu Marco Rubio (2 bm. w Kwaterze Głównej NATO) zażądał radykalnego i szybkiego zwiększenia wydatków obronnych państw NATO do 5 proc. w obliczu wyzwań dla Zachodu, które nadchodzą. Taki poziom wydatków na cele militarne wprowadza się na wypadek wojny. W tym samym czasie „Washington Post” publikuje sterowany przeciek z Pentagonu z podpisaną przez sekretarza obrony Pete’a Hegsetha tajną jakoby instrukcją: „Tymczasowe strategiczne ramy obrony narodowej”. Zgodnie z nią m.in. podczas planowania ewentualnego poważnego konfliktu zbrojnego Chiny są uważane za głównego przeciwnika. W przypadku zagrożenia ze strony Rosji odpowiedzialność za obronę spoczywa głównie na europejskich sojusznikach. „Chiny są jedynym poważnym zagrożeniem dla Departamentu Obrony (USA), a zapobieganie przejęciu Tajwanu przez Chiny – w tym samym czasie co obrona USA – jest jedynym scenariuszem, na którym koncentruje się departament”. Dokument przewiduje rozszerzenie obecności wojskowej USA w regionie Indo-Pacyfiku.

Z potwierdzonych informacji wynikają plany wzmocnienia współpracy z Japonią, Tajwanem, Koreą Płd., Filipinami, Australią i Nową Zelandią. Ma powstać nowa duża baza wojskowa USA w Japonii oraz poważnie wzmocniona obrona tzw. Drugiego Łańcucha Wysp, rozciągniętego między Japonią a zachodnim krańcem Nowej Gwinei. Kluczowym ich punktem jest wyposażona w silne bazy wojskowe wyspa Guam. USA planują m.in. rozbudowę lotniska i portu morskiego na wyspie Yap (850 km na południowy zachód od Guam), inwestycje portowe na wyspie Kosrae, budowę składów na wyspie Pohnpei (dawniej Ponape), a także rozbudowę podstawowej infrastruktury portowej na wyspie Chuuk (dawniej Truk). Do tego należy jeszcze doliczyć budowę elementów tarczy antyrakietowej na Wyspach Marshalla i stacji radarowej dalekiego zasięgu na wyspie Palau. Obrona drugiego łańcucha wysp ma zmniejszyć ryzyko dla pierwszego łańcucha wysp (od Japonii po Tajwan). Tym sposobem Stany Zjednoczone i ich sojusznicy chcą uniemożliwić Chinom zdominowanie Indo-Pacyfiku. Łączne planowane inwestycje Departamentu Obrony w Mikronezji szacowane są co najmniej na 2 mld dol., podczas gdy Pentagon planuje poważne redukcje personelu i budżetu wojskowego w Europie i w USA. Oznacza to koncentrację i przekierowanie środków na Daleki Wschód, gdzie USA widzą główne zagrożenie dla siebie i sojuszników.

Zaczyna się chaos, który ogarnie nie tylko gospodarki państw świata, ale i same państwa. W założeniu zwycięsko ma z niego wyjść USA. Ale nie jest to pewne.

Historia przypomina nam, że globalny kryzys i chaos poprzedził wybuch II wojny światowej. Preludium była wojna w Hiszpanii. Czy wojna w Ukrainie będzie tym samym?

Poprzedni artykuł

FMC27news