|

Nasz głos jako suwerena

Żeby wygrać wybory w drugiej turze, trzeba będzie wykonać naprawdę sporo zabiegów, aby zaopiekować się elektoratami tych kandydatów, którzy odpadną.

Jesteśmy w końcówce kampanii wyborczej z możliwym rozstrzygnięciem. Kto wygra w pierwszej turze, która odbędzie się – przypomnę – 18 maja? Zacznijmy od tego, co nas powinno najbardziej interesować, czyli od frekwencji, która niestety nie zapowiada się na wysoką.
Jeśli chodzi o poziom, to jest między 63 a 64 proc. Jeśli zestawimy to z aktywnością choćby z ostatnich wyborów parlamentarnych z 2023 r., mamy jakże widoczny regres. Niemały, bo sięgając pamięcią właśnie do 2023 r., poszłoby nas teraz do wyborów o 20 proc. mniej. Dlaczego? Odpowiedź wydaje się oczywista. Niechęć Polaków do klasy politycznej i do polityki narasta z miesiąca na miesiąc, z tygodnia na tydzień. Kampania ta, wciąż jeszcze trwająca, pokazała, że merytoryki było w niej jak na lekarstwo.

Mieliśmy za to to, co obserwujemy od lat: okładanie się kijami przez kandydatów od lewicy do prawicy. 

Niska frekwencja = słabsza legitymizacja prezydenta

Mówimy tutaj o grupie wyborców, która nie chodzi regularnie na wybory, która się aktywizuje. W przypadku wyborów prezydenckich zwykle frekwencja była wyższa. Jednak tym razem może się okazać, że nie będzie zasadniczo odbiegała od średniej frekwencji dla wszystkich rodzajów głosowań. Musimy mieć jednak świadomość tego, że to oznacza niższą legitymizację od suwerena dla nowej głowy państwa. A przecież są trudne czasy i trzeba mieć poparcie maksymalnie dużej liczby społeczeństwa, żeby móc rządzić i powoływać się na werdykt wyborczy. Oczywiście ma to związek z faktem, że polaryzacja, która nam towarzyszy od mniej więcej 20 lat, od 2005 r. – między Prawem i Sprawiedliwością a Platformą Obywatelską, teraz Koalicją Obywatelską – doprowadziła do takiej sytuacji, że przez wiele lat odsetek wyborców, którzy gdzieś próbowali zafunkcjonować między dwoma zwalczającymi się nawzajem plemionami, był niewielki. W tych wyborach – na co chcę zwrócić szczególną uwagę – możemy być świadkami pewnego przełamania. W latach 2005-2020 – mam na myśli wybory prezydenckie, ale też parlamentarne – widzieliśmy absolutną dominację z jednej strony obozu Jarosława Kaczyńskiego, z drugiej strony obozu Donalda Tuska. Bywały takie wybory, gdzie trzy czwarte Polaków dokonywała wyboru spośród tych dwóch głównych partii.

Wyborczy przełom po dwóch dekadach dominacji

W tych wyborach możemy być świadkami – po raz pierwszy od 20 lat – że dwaj główni pretendenci do Belwederu mogą dostać w pierwszej turze wynik poniżej 60 proc. To oznacza, że kilkanaście procent wyborców postanowiło nie sięgnąć do oferty dwóch głównych partii politycznych, a wybierać spośród innych ofert, które są dostępne. 

To dobrze z punktu widzenia demokracji i pluralizmu politycznego, bo myślę, że w głowach lidera zarówno PiS-u, jak i Platformy i Koalicji Obywatelskiej od lat było to, żeby maksymalnie zepchnąć wszystkie siły polityczne na margines i żeby dominować, wymieniając się władzą.

Społeczne zniecierpliwienie i potrzeba nowego otwarcia

Okazuje się, że narasta zniecierpliwienie i zaniepokojenie tym, w jaki sposób, w którym kierunku podąża polska polityka, a potwierdzenie tego zjawiska są wyniki opublikowanego kilka dni temu badania. Wynika z nich, że trzy czwarte Polaków uważa, iż Jarosław Kaczyński powinien udać się na polityczną emeryturę, a dwie trzecie z kolei sądzi, że powinien zrobić to Donald Tusk. To jest nic innego jak wyraźna żółta kartka dla jednego i drugiego lidera. Duża część społeczeństwa mówi: „My tego nie chcemy”. Myślę, że w formie zmaterializowanej w wyborach, a nie w tym sondażu, o którym powiedziałem, będzie to miało miejsce właśnie już w najbliższą niedzielę, 18 marca, kiedy okaże się, że czterech na 10 głosujących powie: szukamy oferty poza dominującym na polskiej scenie politycznej PO-PiS-em, a mamy 11 kandydatów, mamy bardzo szeroki wybór. Są kandydaci usytuowani mocno po lewej stronie, tak jak choćby Adrian Zandberg z Partii Razem, aż po mocne prawe skrzydło – mam tutaj na myśli chyba najbardziej wysuniętego po tej prawej stronie Grzegorza Brauna z Konfederacji.

Koniec dominacji dwóch partii?

Polacy mówią w ten sposób: „Będziecie musieli się w tych wyborach jak nigdy w ostatnich 20 latach mocno wysilić”. Kandydat Koalicji Obywatelskiej ma szansę na wynik ok. 30 proc., kandydat związany z Prawem i Sprawiedliwością może się uplasować pod 30 proc. To jest zdecydowanie za mało. Żeby wygrać wybory w drugiej turze, trzeba będzie wykonać naprawdę sporo zabiegów, żeby zaopiekować się elektoratami tych kandydatów, którzy odpadną. Ale to bardzo dobrze dla Polski, dla polskiej sceny politycznej, że uda się trochę wybudzić tych dwóch liderów, te dwie formacje i pokazać im, że już nie dominują, że powinni zrobić miejsce dla innych, bo potrzebny jest pluralizm, bo potrzebna jest świeżość w polskiej polityce.

Polska w cieniu stagnacji politycznej

Pozostaje mieć nadzieję, że ten proces, który prawdopodobnie zacznie się od 18 maja, czyli dekompozycji na scenie politycznej, przyniesie jakieś nowe ruchy. Patrząc na Estonię aż po Bułgarię, czyli na kraje, które mają podobne postkomunistyczne dziedzictwo, gdzie kształtowała się nowa polityka i budowana była od podstaw demokracja parlamentarna, to Polska jako jedna z nielicznych wypada in minus. W tym sensie, że klasa polityczna, która dominowała w Polsce od przełomu lat 80. i 90, politycy, którzy mają dziś 60+ lat, m.in. uczestnicy paktu w Magdalence czy rozmów Okrągłego Stołu dotrwali na scenie politycznej do dzisiaj. U wielu naszych sąsiadów powiew świeżości miał już miejsce. Raz, dwa, trzy razy scena polityczna była u nich gruntownie przebudowywana. U nas jest daleko idący zastój, szczególnie, tak jak powiedziałem, od 2005 r., kiedy pożegnaliśmy stary podział na Polskę postsolidarnościową i postkomunistyczną i utrwalił się nowy podział na Polskę liberalną i solidarną, czyli z jednej strony na obóz Donalda Tuska, a z drugiej strony Jarosława Kaczyńskiego.

Czy to już czas zmiany?

Mam nadzieję, że zmiana puka i do naszych drzwi, zobaczymy ją już w pierwszej turze głosowania i będzie miało także swoje konsekwencje dla następnych wyborów, które nas czekają, czyli wyborów parlamentarnych w 2027 r.

Podobne wpisy