EUROPEJSKI PROBLEM Z NIEMCAMI

Wydaje się, że Amerykanie wybrali. W miarę jak będą zmniejszali swą obecność w Europie, ich miejsce będą zajmowały głównie Niemcy. Tak więc im mniej Ameryki w Europie, tym więcej w Europie Niemiec. Amerykanie dają teraz Niemcom karty, które Niemcy będą rozdawać w Europie. Ale też tak, by Amerykanie posiadali nad tym kontrolę i ciągnęli dochody.

Nowy kanclerz Friedrich Merz zaprosił właśnie prezydenta Trumpa do Niemiec. Wizyta ma przynieść zasadniczy polityczny przełom w relacjach USA-RFN, które za poprzedniej koalicji rządowej były fatalne. Doszło nawet do publicznych połajanek rządu niemieckiego przez Elona Muska w niezwykle obraźliwy sposób. Prezydent Trump nigdy się od tych połajanek nie zdystansował, a nawet chwalił Muska.

Teraz ma być inaczej. Wizyta Trumpa ma być historyczna i mieć szczególną oprawę. Ma podkreślać m.in. niemieckie korzenie obecnego prezydenta USA. Szykuje się też na nią małe winiarskie miasteczko Kallstad na zachodzie Niemiec w Pallatynacie, skąd wywędrował do USA dziadek Donalda Trumpa.

W tym kontekście znamienne są nowe projekty współpracy w przemyśle obronnym i nie tylko. W styczniu 2024 r. ogłoszono powstanie w Niemczech joint venture Raytheona i MBDA Deutschland, które ma wyprodukować na początek ok. 1 tys. pocisków przeciwlotniczych Patriot PAC-2 GEM-T. Tworzona jest infrastruktura produkcyjna i dokonywany jest transfer technologii. Wartość tylko tego projektu to ok. 5,5 mld dol. Projekt ma być dalej rozwijany w kontekście rosnącego zapotrzebowania na nowe systemy Patriot po doświadczeniach wojny w Ukrainie. Patriot jest de facto jedynym systemem dostępnym państwom europejskim zdolnym do niszczenia rakiet balistycznych, takich jak rosyjski Oresznik. Ta umowa wpisuje się w niemiecką inicjatywę ESSI (European Sky Shield Initiative), czyli tworzenie wspólnego systemu obrony powietrznej w ramach NATO pod kierownictwem Niemiec.

Współpraca przemysłów obronnych ma korzenie w czasach zimnej wojny, ale obecnie jest intensywnie odtwarzana. Niemcy pozyskują amerykańskie technologie, które Amerykanie konsekwentnie odmawiają innym sojusznikom, np. Polsce. Kubeł zimnej wody dostaliśmy od Amerykanów jeszcze za prezydentury Bidena. Polska nie znalazła się w gronie 18 sojuszników USA na świecie, którzy mają dostęp do najbardziej zaawansowanych półprzewodników potrzebnych np. do rozwoju sztucznej inteligencji, pomimo że przoduje w świecie w tym obszarze. Jest więc w opinii Amerykanów krajem przyjaznym, aczkolwiek nie bliskim sojusznikiem. Ta optyka się nie zmienia i za prezydentury Donalda Trumpa, chociaż uchylił on decyzję Bidena w tym zakresie wobec wszystkich dotkniętych państw (Polska nie została tu specjalnie wyróżniona).

Najnowszym tego przykładem sprzed kilku dni jest wspólny projekt Lockheed Martin Co. z niemieckim Rheinmetalem na produkcję i rozwój pocisków rakietowych do amerykańskich systemów HIMARS o wartości ponad 10 mld dol. Polska ubiegała się usilnie od kilku lat o produkcję tych rakiet w naszym kraju. Amerykanie wybrali Niemcy. Tak więc będziemy musieli kupować w Niemczech znaczne ilości kosztownych rakiet do naszych 500 zamówionych wyrzutni HIMARS, no, chyba że nasi i koreańscy inżynierowie przystosują koreańskie rakiety z wyrzutni Chunmoo, których 218 Polska zamówiła, do strzelania z HIMARS-ów. Właśnie podpisaliśmy umowę o ich produkcji i rozwój w Polsce pomiędzy Grupą WB a koreańskim koncernem Hanwha.

Niemcy zakupiły 35 samolotów F-35, też w koncernie Lockheed Martin Co., jako nosicieli bomb atomowych, którymi dysponują w ramach NATO Nuclear Sharing, ale w ramach offsetu wynegocjowali m.in. powstanie u nich nowej fabryki lotniczej Lockheeda. Polska kupiła podobną liczbę F-35, ale nic nie wynegocjowała. Teraz ogłoszono, że będzie tam produkowanych coraz więcej elementów tego samolotu.

Niemcy ze swej strony, ustami nowego ministra spraw zagranicznych Johanna Wadephul’a, już zadeklarowały wydatki na obronę ponad 5 proc., czego Amerykanie domagają się  od wszystkich członków NATO, ale większość się opiera. Przeważa opcja kompromisowa w wysokości 3,5 proc. Wadephul proponuje kompromis, by do tych 3,5 proc. dodać 1,5 proc. wydatków na infrastrukturę proobronną. Tak czy inaczej, Niemcy dają innym przykład i wchodzą w rolę europejskiego lidera przy wsparciu Amerykanów. Zadeklarowały powstanie ponad 400 tys. najsilniejszej w Europie i najlepiej uzbrojonej niemieckiej armii, w znacznym stopniu z poboru. Ma to być ogłoszone na zbliżającym się szczycie NATO w Hadze. Niemcy mają być więc główną siłą broniącą Europę i odstraszającą Rosję.

Siła i słabości Niemiec

Niemcy są najbogatszym i najpotężniejszym państwem Europy. To czwarta gospodarka świata o PKB przewyższającym ponaddwukrotnie PKB każdego z najsilniejszych państw europejskich: Francji, Wielkiej Brytanii i Włoch. W przypadku Polski różnica jest sześciokrotna. Niemcy mają nagromadzone bogactwo od wielu pokoleń, my zaś stajemy się bogatsi dopiero od jednego pokolenia. Niemcy aspirują do członkostwa w Radzie Bezpieczeństwa ONZ i są niezaprzeczalnym liderem pomocy dla biednych państw globalnego Południa. Mają tam renomę kraju bogatego, ale i otwartego na migrantów. Zatrzymywani na granicach Unii nielegalni migranci prawie zawsze jako swój cel podróży wskazują Niemcy.

W czasach przedwojennych kluczowego znaczenia nabiera siła militarna. Niemcy chcą mieć co najmniej 400-tysięczną armię uzbrojoną głównie przez własny przemysł. Niemcy nigdy nie zaniedbały własnego przemysłu obronnego w przeciwieństwie do Polski. O ile Polska utrzymała istnienie zakładów przemysłu zbrojeniowego w stanie permanentnej wegetacji, o tyle Niemcy – chociaż armia niemiecka ograniczyła zakupy i korzystając z dywidendy postzimnowojennej, ograniczała liczebność i pozbywała się sprzętu (w ten sposób np. weszliśmy w posiadanie ok. 250 czołgów Leopard prawie za darmo) – nigdy nie zaniedbały prac badawczo-rozwojowych i modernizacji systemów broni. Firmy niemieckie uczestniczyły prawie we wszystkich projektach międzynarodowych wspólnego opracowywania broni i ich produkcji w ramach NATO, Unii Europejskiej i bilateralnie, np. amerykańskie czołgi Abrams wywodzą się ze wspólnego projektu amerykańsko-niemieckiego i mają wiele wspólnego z niemieckimi Leopard 2. W rezultacie Niemcy stały się czwartym eksporterem broni na świecie. Broni, której nie chciała kupować ich własna armia. Tą samą drogą poszła w Polsce jedynie Grupa WB. Rozwijała i produkowała np. drony ponad dekadę, prawie wyłącznie na eksport. Stała się dużym koncernem i teraz, gdy nasze wojsko po doświadczeniach Ukrainy wreszcie zmądrzało, może dostarczać mu broń.

Od lat apeluję, by potraktować nasz przemysł obronny jak motor rozwoju nie tylko całego przemysłu, ale także całej gospodarki. Niemcy, po latach spowolnienia gospodarczego, postanowili to zrobić u siebie. Mają najlepsze w świecie technologie, nadal istniejące zakłady, wykształconą kadrę i rosnący rynek zbytu w Europie i na świecie, który zaczął się na potęgę zbroić. My mamy większą część tych atutów, brakuje nam technologii, ale prawie nic nie robimy. Technologie można pozyskiwać w ramach offsetów, ale my nie korzystamy z offsetów. Do tego moglibyśmy pójść niemiecką drogą i wchodzić w międzynarodowe projekty – też tego nie robimy. Ostatnio rząd odmówił wejścia kapitałowego i technologicznego do Airbusa, wcześniej kupując rakiety CAMM od MBDA. Włoskiemu Leonardo sprzedaliśmy świetną fabrykę w Świdniku, podobnie jak PZL Mielec najpierw amerykańskiej firmie Sikorsky, a obecnie Lockheed Martin Co. – praktycznie bez żadnych korzyści dla gospodarki. Teraz PZL Mielec mógłby produkować razem z Lockheedem i rozwijać koreańskie samoloty FA-50, a później F-21 stealth. Koreańczycy zabiegają o to, bo zapotrzebowanie na same FA-50 ocenia się na 2 tys. szt. Na rynkach EMEA. Teraz Niemcy stawiają na zbrojeniówkę. Czesi robią to z sukcesami. My nie.

W niedawnym exposé nowy kanclerz Merz wobec postępującego starzenia się społeczeństwa zapowiedział kontynuację polityki otwartości na absorpcję imigrantów, ale też zamknięcie się Niemiec na nielegalną migrację. Oficjalnie rząd niemiecki pozytywnie ocenia procesy asymilacji imigrantów, uznając, że ogromna większość z nich jest integrowana przez społeczeństwo niemieckie. Inaczej ocenia to znaczna część społeczeństwa niemieckiego. Mają dość fałszowania rzeczywistości przez nachalną niekiedy propagandę poprawności politycznej, lansowaną inkluzywność oraz afirmację mniejszości. Rezultatem jest wzrost poparcia dla radykalnie prawicowych ugrupowań, w tym AfD, które już jest najpotężniejszą partią opozycyjną w całych Niemczech, a dominuje na wschodzie Niemiec.

To, co mocno osłabia Niemcy, to znane z dawnego NRD i PRL zjawisko schizofrenii politycznej. Co innego prawi oficjalna propaganda, co innego mówi się w rodzinach. Kiedy myślimy o czasach NRD czy PRL, o powszechnej propagandowej indoktrynacji, zakłamywaniu historii czy narzuconych wzorców postrzegania świata, zdajemy sobie sprawę, czym jest pamięć zbiorowa przechowywana w rodzinach. To główna część trwałej spuścizny tożsamości narodowej. Nie tylko o obliczu pozytywnym, ale i też różne zmory i demony narodowe, które czasem wyłażą w postaci ekstremizmów, nacjonalizmów czy ksenofobii.

W przypadku naszego narodu pozwoliła przywrócić prawdziwe rodzime wartości, które nas jednoczą, niemal natychmiast po odzyskaniu suwerenności po 1990 r. Wraz z powrotem suwerenności powróciły też utrwalone stereotypy i uprzedzenia, zwłaszcza do naszych sąsiadów. Na nic zdały się wieloletnie wysiłki rządzących Polską komunistów, by dzielić Niemców na tych „dobrych” z NRD i „złych” z RFN czy budowanie przyjaźni polsko-radzieckiej, czytaj – polsko-rosyjskiej. W przypadku Niemiec przyjęło to ze względu na nazistowską przeszłość inną formę. Pojawiła się schizofrenia poprawności politycznej. Doświadczyłem tego sam, mieszkając i pracując wśród Niemców przez około rok. Przeważnie byli to wykształceni przedstawiciele klasy średniej z Nadrenii. Po bliższym poznaniu okazało się, co oni naprawdę myślą, i że jest to bardzo odległe od oficjalnej propagandy. To były nie tylko problemy z imigrantami, ale i sprawy ogólniejsze, jak poczucie ciągłego braku suwerenności Niemiec ograniczanych konstytucją (Grundgesetz), demokratyczną, ale de facto napisaną i narzuconą przez amerykańskie władze okupacyjne, których wojska nadal stacjonują w tych samych bazach, co w czasach powojennej okupacji. Byłem tam w czasie, jak się wydawało, końca zimnej wojny i pytano mnie, po co Amerykanie nadal „okupują” Niemcy. Teraz po wybuchu wojny w Ukrainie ta optyka się zmieniła, ale resentyment pozostał.

Dość powszechnie nie tylko zwolennicy AfD „wypierają” obraz swojego kraju jako państwa zbrodniczego. Powraca ten sam niemiecki syndrom co przed II wojną światową, gdy Niemcy odrzucili masowo swą winę za wywołanie I wojny światowej i „dyktat” wersalski. Wskazywali na to, że mocarstwa Ententy są przynajmniej tak samo winne, a narzucone reparacje bezprawne. Głoszenie takich tez utorowało Hitlerowi drogę do władzy.

Najnowsze badanie świadomości historycznej młodzieży niemieckiej pokazuje, że to Polska jest winna spowodowania II wojny światowej, a nie Niemcy. Dotkliwe konsekwencje przegranej wojny są niesprawiedliwe dla Niemiec. Na nic więc lata pracy polsko-niemieckich komisji ds. podręczników szkolnych. Młodzież niemiecka powtarza to, co usłyszała w domach, a ich rodzice w coraz większej liczbie głosują na AfD, bo ma w programie to, o co im tak naprawdę chodzi. Z niektórych postulatów AfD się taktycznie wycofała (jak postulat rewizji granicy niemiecko-polskiej), ale o nich nie zapomniano

Rywalizacja Francji z Niemcami

Po wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej jedynym konkurentem do przywództwa w Europie dla Niemiec pozostała Francja. Jakkolwiek jest wiele traktatów mających na celu osłabienie wielowiekowej wrogości pomiędzy tymi wielkimi narodami, które zapewniły pokój i rozwój Europie. Unia Europejska (a wcześniej Europejska Wspólnota Węgla i Stali oraz Unia Zachodnioeuropejska) powstała, by usunąć zagrożenie wojenne i zapoczątkować pokojową współpracę pomiędzy narodami niemieckim i francuskim. O czym się w Europie obecnie zapomina, to jest kamień węgielny, na którym jest zbudowana Unia. Oba państwa są częścią NATO (Francja z ograniczeniami, bo nie uczestniczy we wspólnej polityce nuklearnej), łączy je też odrębny sojusz – Traktat elizejski z 1963 r., który jest podstawą bliskiej współpracy, by zastąpić wrogość przyjaźnią. Traktat od początku był zorientowany w przyszłość i stawiał na pierwszym miejscu edukację młodzieży. Takiego traktatu nie mamy z Niemcami. Gdyby był, prawdopodobnie nie byłoby takich wyników wiedzy historycznej młodzieży niemieckiej i braku empatii dla cierpień narodu polskiego w czasie II wojny światowej. Nie ma traktatu także dlatego, że Niemcy musieliby się zmierzyć z rozliczeniami za unicestwienie ponad 6 mln polskich obywateli i zniszczeniem Polski. Już wiedzą, że Polacy im nie odpuszczą, a wydumany przez Niemcy brak podstawy prawnej do rozliczenia się nie oznacza braku odpowiedzialności wynikającej z sumienia. Resentymenty są jednak nadal obecne w świadomości obu narodów. Należy tu wskazać, że prezydent de Gaulle nie miał zaufania ani do Amerykanów, ani do Niemców. Zbudowana za jego czasów Force de Frape (Siła Odstraszania) miała odstraszać oczywiście Rosję (wówczas Układ Warszawski), ale Francuzi rozwinęli ją w autonomii od USA i NATO, bo widzieli rozbieżności interesów, które w momencie próby mogą spowodować pozostawienie Francji na pastwę losu, bo np. USA nie zechcą ryzykować wojny globalnej.

Dotyczy to też Niemiec, których rozwój, jak uczy historia, może być również bardzo niekorzystny. De Gaulle wiedział, że w ślad za budową przyjaźni z Niemcami musi podążać siła. W jednym czasie podpisywał z Niemcami Traktat elizejski i budował własne narodowe siły nuklearne. Francja dysponuje ok. 290 głowicami nuklearnymi na wyrzutniach mobilnych (samoloty, okręty) i zrezygnowała z wyrzutni rakietowych w silosach na Płaskowyżu Centralnym. Są przez to niemożliwe do unicestwienia w całości. Taka liczba głowic wydaje się niewielka wobec ponad 5800 rosyjskich i ponad 5200 amerykańskich, ale trzeba uwzględnić fakt, że niemal cały potencjał ludnościowy, przemysłowy i militarny Rosji jest zgromadzony w jej europejskiej części. To obszar porównywalny z obszarem Francji. A to powoduje, że te 290 głowic jest wystarczające.

Jak uczy historia dyplomacji, Francja konsekwentnie buduje swoją pozycję w Europie w opozycji i w odniesieniu do Niemiec, które od setek lat są bogatsze, bardziej ludne i silniejsze od Francji. Umiejętnie budowała więc sieci sojuszy, które niwelowały tę przewagę. Istotnym zwłaszcza był sojusz z Wielką Brytanią. Francja obecnie powraca do korzeni i dostrzegając rosnącą pozycję Polski, chce włączyć ją w swoją architekturę bezpieczeństwa. Nowy traktat francusko-polski o przyjaźni i współpracy bazuje na wzorcu Traktatu elizejskiego, ale ma dodatkowy wymiar obronny z uwagi na bezpośrednie zagrożenia wojenne obecne w Europie oraz zmiany sytuacji strategicznej. Europa nie będzie mogła już liczyć na pomoc USA w takim zakresie jak w przeszłości. Wraz z odchodzeniem USA z Europy będzie wzrastała rola Niemiec, ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami dla Francji, ale także np. Polski. Problemem była i jest skuteczność amerykańskiego parasola nuklearnego w kontekście możliwości użycia taktycznych ładunków nuklearnych przez Rosję. USA ma interesy globalne i użycie przez nie broni jądrowej może nie być oczywiste. Polska dostrzega ten problem. Nie chodzi o użycie bomb atomowych, a o skuteczne odstraszanie, które w przypadku USA staje się sukcesywnie coraz mniej skuteczne.

Z punktu widzenia Polski rdzeniem traktatu jest odstraszanie militarne, w tym nuklearne. Traktat jest postępem, ale ma poważne ograniczenia. Francja i Polska zobowiązały się do militarnej pomocy wzajemnej, na zasadzie wykraczającej poza zobowiązanie z art. 5 Traktatu waszyngtońskiego o utworzeniu NATO. Obecnie jest tak, że o rodzaju i skali pomocy decydują państwa członkowskie, każde osobno. Pomoc militarna nie jest więc oczywista. Nowy traktat polsko-francuski przewiduje pomoc militarną. Użycie broni jądrowej nadal jednak pozostaje w gestii prezydenta Francji. Francja nie posiada taktycznych ładunków nuklearnych, nie może więc ich udzielić Polsce. Traktat też nie traktuje terytorium Polski tak jak terytorium Francji. Prezydent Francji więc nie jest przymuszony prawnie do obrony Polski po rosyjskim ataku nuklearnym. Do tego Francji wiąże ręce Akt Stanowiący Stosunków NATO-Rosja, który zabrania jakichkolwiek instalacji nuklearnych NATO w Polsce. Tym bardziej że USA nie chcą go unieważnić, a reaktywować. Właśnie zgłosiły wolą reaktywowania Rady NATO-Rosja.

Podobne wpisy