Gospodarka napędzana wojną i podział Ukrainy
W cieniu wojny w Ukrainie zmienia się geopolityczna mapa Europy. Rosja zwiększa produkcję zbrojeniową ponad potrzeby trwającego konfliktu, co budzi obawy o jej dalsze plany – być może nawet wobec NATO. Ukraina z kolei zmaga się z wyczerpaniem armii, korupcją i utratą kontroli nad częścią terytoriów. Czy Zachód zdąży się zjednoczyć, zanim Rosja wykorzysta słabość przeciwników? W grze o wpływy kluczową rolę może odegrać Polska – jako bufor, partner lub lider nowego ładu w Europie Środkowo-Wschodniej.

Andrzej Derlatka
Rosja publikuje dane sugerujące silny wzrost gospodarczy, jednak w dużej mierze wynika on z ogromnej rozbudowy przemysłu zbrojeniowego – produkcja broni została co najmniej podwojona i przekracza potrzeby wojny na Ukrainie. Niektórzy eksperci twierdzą, że Rosja przygotowuje się do kolejnego konfliktu – być może nawet wojny z NATO. Szczególnie zagrożone wydają się państwa bałtyckie, zwłaszcza Łotwa, gdzie niemal 40 proc. obywateli posługuje się językiem rosyjskim, niekoniecznie będąc etnicznymi Rosjanami. Litwa również znajduje się w strefie ryzyka – choć tam odsetek Rosjan wynosi ok. 6 proc., przez jej terytorium przebiega najkrótsza droga do obwodu królewieckiego, co ma strategiczne znaczenie.
Pytanie, czy Rosja ma środki, by uderzyć – odpowiedź brzmi: tak. Europa, będąc dziś rozproszona i niespójna politycznie, nie jest w stanie skutecznie przeciwstawić się Rosji. Tylko zjednoczona Europa może powstrzymać rosyjskie ambicje. W obecnym stanie jesteśmy zbyt słabi.
Pozwolę sobie zacytować Sienkiewicza i słynną anegdotę z trylogii, w której Onufry Zagłoba pyta: co jest silniejsze – armia lwów dowodzona przez barana czy armia baranów dowodzona przez lwa? Odpowiedź jest jasna: nawet słabsza armia, ale dobrze dowodzona i zorganizowana, jest skuteczniejsza od rozproszonej. To trafna metafora obecnej sytuacji Europy. Zmiany w kierunku integracji już zachodzą, ale niestety – bardzo powoli.
Ukraina pod presją: kryzys frontowy, korupcja i gra o czas
Jeśli chodzi o Rosję, kluczową kwestią pozostaje Ukraina. Dla Rosji została ona bezpowrotnie utracona – Ukraińcy masowo odrzucili Rosję i nierzadko przejawiają silne uczucia wrogości wobec Rosjan. Choć ukraińskie władze przeciwdziałają aktom przemocy i napięciom etnicznym, nie da się ukryć, że Rosja utraciła wpływy społeczne w tym kraju.
Ukraińcy mają jednak poważne problemy. Armia znajduje się w dramatycznej sytuacji – żołnierze są wyczerpani, a rezerwy się kończą. Przykładem może być batalion wyszkolony we Francji, który po przybyciu na front zdezerterował. Dochodzą też liczne sygnały o korupcji w armii – nawet wysokiej rangi dowódcy są aresztowani za defraudacje. To wszystko osłabia morale i struktury wojskowe.
Rosja gra na zmęczenie – niczym młot uderzający wielokrotnie w jedno miejsce pancerza, liczy, że w końcu ten pancerz pęknie. Jeśli dojdzie do załamania frontu i administracji ukraińskiej, Rosjanie będą gotowi wykorzystać ten moment do przejęcia inicjatywy.
Sytuacja jest na tyle poważna, że zmieniło się podejście Stanów Zjednoczonych. Po wcześniejszym wstrzymaniu pomocy dla Ukrainy, obecnie – po rozmowach Trumpa z Zełenskim – zapowiedziano wznowienie dostaw broni defensywnej, m.in. systemów przeciwlotniczych. To pokazuje, że USA rozumieją znaczenie geopolityczne Ukrainy – wolą mieć ją po swojej stronie niż pozwolić, by stała się częścią rosyjsko-chińskiego bloku.
Rosja również chce zakończenia wojny – ale oczywiście na swoich warunkach. Minister Ławrow w niedawnym wywiadzie dla węgierskiej prasy sprecyzował ich żądania: uznanie zdobytych terytoriów, bez ambicji wchłonięcia całej Ukrainy, co było pierwotnym celem.
Nie udało się odbudować imperialnej Rosji z Ukrainą w jej składzie – a to oznacza pogłębiającą się zależność Rosji od Chin. Tego Kreml chciałby uniknąć, ale coraz wyraźniej widać, że Rosja bez wsparcia Chin nie będzie w stanie funkcjonować jako samodzielna potęga.
Rosja coraz bardziej traci możliwość samodzielnego działania w polityce międzynarodowej. Staje się zależna od Chin, które w wielu sprawach będą narzucać własne warunki. To niekoniecznie pokrywa się z interesami narodu rosyjskiego. Dziś Rosjanie zaczynają sobie uświadamiać, że ich sytuacja jest coraz mniej korzystna – i że marzenia o odzyskaniu pozycji supermocarstwa są coraz mniej realne. Nawet w perspektywie kilkunastu lat.
Nie grozi jej rozpad, mimo że część analityków rozważa taką możliwość. Bardziej realny wydaje się scenariusz stopniowego uzależnienia – gospodarczego, a być może i terytorialnego – od Chin. Pekin konsekwentnie dąży do odzyskania ziem utraconych w XIX wieku, takich jak Władywostok czy znaczne obszary Syberii. W chińskich szkołach uczy się o „nierównoprawnych traktatach” z Rosją. To pokazuje, że Chiny nie zapomniały – i nie odpuszczą. Dla Rosji, przyzwyczajonej do dominacji na Dalekim Wschodzie, to poważne zagrożenie.
Geopolityczna układanka: przyszłość Ukrainy i rola Polski
Rosja coraz mocniej wikła się w wojnę na Ukrainie. W końcu przyjdzie moment, gdy Moskwa będzie musiała siąść do stołu negocjacyjnego. Już dziś znane są jej warunki: uznanie zdobytych terytoriów, w tym również tych, które formalnie jeszcze nie zostały zajęte – jak części obwodu zaporoskiego czy chersońskiego. Możliwe jest wyznaczenie granicy wzdłuż Dniepru – co przypominałoby sytuację z końca XVII wieku, gdy Rzeczpospolita utraciła te ziemie na rzecz Rosji w wyniku tzw. pokoju Grzymułtowskiego (1686 r.).
Rosyjska koncepcja Noworosji to próba odbudowy dawnych wpływów – od Donbasu po Odessę. Celem byłoby odcięcie Ukrainy od Morza Czarnego. Choć taka wizja raczej się nie ziści – Zachód nie zaakceptuje utraty przez Ukrainę dostępu do morza – to uznanie Krymu jako rosyjskiego staje się faktem dokonanym. Świadczą o tym wypowiedzi m.in. Donalda Trumpa, który stwierdził, że Ukraina utraciła Krym „bez jednego wystrzału”.
W rosyjskiej retoryce powraca także temat „denazyfikacji” Ukrainy – pod którym Moskwa rozumie m.in. delegalizację struktur utożsamianych z UPA i OUN. Rosja liczy tu na reakcję Polski, która również ma negatywny stosunek do tych organizacji – szczególnie w kontekście rzezi wołyńskiej. Niestety, władze ukraińskie nie rozumieją wagi tego problemu – wciąż stawiane są pomniki zbrodniarzom takim jak Roman Szuchewycz, odpowiedzialnym za eksterminację Polaków.
To nie były przypadkowe akty okrucieństwa, lecz zaplanowana akcja polityczna – oczyszczenie Ukrainy z ludności polskiej, by zapewnić sobie dominację po wojnie. To sprawa głęboko historyczna, ale wciąż wpływająca na współczesne relacje.
Jeśli usunie się Polaków głosujących za przynależnością danego terytorium do Polski, to Ukraińcy zyskują przewagę w ewentualnym plebiscycie. Do takiego plebiscytu jednak nigdy nie doszło – granice ustalono w Jałcie i Poczdamie. Ostateczne decyzje terytorialne podejmował Stalin, który później przekazał część polskich ziem Ukrainie, m.in. bogatych w węgiel.
Plebiscyty były więc nierealne. Niestety, ukraińscy przywódcy popełnili poważne błędy. Polska i Ukraina były, są i będą sąsiadami – niezależnie od tego, jak bardzo ktoś niechętnie na to patrzy. Nawet jeśli Ukraińcy nie chcą współpracy, muszą się z Polską układać.
Rosja ma swoją wizję przyszłości Ukrainy – chce jej demilitaryzacji i neutralizacji. To jest jej oficjalna pozycja negocjacyjna. Jednocześnie zakulisowo Rosjanie przedstawiają różne plany podziału Ukrainy. Miedwiediew pokazywał mapy z wariantami rozbioru, w których wschodnia i południowa Ukraina – zamieszkane przez etnicznych Rosjan lub zrusyfikowanych Ukraińców – znalazłyby się w rosyjskiej strefie wpływów.
Rosja postuluje, by pozostała część Ukrainy, zwłaszcza wokół Kijowa, była państwem neutralnym, przyjaznym wobec Rosji, ale niezależnym. Nie ma już powrotu do sytuacji z czasów Janukowycza, ale Moskwa oczekuje, że ta część Ukrainy nie wstąpi do NATO, będzie zdemilitaryzowana i nie wrogo nastawiona wobec Rosji.
Rosjanie podnoszą też postulaty „denazyfikacji” Ukrainy – w ich rozumieniu usunięcia wpływów OUN-UPA – i zapewnienia praw mniejszości, w tym prawa do rozwoju kultury rosyjskiej. Takie żądania dotyczyłyby tej „Ukrainy kijowskiej”, nie inkorporowanych już do Rosji terytoriów.
Osobną kwestią jest zachodnia Ukraina. Już w 2000 roku Putin, w rozmowie z premierem Tuskiem, żartobliwie sugerował rozbiór Ukrainy i przekazanie Polsce ziem aż po Zbrucz. Choć Polska odrzuciła takie myślenie i wspiera integralność Ukrainy, Rosja nadal inspiruje tego rodzaju narracje, próbując przekonywać Zachód, że zachodnia Ukraina nie pasuje do reszty kraju kulturowo i tożsamościowo.
Rosja uważa, że to ona jest spadkobiercą Rusi Kijowskiej, a zachodnia Ukraina – zdominowana przez grekokatolików, prozachodnia i niezależna kulturowo – stanowi zagrożenie dla tej narracji. Tam przetrwała inna tradycja – ruska, ale nie rosyjska – której Rosja nie może zaakceptować.
Pojawiły się również koncepcje utworzenia nowego modelu współpracy, przypominającego dawną Unię Polsko-Litewską – dziś rozumianą jako unia polsko-ukraińska. Taki projekt mógłby zbliżyć Ukrainę do Zachodu, nawet bez formalnego członkostwa w UE, i jednocześnie dać Polsce rolę lidera w procesie odbudowy Ukrainy.
Ukraina boryka się z ogromną korupcją – szacuje się, że aż 40 proc. przekazywanej pomocy jest rozkradane. W tej sytuacji pojawia się pomysł, by to Polska – bardziej stabilna i zorganizowana – była głównym partnerem Ukrainy w odbudowie i wdrażaniu reform, szczególnie w zakresie samorządności, która w Polsce okazała się sukcesem.
W dłuższej perspektywie mogłaby powstać luźna konfederacja, w której Ukraina zachowałaby pełną suwerenność, ale silnie współpracowałaby z Polską i Unią Europejską – nie przez wchłonięcie, ale poprzez integrację. Choć to wciąż tylko koncepcje, warto je analizować.
Polska też stoi dziś przed wyzwaniami politycznymi i społecznymi. Mimo głębokich podziałów, są powody do ostrożnego optymizmu – nasz kraj jest dobrze zorganizowany, a jego rola w regionie może jeszcze wzrosnąć, jeśli mądrze wykorzysta tę historyczną szansę.