10.7 C
Warszawa
piątek, 26 kwietnia 2024

Widmo lewicowej dyktatury

Co wspólnego z carską Rosją mają dzisiejsze Stany Zjednoczone?

Wbrew pozorom bardzo wiele. Podobnie jak na przełomie XIX i XX w. nad Rosją, tak obecnie nad USA unosi się widmo lewicowej dyktatury. Można by rzec: te same cele, identyczne manipulacje opinią publiczną. Wreszcie bliźniaczo podobna gra interesów ludzi, którzy kryją się za BLM i rewolucją równości kultury woke.

Jak namalować obraz destrukcji, którą Ameryce i światu szykują neomarksiści? Nie wystarczy powiedzieć, że kulturalna rewolucja niesie ze sobą cenzurę, skrępowanie wolności poglądów oraz swobody artystycznej. Słowem, groźbę dyskryminacji wynikającą z dyktatury mniejszości nad większością.

Od „New York Timesa” do Hollywood
Oczywiście kłania się Orwell i Bradbury. W naszym, czyli polskim i środkowoeuropejskim przypadku wracają demony totalitaryzmów. Żyje jeszcze pokolenie, które pamięta stosy książek i ludzi palonych przez nazistów oraz bolszewickie ludobójstwo. Ktoś powie, że to przesada, bo przecież ruch Black Lives Matter ma szlachetne cele: walczy z rasizmem i przemocą państwa wobec poniżanych obywateli. Mniejszości seksualne i obyczajowe znane pod nazwą qeer walczą jedynie o równe prawa z heterowiększością, feministki z Me Too o prawa kobiet, a burzyciele pomników o historyczną sprawiedliwość. Tyle że naprawdę aktywiści każdej z wymienionych organizacji, ruchu czy innych formacji uznanych za oddolne i spontaniczne fenomeny obywatelskie, nie są tym, za kogo się podają.

To ludzka masa, którą najpierw oduczono myśleć, a potem zmanipulowano tak, aby bezkrytycznie przyjęła cudzą prawdę za swoją. Słowem czerń rodem z „Katechizmu Rewolucjonisty” Siergieja Nieczajewa. To pierwsze podobieństwo do kotła, w którym ważyła się marksistowska rewolta. Zamiast jednak stawiać hipotezy nieoczywiste dla przeciętnego zjadacza chleba, lepiej odwołać się do konkretnych przykładów. „Nie popieram BLM. Dlaczego? Bo to absolutnie nie jest nasz ruch. To coś zostało nam narzucone. Przez kogo? Ludzi, którzy postanowili: damy wam BLM, żebyśmy mogli was kontrolować i wykorzystać za pośrednictwem liderów, których wam wskażemy, podobnie jak ideologię”. To fragment wywiadu, którego czarnoskóry weteran amerykańskiego hip-hopu Lord Jamar udzielił Vlad TV, czyli kanałowi amerykańskiego dziennikarza muzycznego Vladislava Lyubovnego.

Brzmi tajemniczo, na usta ciśnienie się więc pytanie, co to za ludzie? Odpowiedź znajdujemy w liście otwartym do właściciela najbardziej wpływowej gazety w Stanach Zjednoczonych. Chodzi oczywiście o szarą lady, czyli „The New York Times” i Arthura Sulzbergera. Autorem jest znana dziennikarka i komentatorka Bari Weiss z działu opinie NYT, a raczej była komentatorka NYT, bo właśnie odeszła z gazety na skutek zaszczucia, antysemickich wycieczek redakcyjnych kolegów, a przede wszystkim na znak niezgody z panującą cenzurą. List pozostał bez odpowiedzi, ale ujawnił wiele intersujących faktów. Na przykład: „Słowo Twitter nie pada na mostku kapitańskim okrętu „New York Timesa”. Wiadomo jednak, że redakcja steruje poglądami użytkowników sieci”. Gazeta stała się bowiem czymś w rodzaju sekty, która narzuca swoją ideologię jako rzeczywistość. Jeśli wydarzenia nie zgadzają się z religią wyznawaną przez sektę, tym gorzej dla rzeczywistości.

Najważniejszy jest jednak skutek. Bari Weiss zarzuca właścicielowi podeptanie dziennikarskiej etyki nakazującej przedstawiać fakty obiektywnie. „Po co silić się na intelektualne poszukiwania, skoro łatwiej po raz tysięczny nazwać Donalda Trumpa największym złem Ameryki?”, pyta dziennikarka i zaraz sobie odpowiada: „Po to, żeby narzucić opinii publicznej tzw. poprawność polityczną”. Już pół roku temu Weiss została skazana na redakcyjny ostracyzm za twitterowy wpis o wojnie domowej w NYT. Nie uległa jednak żądaniu wycofania postu.

Chodzi o konflikt między pokoleniem 20-latków, których śmiało można nazwać hunwejbinami neomarksistowskiej ideologii. Tej samej, która lansowana przez mainstreamowe media na czele z NYT, stoi za falą społecznych niepokojów w USA. Kroplą przelewającą dziennikarski kielich goryczy były skutki decyzji Weiss o opublikowaniu w swojej rubryce listu republikańskiego senatora. Gdy BLM rozpętało na amerykańskich ulicach falę przemocy, grabieży i zabójstw, Tom Cotton zwrócił się do Donalda Trumpa. Senator zaapelował o wprowadzenie do niszczonych miast nie tylko Gwardii Narodowej, lecz armii.

W proteście członkowie sekty zaszczuli dziennikarkę do tego stopnia, że laureatka wielu prestiżowych nagród musiała się zwolnić z redakcji. „Gdzie swoboda twórcza i słynny „liberalizm” „The New York Timesa?”, pyta w liście Weiss. Rzecz jasna Arthur Sulzberger nie odpowiedział. Warto jednak zwrócić uwagę na spostrzeżenia Weiss na temat fanatycznych 20-latków. Ich wpływ na życie polityczne i społeczne USA nie jest przypadkiem, tylko regułą. Taką diagnozę potwierdzają czystki podyktowane lewacką ideologią, które ogarnęły amerykańską fabrykę snów. „Bossowie wytwórni filmowych dają do zrozumienia, że BLM żąda wyrzucenia z pracy dotychczasowych gwiazd, reżyserów i scenarzystów. Ich miejsce mają zająć Afroamerykanie oraz mniejszości seksualne”, relacjonuje z Hollywood brytyjski „Daily Mail”.

Proces czystek trwa w najlepsze. Chciałoby się powiedzieć, że chodzi represje o podłożu rasowym, ale to pozory choćby dlatego, że Hollywood zawsze stało w pierwszym szeregu postępowości. Tymczasem dziś „wielomilionowe budżety na nowe produkcje dostają dzieci. To ludzie w wieku 20–25 lat bez żadnego filmowego doświadczenia”, mówi gazecie anonimowa producentka, którą szef wytwórni skierował, żeby szkoliła młode talenty. Ideologiczni hunwejbini pojawiają się więc w instytucjach Ameryki najważniejszych z punktu widzenia kreowania poglądów, mody, czyli opinii publicznej. Mają dokonać czystek starych, niepewnych kadr pokolenia 40-latków po to, aby wychować młodych Amerykanów w politycznej poprawności. Pytanie, co oznacza określenie „polityczna poprawność”?

Zniszczyć stary porządek
Warto jednak zacząć od pytania, dlaczego lewicowa dyktatura stawia pierwsze kroki w Ameryce? Bo o tym, że się takie działania podjęto, świadczą nie tylko zamordyzm w NYT i czystki w Hollywood. Demokraci stanu Kalifornia zażądali usunięcia z masowej kultury Johna Wayne’a. Król westernów podpadł BLM rzekomo rasistowskim wywiadem udzielonym pół wieku temu „Playboyowi” (sic!).

Jedno z kalifornijskich lotnisk ma zostać pozbawione patronatu zdobywcy Oscara. Studenci miejscowej szkoły filmowej chcą natomiast usunięcia dorobku artystycznego Wayne’a z historii amerykańskiej kinematografii. Co powiedzieć na to, że niszczone są pomniki ojców założycieli Stanów Zjednoczonych? Zmanipulowany tłum nie oszczędził nawet postumentu George’a Washingtona. Sfanatyzowani dwudziestolatkowie myślą poważnie o wysadzeniu w powietrze Mount Rushomore, zwanej Górą Czterech Prezydentów od gigantycznych podobizn twarzy amerykańskich liderów. Tyle że wśród podobizn wyznaczonych do likwidacji jest lico Abrahama Lincolna, który zlikwidował niewolnictwo.

Ktoś powie, że to niepoważne mrzonki zmarginalizowanej lewicy. Młodzież wyszumi się na uniwersytetach i z chwilą wejścia w dorosłe życie zmądrzeje. Niestety nie, o czym świadczy los gigantycznej rzeźby Buddy w Afganistanie. Podobizna wpisana na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO została wysadzona w powietrze przez islamskich fanatyków z Talibanu. Zatem chodzi o coś więcej niż rasizm. Tym czymś jest narzucona odgórnie indoktrynacja, dokonana metodą wykorzenienia pamięci historycznej, a więc tożsamości. Co ją zastąpi? Cytowany wcześniej hiphopowiec Lord Jamar twierdzi: „BLM kierują lesbijki usiłujące wmówić Afroamerykanom, że ich interesy socjalne są tożsame z interesami mniejszości seksualnych”.

Faktycznie pierwszym celem ukrytym sprytnie za walką z rasizmem jest rewolucja obyczajowa. BLM sterują aktywiści ruchu woke. Tak w amerykańskim slangu politycznym nazywa się zwolenników radykalnego feminizmu, propagandy LGBT+ i innych formacji na rzecz nowej tożsamości. Całość ubrana jest w polityczną poprawność nie do odrzucenia. Wykładowca Middlebury College Peter Sadovnik nazywa kulturę woke siłą napędową rewolucji sprawiedliwości społecznej destabilizującą USA. Profesor jednej z najstarszych i najbardziej prestiżowych uczelni nie ma wątpliwości. „Ludzie z woke są tak przekonani o swojej racji, że jeśli nie zgodzisz się z ich poglądami głośno i publicznie, natychmiast ryzykujesz wyrzucenie na pobocze życia. A to oznacza koniec kariery i marzeń”. „Postępowcy ogarnięci przekonaniem o swojej nieomylności ryczą na manifestacjach, że kochają wszystko i wszystkich, ale uchowaj Boże, abyś wziął te deklaracje na poważnie. Jeśli wyrazisz odmienny pogląd, zostaniesz zniszczony”, ostrzega Sadovnik. Dokładnie tak redakcja NYT postąpiła z własną dziennikarką, która zbyt dociekliwie zajrzała za kulisy BLM. To samo mówi Lord Jamar: „Dali nam ruch, który kontrolują. To oni decydują, jakie przesłanie ideowe wysyła BLM i jakie hasła ma wypisane na sztandarach”.

Zatem dlaczego jako pierwsza lewicowej dyktaturze ma ulec Ameryka? To proste, twierdzi na łamach „Haaretz” izraelski historyk Ofri Ilany. „Stany Zjednoczone to globalne supermocarstwo, czyli dominująca na świecie siła polityczna i kulturalna. Każde wydarzenie i fakt dotyczący tożsamościowej i światopoglądowej identyfikacji, który ma miejsce w USA, natychmiast przekształca się w uniwersalną wartość. W trend, który zostaje powielony w innych regionach świata”. Jako przykład Ilany wskazuje orzeczenie amerykańskiego sądu najwyższego. Sędziowie orzekli, że pracownicy nie mogą być dyskryminowani ze względu na publiczne głoszenie nietradycyjnych poglądów seksualnych.

„Precedens wywołał zachwyt środowisk LGBT na całym świecie, a więc daleko poza zasięgiem jurysdykcji amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości”. Dlatego projekt lewicowej dyktatury jest realizowany według sparafrazowanego hasła bolszewików: najpierw Ameryka, a potem cały świat! Jednak na tym rosyjskie paralele się nie kończą.

Sadovnik, który wykłada literaturę rosyjską, ze szczególnym uwzględnieniem jej społecznego wpływu doszedł do zaskakującego wniosku. Bohaterowie twórczości Fiodora Dostojewskiego, Iwana Turgieniewa czy Nikołaja Czernyszewskiego to pierwowzory fanatycznych aktywistów ruchu woke. Dla wyjaśnienia, rosyjscy powieściopisarze opisali tzw. raznoczyńców, czyli młode pokolenie, którego radykalizm i nihilistyczna chęć zniszczenia starej Rosji przygotowały grunt bolszewickiej destrukcji. „Czy bohaterowie rosyjskiej prozy obyczajowej XIX w. różnią się od amerykańskich aktywistów BLM i burzycieli pomników?”, pyta profesor i odpowiada: Nie. „To tacy sami dwudziestolatkowie, którzy sieją chaos i anarchię, tylko nie z dynamitem w rękach, a w redakcjach mainstreamowych mediów”.

Podobnie jak marksiści biorą na siebie rolę policjantów, sędziów i prokuratorów wykorzeniających nieprawomyślne poglądy, terroryzują sieci społecznościowe, są gotowi odrąbać niewygodne fakty historyczne, albo po prostu napisać historię od nowa. „Wszystko w imię szczęśliwej przyszłości całej ludzkości”, komentuje portal „Tablet Magazine”. Choć, jak dodaje: „W rzeczywistości to najbardziej antyspołeczni socjopaci”. Przykładem jest były pastor Shaun King. Wojującym ateizmem i fanatycznym lewactwem zasłużył na promocję w NYT oraz pozostałych liberalnych mediach. Obecnie domaga się zniszczenia wizerunków Chrystusa i św. Marii, a więc w praktyce chrześcijańskich świątyń. Dla Shauna: „Chrystus, jego matka i całe towarzystwo (apostołowie) to symbole białego rasizmu”. Choć pomiędzy rosyjskimi i amerykańskimi rewolucjonistami jest jedna, za to wyraźna różnica. To interpretacja marksizmu. Współcześni hunwejbini odżegnują się od walki klas. Miejsce ekonomicznego determinizmu zajął determinizm obyczajowy i rasowy. Uciśnionymi nie są robotnicy i chłopi, tylko LGBT oraz Afroamerykanie. I to oni bardzo dosłownie rozpalają płomień rewolucji na amerykańskich ulicach. Oczywiście ktoś za nimi stoi i używa jak dogodnego narzędzia w grze interesów.

Kto za tym stoi?
Zburzenie starego porządku jest na rękę tym, którzy są rzeczywistymi sprawcami upadku Ameryki. Największe w historii USA nierówności ekonomiczne, zagłada klasy średniej oraz białej klasy robotniczej. Kryzysy finansowe drenujące kieszenie amerykańskiego podatnika.

Słowem pauperyzacja Amerykanów na tle bajecznych fortun giełdowych spekulantów i producentów wirtualnej rzeczywistości. „George Soros dał 120 mln dolarów na działalność BLM”, wskazuje Lord Jamar. Dodaje: „Pieniądze uzupełniły 33 mld dolarów przekazane demokratom, Soros jest przecież głównym sponsorem partii, która ponosi główną odpowiedzialność za miliardy najbogatszych i postępujące ubóstwo większości Amerykanów, na czele z czarnymi i kolorowymi mniejszościami”. „Tablet Magazine” wysunął interesującą tezę. Fala społecznych niepokojów i cała koncepcja rewolucji sprawiedliwości społecznej mają dwojaki cel. Po pierwsze, to swoista ucieczka do przodu, czyli sposób uniknięcia odpowiedzialności za zło uczynione Amerykanom i doprowadzenie amerykańskiej gospodarki do kryzysu. Po drugie, rewolucja tożsamościowa, czyli zaprowadzenie lewicowej dyktatury jest patentem na kontynuowanie złodziejskiego procederu drenowania bogactw i społeczeństwa USA.

Zniszczenie państwa prawa, wolności religijnej i swobody wyrażania poglądów zakończy amerykańską demokrację, uniemożliwiając jakiekolwiek próby społecznego i politycznego oporu. „Podobieństw pomiędzy przedrewolucyjną Rosją i współczesną Ameryką jest tak wiele, że można o nich mówić w kategoriach biblijnych: „A imię jego Legion”, ocenia z kolei Sadovnik. Wymienia kastrację historii i kultury, kryzys gospodarczy skutkujący brakiem pewności jutra. W wykazie naukowca jest również celowa blokada polityczna uniemożliwiająca większości wejście na ścieżkę socjalnej kariery, czyli uniemożliwienie udziału w zarządzaniu państwem. Ameryką mają rządzić wybrańcy z mniejszości seksualnych i rasowych. Zostali wyłonieni w castingu partii demokratycznej, sfinansowanym przez sponsorów w rodzaju Sorosa, Gatesa i tuzów wirtualnej rzeczywistości. Zostaną wyhodowani po to, aby zająć ławy Kongresu i fotel w Białym Domu. Przeraża lekkość, z którą przywódca lewego skrzydła demokratów Bernie Sanders wymawia słowo rewolucja, pogłębiając społeczną polaryzację i rasizm.

To celowe działanie, ocenia konserwatywny dziennikarz Tucker Carlson. Publicysta telewizji Fox News twierdzi, że amerykańska lewica przygotowuje w ten sposób miejsce dla ludzi nowego typu. Pierwowzorem Amerykanina XXI w. jest Raskolnikow, czyli zabójca z powieści Dostojewskiego. Mówiąc wprost, to fanatyczni rewolucjoniści, których zadaniem jest starcie dotychczasowej Ameryki w proch i pył. To ludzie zindoktrynowani do takiego stopnia, że „wszyscy, którzy nie spoglądają na świat tak jak oni, są przeszkodami i wrogami do zniszczenia”. Gorzej, „ludzie myślący samodzielnie, to w ogóle nie są istoty ludzkie”, komentuje Carlson. Dokąd więc zmierza Ameryka, a za nią świat? Do groźnego konfliktu, być może wojny domowej, a potem globalnej. Próba zaprowadzenia lewicowej dyktatury spowoduje najpierw wiele ofiar, a następnie równie silną reakcję. O ile jednak fanatyzm aktywistów BLM i LGBT to następstwo ideologicznej manipulacji przez media i polityków, o tyle odpowiedź tradycyjnej większości Amerykanów lub innych społeczeństw będzie spontaniczna. To znaczy, że będzie zdeterminowana rozpaczą, groźbą odebrania prawa do wolności i rzeczywistej sprawiedliwości.

Zwiastunem takiej konfrontacji jest zaszczuta dziennikarka NYT, którą koledzy obrażali, nazywając na przemian nazistką i rasistką, a potem zarzucając, że „zbyt wiele uwagi poświęca Żydom”. Weiss nazywa to karą za „odwagę intelektualnej podróży w politycznie niepoprawne rejony, bardzo odległe od BLM i LGBT”. Jednak Bari Weiss ostrzega, że amerykańską lewicę zgubi pycha. „Jak „The New York Times” ma czelność narzucać Amerykanom poglądy, jeśli nie był w stanie dostrzec oporu społecznego, który pozwolił wygrać prezydenturę Donaldowi Trumpowi?”, pyta dziennikarka w liście do wydawcy.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

Najnowsze

Korea a sprawa polska

Lekcje ukraińskie

Wojna i rozejm

Parasol Nuklearny