Polityczna kosmetyka czy początek zmiany lidera
Dziś będzie o rekonstrukcji. Głośno zapowiadanej rekonstrukcji rządu, a przede wszystkim o tym, czy cokolwiek może zmienić się na lepsze, jeśli chodzi o obecną ekipę rządową.

Marcin Palade
Zacznijmy od rekonstrukcji. Pewnie by jej nie było. Czy nie byłoby o niej mowy, gdyby wybory wygrał Rafał Trzaskowski? Gdyby doszło do zamknięcia systemu? Czy innymi słowy – żeby władza spoczywała w rękach tylko jednej formacji politycznej czy jednego obozu politycznego?
Decyzją suwerena z 1 czerwca stało się inaczej. Wybory wygrał Karol Nawrocki, popierany przez Prawo i Sprawiedliwość. Tym samym będziemy mieli przez co najmniej najbliższe 2,5 roku kapitulację, czyli współpracę większości rządowo-parlamentarnej o proweniencji centrolewicowej, lewicowo-liberalnej i – z drugiej strony – prezydenta wywodzącego się ze środowisk prawicowo-konserwatywnych.
Tak jak wspomniałem – gdyby nie Nawrocki, dzisiaj nie byłoby mowy o rekonstrukcji, tylko o całkowitym domykaniu systemu. Wygrana Karola Nawrockiego wymusiła konkretne działania.
Premier Tusk i jego otoczenie, polityczne środowisko, uświadomiło sobie, że do Pałacu Prezydenckiego przychodzi Karol Nawrocki ze świeżą legitymacją suwerena.
Co to oznacza? To nie tak jak Andrzej Duda, który – przypomnę – uzyskał reelekcję w 2020 r. i właśnie kończy swoją prezydenturę. Ta świeża legitymacja, co istotne – po wyborach parlamentarnych 2023 r., czyli najświeższa ze wszystkich możliwych – to jest olbrzymi atut nowo urzędującego prezydenta Karola Nawrockiego.
Stąd próba przegrupowania, przeorganizowania się, jeśli chodzi o stronę centrolewicową, rządowo-parlamentarną, co właśnie obserwujemy.
W ostatnich dniach i tygodniach sporo było rekonstrukcji, ale sporo było wersji werbalnej, a w zasadzie mieliśmy to, co obserwujemy już od dłuższego czasu, czyli potwierdzenie, że w koalicji o współpracy raczej mowy być nie może. Ta koalicja to jest zlepek czterech środowisk, które w zasadzie mają tylko jeden wspólny mianownik. I z tym szły do wyborów w 2023 r.: odsunąć od władzy Prawo i Sprawiedliwość, odsunąć od władzy ekipę Jarosława Kaczyńskiego.
Jak już została ona odsunięta w wyborach 2023 r., trzeba było się zabrać za zarządzanie. Efekty tego „zabierania się za zarządzanie” widzimy – po ponad półtora roku od przejęcia władzy przez centrolewicę, wskaźniki poparcia (a w zasadzie braku poparcia) dla rządu, dla premiera, a także słabość partii współtworzących w sondażach obecną koalicję, jest widoczna jak na dłoni.
Stąd próba resetu, odbudowania czegoś czy otwarcia nowego rozdziału, jeśli chodzi o rządzącą centrolewicę. Stąd te zabiegi, żeby a to zmniejszyć liczbę resortów, a to dokonać zmian personalnych.
Tyle tylko, że jak ta współpraca – o czym wspomniałem – nie układa się w obrębie środowisk centrolewicowych tworzących większość, tak można by zadać pytanie: dlaczego teraz nagle miałaby się zacząć układać? Dlaczego jedna czy druga partia miałaby zrezygnować z tego czy innego lukratywnego stanowiska dla swojego działacza czy działaczki? W imię czego miałaby się przesunąć na rzecz innych formacji politycznych?
Dominować będzie – tak jak to obserwowaliśmy wielokrotnie w przeszłości, i to dotyczy rządów zarówno lewicowych, jak i prawicowych – egoizm. Czyli bronienie przede wszystkim interesów swojej formacji politycznej, a nie myślenie szersze, w kategoriach dobra całej koalicji.
I z taką sytuacją będziemy mieli do czynienia w najbliższych tygodniach i miesiącach. Nawet jeśli formalnie ta rekonstrukcja się odbędzie – bo pewnie się odbędzie.
Tyle tylko, że powinniśmy się zastanowić i sięgnąć też do przeszłości. Bo mieliśmy wielokrotnie z taką sytuacją do czynienia. Bywało tak, że formacja wygrywała wybory na fali entuzjazmu, tworzyła rząd, próbowała zmieniać – tak jak w 1997 r. Mam na myśli centroprawicową Akcję Wyborczą Solidarność. Potem w 2001 r. – mam na myśli Sojusz Lewicy Demokratycznej. I gdzieś tam w trzecim roku rządzenia ta maszyna się zacinała, nie funkcjonowała tak jak powinna. I mimo podejmowanych wielokrotnie działań i starań – ta maszyna nie odzyskała już tej swojej motoryki, jak miało to miejsce na początku kadencji.
Tak było – jak wspomniałem – w przypadku i prawicowego AWS-u, i lewicowego SLD. I widzimy to także teraz, że pomimo widocznych starań ze strony premiera Donalda Tuska i całej ekipy centrolewicowej – cały czas nie widać na horyzoncie takiego punktu zaczepnego, od którego moglibyśmy powiedzieć, że skończyła się ta zła passa rządzącej centrolewicy. Może to wyjść centrolewicy na dobre – do wyborów 2027 r.
Z czego to wynika?
Wspomniałem już między innymi o tym, że ta koalicja jest bardzo niespójna ideowo, programowo, że targają nią różne sprzeczności, w związku z czym mamy do czynienia ze sporem personalnym.
Ale – co ważne, czy wręcz najważniejsze – mamy do czynienia z sytuacją, w której na czele rządu stoi premier Donald Tusk, który mentalnie zatrzymał się jakieś 10–11 lat temu. Miał swój wielki okres w polskiej polityce, przychodząc do władzy w 2007 r. i wygrywając ponownie wybory w 2011 r. I de facto do 2014 r. mogliśmy mówić, że to było siedem lat absolutnej dominacji Donalda Tuska w polskiej polityce.
A potem przyszedł awans do Brukseli – i po tym trochę odcięcie od spraw polskich. Nie wyczuwanie pulsu społecznego. Donald Tusk co prawda powrócił, żeby ratować swoją macierzystą partię, czyli Platformę Obywatelską, Koalicję Obywatelską. Doprowadził do zebrania większości dla obecnej centrolewicy – choć trzeba wspomnieć, że Donald Tusk przegrał po raz kolejny rywalizację z Jarosławem Kaczyńskim o to, kto będzie pierwszy w wyborach.
To, że dzisiaj rządzi, to jest przede wszystkim efekt bardzo dobrego wyniku Trzeciej Drogi, czyli koalicji (już nieistniejącej) Władysława Kosiniaka-Kamysza (PSL) i Szymona Hołowni (PL 2050).
Donald Tusk stara się działać w oparciu o te same schematy myślowe, ale także – jeśli chodzi o praktyczne działanie, o podejmowane decyzje – tak jak te kilka, kilkanaście lat temu. Ale zmieniła się Polska, zmienili się Polacy, zmieniło się otoczenie.
To – tutaj mam na myśli przede wszystkim medialne – wyparcie mediów tradycyjnych na rzecz mediów społecznościowych. Zmieniły się też uwarunkowania zewnętrzne. Zmieniło się podejście wielu do tego, w jaki sposób uprawiać politykę. Zupełnie inne od tego, jak robił to Donald Tusk jeszcze sprawnie kilkanaście lat temu.
Skoro Donald Tusk nie wyczuwa tego, co myśli większość społeczeństwa – to z tego biorą się problemy w ostatnich kilku, kilkunastu miesiącach.
I nic nie wskazuje na to, żeby Donald Tusk miał się mentalnie skorygować o Polskę w 2025 r., a nie – gdzieś tam myślami – cały czas w 2013 czy 2014 r.
Co więc może być dalej po rekonstrukcji?
Ona może przynieść pewne uspokojenie – na dwa tygodnie, na miesiąc. Potem ruszy już pełną parą sezon polityczny po zakończeniu okresu wakacyjno-urlopowego. I pewnie znowu wróci pytanie, które pojawiło się już wielokrotnie w ostatnich kilku, kilkunastu dniach: czy oby nie trzeba posunąć się w tej rekonstrukcji jeszcze dalej? Nie rekonstruując ministrów i resorty, a wymieniając premiera rządu?
To są głosy, które docierają – na razie – ze strony, co istotne, publicystów lewicowo-liberalnych, sympatyzujących. Spośród których część wyczuwa właśnie to, o czym Państwu w tej chwili mówię. I która ma świadomość – ta część publicystów sprzyjających obecnej centrolewicy – że z tym koniem Donaldem Tuskiem, ten wóz z sukcesem do wyborów 2027 r. nie dojedzie.
A skoro nie dojedzie – to trzeba zmienić woźnicę.
I tu na horyzoncie od dłuższego czasu pojawia się jedno nazwisko: minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, który – jak doniosły media w ostatnich dniach – ostrzy sobie zęby na premierowanie, choć na razie robi to w sposób taki, żeby nie zrazić bardzo urzędującego premiera.
Czy będzie to początek jego walki o premierowanie? Kiedy z biegiem czasu, z tygodnia na tydzień, coraz więcej osób funkcjonujących wewnątrz formacji – czyli w Platformie i Koalicji Obywatelskiej – będzie kwestionować mandat Donalda Tuska do sprawowania funkcji premiera?
Czy wykorzysta to Radosław Sikorski? Ten wiecznie gdzieś tam pozostający na tylnym siedzeniu, czyhający na dogodny moment, żeby przejąć kontrolę nad środowiskiem politycznym i zostać premierem?
Czy ten moment nadejdzie – na przykład późną jesienią tego roku, a być może na wiosnę przyszłego roku?
O tym dowiemy się, obserwując bacznie to, co się dzieje. A dzieje się dużo – jeśli chodzi o rządzącą centrolewicę, jeśli chodzi o główną partię rządzącą – Platformę, Koalicję Obywatelską.