Stare kontra nowe

Wleczemy się w ogonie Europy w każdej kategorii pokazującej technologiczne zaawansowanie. Znamy to zresztą z historii: w ten sam sposób blokował modernizację zabetonowany system folwarczno-pańszczyźniany w czasach I Rzeczypospolitej.

Piotr Lewandowski

Pod koniec sierpnia doszło do interesującej konfrontacji w ramach cyklu „Piwo z Mentzenem”. Gościem Sławomira Mentzena był były premier Mateusz Morawiecki – nie będę tu jednak pisał o politycznych przekomarzankach, gdyż o wiele ciekawsze były wątki gospodarcze, a szczególnie jeden: mianowicie podejście obu panów do innowacyjności i nakładów na badania i rozwój (B+R). Można powiedzieć, że mieliśmy tutaj starcie dwóch krańcowo odmiennych stanowisk, swoisty spór pomiędzy „starym” a „nowym”, przy czym – paradoksalnie i zgoła nieintuicyjnie – obaj dyskutanci niejako zamienili się miejscami. Metrykalnie starszy Mateusz Morawiecki (57 lat) okazał się zwolennikiem „nowego” (technologicznego postępu i innowacyjności), a młodszy od niego o blisko pokolenie Sławomir Mentzen (38 lat) zaprezentował się jako zdecydowany przeciwnik nakładów na innowacje. Już samo to jest zdumiewające, gdyż Sławomir Mentzen jako polityk o poglądach libertariańskich miał dotąd opinię tego „nowoczesnego” – wszak jego pokolenie wchodziło w dorosłość równolegle z powszechną informatyzacją Polski (tzw. pokolenie Neostrady) i masowym udostępnieniem telefonii komórkowej. W przypadku Mentzena coś jednak „nie pykło” – osobiste doświadczenie korzyści płynących z technologicznego postępu nie przełożyło się na jego podejście do gospodarki.


dr Artur Bartoszewicz: Czy ekonomiści są naprawdę bogaci?


W każdym razie w pewnym momencie Mateusz Morawiecki zaczął przytaczać liczby pokazujące, ile za jego rządów Polska przeznaczała na badania i rozwój: w 2023 r. było to 53,1 mld zł, co przekładało się na 1,56 proc. PKB. To i tak wciąż za mało w porównaniu z unijną średnią wynoszącą 2,35 proc. PKB. Oddać jednak trzeba, że za Morawieckiego te nakłady przynajmniej stopniowo rosły. Sławomir Mentzen odpowiedział na to kuriozalną przemową, z której wynikało, że – trzymajcie się Państwo foteli – nakłady na innowacyjność są w zasadzie niepotrzebne, a rozwój gospodarczy Polski powinien opierać się na dostępności taniej siły roboczej. Trzeba przyznać, iż był to nieprawdopodobny pokaz odporności na fakty i wypierania rzeczywistości. Na przestrzeni ostatnich lat ekonomiści wyprodukowali „tony papieru, tomy analiz” udowadniających, iż bazowanie na taniej sile roboczej to na dłuższą metę ślepy zaułek, że ten model rozwojowy właśnie się wyczerpuje i dochodzimy do ściany, że bez skoku technologicznego czeka nas stagnacja, że opieranie się na niskich kosztach pracy skazuje nas na peryferyjność i rolę wiecznego, półkolonialnego podwykonawcy w globalnej hierarchii dziobania, że zwiększenie nakładów na B+R to paląca konieczność niemal „na wczoraj”. Groch o ścianę – Mentzen wie lepiej, bo inwestowanie w innowacje niesie ze sobą – uwaga – koszty i ryzyko. Podkreślmy: to mówi gospodarczy liberał, dla którego podejmowanie ryzyka powinno być „oczywistą oczywistością”.


Od Prawa Odpoczywam Surfując | Jacek Dubois “Punkty zbieżne”


Podczas całego wystąpienia Mentzen brzmiał, jakby został żywcem wyjęty z lat 90. i wczesnych dwutysięcznych, kiedy to bezrobocie dochodziło do 20 proc. i faktycznie, z czym jak z czym, ale z tanią siłą roboczą problemu nie było. Więcej – byliśmy w stanie nią obdzielić pół Europy. Jego argumentacja to logika zapyziałego „Janusza biznesu”, który nie zainwestuje w koparkę, dopóki będzie miał za bramą tabuny chętnych do machania łopatami za miskę ryżu – a gdy tych chętnych zabraknie, będzie się wielkim głosem domagał, by państwo sprowadziło mu siłę roboczą choćby z drugiego końca świata.

Tymczasem polska gospodarka potrzebuje innowacji jak powietrza, a nawet bardziej bazowo – zwykłej automatyzacji, która jest oczywistością w krajach rozwiniętych. Spójrzmy tylko (dane za 2022 r.): liczba robotów przemysłowych w Korei Południowej wynosi 932 na 10 tys. pracowników; w Singapurze – 605 na 10 tys.; w Japonii – 390; w Niemczech – 370; w Szwecji – 274; w Danii – 230. W Polsce jest to 70 robotów na 10 tys. pracowników. Idźmy dalej. Wydatki na B+R: Izrael – 5,44 proc. PKB; Korea Południowa – 4,81 proc.; Szwecja – 3,53 proc. Polska, jak wspomniałem wyżej, póki co doczołgała się do poziomu 1,56 proc. PKB. Innowacyjność? Według Europejskiego Rankingu Innowacyjności Polska znajduje się na 23. miejscu w UE, pomiędzy Węgrami a Słowacją. Widzimy już ten dystans do nadrobienia?


„ZABRALI MI IGRZYSKA. I TAK WRÓCIŁAM SILNIEJSZA” – NATALIA MALISZEWSKA


Teraz rzecz najważniejsza: to właśnie tak ukochane przez Sławomira Mentzena niskie koszty pracy hamują modernizację gospodarki. Dokładnie tak jak w podanym wyżej przykładzie koparka kontra „fizole” z łopatami – nie opłaca się inwestować w robotyzację, skoro taniej jest ściągnąć ludzką siłę roboczą nawet z Himalajów. W efekcie wleczemy się w ogonie Europy w każdej kategorii pokazującej technologiczne zaawansowanie. Znamy to zresztą z historii: w ten sam sposób blokował modernizację zabetonowany system folwarczno-pańszczyźniany w czasach I Rzeczypospolitej. To ten sam mechanizm, w efekcie którego Polska była dostarczycielem zboża i surowców, niemal całość wysoko przetworzonych towarów sprowadzając zza granicy. I w takim to właśnie mentalnym neofeudalizmie sobie żyjemy – ale co tam, mamy praktykę.

Podobne wpisy