||

Kryzys, którego nie możemy ignorować

Żyjemy dziś w świecie, który nazywa się „postpolityką” lub „postneo-polityką” – świecie znacząco różnym od tego, jaki znamy z podręczników, a nawet od naszych wyobrażeń o tym, czym zajmuje się klasa polityczna. W tej legendzie – być może już częściowo nieaktualnej – najważniejszym problemem w czasie pokoju są pieniądze.

Podczas wojny sytuacja jest prostsza. Jak kiedyś powiedział Napoleon Bonaparte: do prowadzenia wojny potrzebne są trzy rzeczy – pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze.

Ciągle jeszcze wierzymy – ja również – że nie uda się tym, którzy chcą nas wciągnąć do wojny toczącej się między Ukrainą a Rosją. Trzy lata temu byliśmy krytykowani, gdy ostrzegaliśmy przed tym ryzykiem. Dziś, gdy politycy lub byli politycy przyznają to wprost, nie jest to już teoretyczna dyskusja, lecz potwierdzenie faktów.

Pozostaje więc nadzieja, że żyjemy w świecie, w którym pieniądze służą realizacji zadań publicznych – często także do spłaty długów.

Problem podstawowy, który prawie nie pojawia się w debacie publicznej, to rosnący w tempie zachodnioeuropejskim dług publiczny. Limity wpisane kiedyś do ważnych aktów prawnych są i będą przekraczane – dotyczy to zarówno długu publicznego, jak i deficytu budżetowego. Już nauczyliśmy się przekraczać słynne 3 proc. PKB i żyć z wysokim deficytem. Ceteris paribus, jeśli nic nie zakłóci bieżącego stanu, będziemy co roku zwiększać zadłużenie w tempie dotąd niespotykanym.

W ciągu ostatnich kilkunastu, a być może nawet trzydziestu lat, nasz dług rósł nieustannie. Teraz tempo wzrostu jest wyjątkowo szybkie. Głównymi przyczynami są bardzo wysoki deficyt budżetowy oraz słabnąca efektywność fiskalna systemu podatkowego.

Często wyobrażamy sobie, że problemy budżetowe wynikają z „zubożenia” państwa albo z tego, że po prostu „nie stać nas na wydatki”. To proste wyjaśnienia, które powtarzamy jak bajeczki. W rzeczywistości wzrost długu i deficytu jest skutkiem strukturalnych problemów fiskalnych i systemowych, a nie jedynie chwilowego braku dochodów.

Czasami, jak to bywa z bajkami, niektóre rzeczy się sprawdzają. Wyobraźmy sobie świat, w którym zasadnicze problemy nie są przedmiotem sporów politycznych. Politycy nie mieliby czasu na drobne konflikty, wolące tematy zastępcze, które pozwalają im zdobywać poparcie i „dokopywać” przeciwnikom.


Modzelewski: Polska żyje na kredyt. Dług eksploduje — gdzie jest plan?!


Jednocześnie rezultat sporu często nie ma znaczenia, bo sam przedmiot sporu nie jest istotny. To przypomina ironię jednej tezy: najlepiej leczyć ludzi zdrowych, bo oni przetrwają błędy w terapii, podczas gdy chorzy mogliby ich nie przetrwać. Podobnie politycy zajmują się sprawami nieistotnymi jako sposobem przetrwania – w strukturach publicznych i prywatnych.

Gdy decydent koncentruje się na sprawach, które nie mają znaczenia, wynik jego działań nikogo nie interesuje. Może mówić o „obiektywnych trudnościach”, ale nie ma testu, który weryfikowałby jego skuteczność.

Co by było, gdyby sprawy naprawdę ważne traktowano poważnie? Jedną z takich kluczowych spraw jest stan kasy publicznej i rosnące długi – przerzucanie ciężaru naszego życia na przyszłe pokolenia.

Innym równie istotnym problemem jest dramatyczny spadek przyrostu naturalnego. Obecnie mamy najniższy przyrost naturalny w historii tysiąclecia w czasach pokojowych. Minimalny wskaźnik dzietności, który pozwala utrzymać stabilną populację, wynosi około 2:1, a my jesteśmy na poziomie połowy tego minimum. Wymieramy, a kolejne pokolenia będą musiały dźwigać ciężar polityki, której skutków nie są w stanie udźwignąć.

Wyobraźmy sobie świat, którego nie mamy – świat, w którym politycy zajmują się tym, co naprawdę ważne. Tam decydenci pochylają się nad kluczowymi zagadnieniami, nie walczą o „słupki”, lecz łączy ich troska o wspólne dobro. To wcale nie jest nierealne – podobne postawy obserwowano w klasie politycznej okresu międzywojennego.

Dopóki nie staliśmy się państwem zamachu stanu, w którym jedność polityczna i kult przywódcy zadekretowały likwidację sporu, wciąż żyjemy w świecie, w którym coś takiego nam nie grozi. Wciąż w to wierzymy.

Porównania do czasów przedwojennych często nasuwa się same – tamte wzorce były w wielu aspektach najgorsze, zwłaszcza w walce politycznej. Nasza współczesna rywalizacja polityczna wypada wyjątkowo elegancko na tle metod stosowanych przez „chłopców komendanta” po 1926 roku.

Jednak nawet wcześniej, w okresie hiperinflacji, skłócona, lecz demokratyczna klasa polityczna była w stanie wprowadzić drakoński program stabilizacji złotego. Nie był on najbardziej fachowy i kosztował ogromne pieniądze, ale osiągnięto cel – likwidację hiperinflacji, kosztem gigantycznej recesji w bardzo biednym kraju. Była to słynna reforma Grabskiego – premiera z 1920 roku, w czasie gdy bolszewicy podchodzili pod Warszawę.

To także premier, który zgodził się na tzw. linię Curzona, która dziś wyznacza naszą wschodnią granicę. Był to dyktat Zachodu, prowadzonego przez demokratyczne państwa, z Wielką Brytanią na czele, i formalnie zaakceptowany przez rząd polski.

Grabski przeprowadził reformę pieniężną i wymianę pieniądza. Dziś nie stoimy przed aż tak trudną sytuacją. W wyobrażonym świecie politycznym cała klasa polityczna mogłaby zawrzeć konsensus – zawieszenie wojny polsko-polskiej, w celu ograniczenia przyrostu deficytu i długu publicznego.

Z jednej strony trzeba zwiększyć dochody budżetowe. Przykład: na koniec sierpnia z podatku dochodowego od osób fizycznych odnotowano minus 11 miliardów złotych – pierwszy raz w 30-leciu, kiedy dochody z tego podatku są ujemne.

Z drugiej strony konieczna jest redukcja wydatków. Aby ograniczyć deficyt i spowolnić przyrost długu, trzeba „grać na dwóch fortepianach”: zwiększyć dochody, zwłaszcza od tych, którzy unikają opodatkowania, i jednocześnie ograniczyć zbędne wydatki.


Dlaczego ekolodzy nie lubią myśliwych? Odpowiedź zaskakuje!


To powinien być przedmiot politycznego konsensusu. Bez współpracy między partiami i ukierunkowania na wspólne dobro nie da się skutecznie ograniczyć deficytu ani zahamować wzrostu zadłużenia.

Władza w Polsce jest krucha. Każda grupa, która zaczyna rządzić, ma słabą i chwiejnie zbudowaną większość, a nie zawsze wiadomo, czy obecna większość faktycznie ją utrzymuje.

Dobrym przykładem odpowiedzialności za państwo i obywateli byłby konsensus w sprawach fundamentalnych, takich jak finanse publiczne. Politycy powinni kierować się świadomością państwową, a w sferze finansów publicznych, oględnie rzecz biorąc, mamy z tym problem.

Taki konsensus – plan naprawczy ograniczenia długu publicznego i zmniejszenia deficytu – byłby sukcesem całej klasy politycznej. To działania niepopularne, więc mogą być przeprowadzone tylko wtedy, gdy cała klasa polityczna bierze odpowiedzialność na siebie, tak jak w trudnych okresach powołuje się rządy jedności narodowej.

Nie potrzeba formalnego rządu jedności – wystarczy porozumienie w imię interesu państwa, który jest zgodny z interesem obywateli, zarówno żyjących dziś, jak i przyszłych. Niestety liczebność następnych pokoleń jest coraz skromniejsza, co podkreśla wagę decyzji podejmowanych dzisiaj.

Po prostu – jak już powiedziałem – wymieramy. To drugi kluczowy temat, który powinien zjednoczyć klasę polityczną w poszukiwaniu rozwiązań. Jeżeli go nie rozwiążemy, problem sam rozwiąże naszą przyszłość i stanie się odpowiedzią na wiele dylematów.

To może brzmieć jak pobożne życzenie, ale mamy prawo wierzyć w rzeczy trudne, wręcz obiektywnie niemożliwe. A gdyby cud się zdarzył – cud, który czasami nam pomaga – być może potrafilibyśmy porozumieć się w sprawach naprawdę ważnych, i to w sposób mądry. Bo samo porozumienie nie gwarantuje skuteczności; musi być przemyślane i mądre, by przyniosło realne efekty.

Oczywiście im dłużej będziemy zwlekać, tym trudniejsza stanie się sytuacja. Zagłębiamy się w kryzys finansowy nie bez powodu. Choć agencje ratingowe bywają krytykowane i czasem uważane za niewiarygodne, ich ostrzeżenia o negatywnej perspektywie finansów publicznych powinny skłaniać nas do refleksji i działań naprawczych.

Podobne wpisy