|

Półmetek kadencji: zwycięzcy i przegrani polskiej sceny politycznej

Walka o większość po 2027 r. będzie kwestią przesunięcia o kilka pkt proc. poparcia dla jednych czy drugich. A co za tym idzie – przemeblowania w mandatach poselskich o 15, a może 20. I z tego wyłoni się jakaś większość. Albo nie wyłoni. Bułgarzy chodzili jeszcze niedawno do wyborów bodaj pięć razy z rzędu, bo nie udawało się nic skleić. Miał być Budapeszt w Warszawie. To może będzie Sofia?

Za nami półmetek kadencji parlamentu wyłonionego w wyborach 15 października 2023 r. Rzućmy więc okiem na to, co wydarzyło się w polityce i przełożyło na sondażowe słupki. A jest tego wiele, zarówno w polityce krajowej, jak i międzynarodowej. Po ostrym starciu uformowanej po wyborach koalicji z premierem Tuskiem nie ma już śladu. Zapału wystarczyło na pierwsze kilka miesięcy. Tyle bowiem mogło dać jedyne realne spoiwo rządzącej koalicji, czyli antypisizm. Tyle też sympatycy zwycięskiego obozu, bynajmniej nie ci z twardego jądra, dali centrolewicy, by zobaczyć, co oprócz rugowania wszystkiego i wszystkich po poprzednikach Donald Tusk i współkoalicjanci mają do zaoferowania. Były miesiące tłuste, z niezwykle popularnym marszałkiem Hołownią, PiS-em zepchniętym do defensywy, stojącym pod aresztami w obronie Wąsika i Kamińskiego. Była niemogąca się pozbierać po niespodziewanie niskim wyniku w wyborach Konfederacja. Wielu twierdziło, że centrolew przejął rząd dusz, jak przez poprzednie osiem lat PiS z Kaczyńskim, na długie lata. Ale jak to w polityce – można sobie planować, zakładać, a życie to potem weryfikuje. I w przypadku ekipy Tuska, po dwóch latach, zweryfikowało. Ogólnie na minus.


🔴 Palade: To koniec złudzeń. Rząd Tuska się sypie?”


Zostawmy na boku premiera i jego rząd. Na półmetku szorują po sondażowym dnie. Dość powiedzieć, że rząd Morawieckiego, ten dwutygodniowy, po wyborach 2023 r., który nie dostał wotum zaufania od Sejmu, miał więcej zwolenników niż rząd Tuska po dwóch latach sprawowania władzy. Tu nic nie wskazuje na możliwą zmianę na plus. No może mogłoby, ale to oznaczałoby wymianę premiera, a to na ten moment wydaje się trudne do wyobrażenia, a co istotniejsze – zrealizowania. Pochylmy się więc na chwilę nad słupkami z poparciem dla partii, bo to w końcu podstawowy wskaźnik politycznej koniunktury dla jednych, a dla innych dekoniunktury. Sam Tusk i jego formacja są po dwóch latach na delikatnym plusie. I pewnie wielu zapyta, jak to możliwe? Niepopularny premier, niepopularnego rządu, zużytej w szybkim tempie władzy, a partia rośnie? Ano rośnie, bo nie zawsze wzrost czy spadek danej partii może zależeć tylko od aktywności tejże partii. To jest często wypadkowa działań własnych i konkurencji – tej bliższej, w rozumieniu obozu, z którym się coś współtworzy, bądź tej dalszej, będącej opozycją.

I w przypadku tego pierwszego, czyli aktywności współkoalicjantów, Tusk się trzyma. Ale mamy do czynienia z kanibalizacją. Bo silniejsza Koalicja Obywatelska, nawet delikatnie prowadząca w sondażach z Prawem i Sprawiedliwością, to jednocześnie zapaść sondażowa dawnej Trzeciej Drogi. A zwłaszcza nieodległego ideowo i usadowionego w liberalnym centrum PL2050 Hołowni. To na dziś jest nie więcej niż 2 proc. dla tej partii, przy – przypomnijmy – ponad 14 proc. w wyborach dla Trzeciej Drogi w 2023 r. Tonie formacja Hołowni, tonie sam Hołownia. Duża część wyborców jego partii już od dawna przeszła na stronę Konfederacji. Ale są też tacy liberalni wyborcy, którzy uznali, że z Hołowni nic już nie będzie. Z tymi zapowiedziami, jak to teraz odnowi oblicze polskiej polityki, daleko nie zajdzie. I ci właśnie, niechętni prawicy, trafili do KO bądź do niej wrócili. Stąd lekkie umocnienie KO. Tyle tylko, że bez zebrania do kupy właśnie KO i tego, co zostało z Trzeciej Drogi, czyli PL2050 i PSL, ten wzrost partii Donalda Tuska jest gwoździem do trumny.

Bo cóż ze wzrostu, skoro inni są na marginesie. Lewica słaba, podzielona na tę rządową z Czarzastym i Biedroniem oraz opozycyjną z Zandbergiem. Słowem – co piąty, co potwierdzają badania, porzucił centrolew i nie zamierza wrócić. Skoro tak, to o mniej więcej tyle, czyli 10 p.p. więcej, ma strona opozycyjna. W tym przede wszystkim ta na prawo od centrum. I to ona teoretycznie powinna mieć powody do zadowolenia. I PiS, i Konfederacja ustały po powyborczym kryzysie. Szybciej otrząsnęła się Konfederacja. I znów, jak mówiliśmy o małym sukcesie KO, ten Konfederacji też nie wynikał z jakiejś nadzwyczajnej aktywności, jednego czy drugiego wystrzałowego pomysłu na Polskę. W dużej mierze był wynikiem słabości nieodległej konkurencji. Mowa tu o już wspomnianej Trzeciej Drodze, szczególnie o tym kawałku od Hołowni. Mieli być trzecią drogą, inną od tej, po której idzie Kaczyński z jednej, a Tusk z drugiej strony.


Szukasz nowego domu, inwestycji, stylu życia? Z Agentem HMTV to proste! ‪@PatrickNey‬


No i zawiedli. Pół roku po wyborach poszedł pierwszy widoczny przepływ z PL2050 do Konfederacji. Potem następne, w wyniku czego partia Hołowni niemal się rozpadła. To właśnie wspomniana Konfederacja, a także – po jej podziale – Korona Brauna, to dwie siły, które wygrały najwięcej w minionych dwóch latach. Potwierdziły to wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich. Łącznie 21 proc. dla Mentzena i Brauna. Cztery miesiące po głosowaniu – 22 proc. dla obu partii w sondażach. Przy czym dodać trzeba, że nie byłoby sytości partii twardej prawicy, gdyby nie Prawo i Sprawiedliwość. Ono, wciąż niepogodzone z werdyktem suwerena, szuka dla siebie miejsca w przestrzeni publicznej. Ale nie robi tego efektywnie, bo zamiast zyskiwać na słabości i bylejakości rządów ekipy Tuska – traci. Traci, bo postanowiło przemilczeć błędy, dla wielu liczne błędy, w rządzeniu w latach 2015–2023, obierając wariant „bo nam się władza należy”. Czyli w przełożeniu na polski: „za chwilę tak się Polacy zmęczycie rządami Tuska, że będziecie nas błagać o powrót do władzy”. No i czeka Kaczyński już kolejny miesiąc. Zdążył nawet namaścić kandydata na prezydenta, który wygrał wybory. Tyle tylko, że ta wygrana nie przełożyła się na wzrost popularności dla PiS. Polacy owszem, zagłosowali na Nawrockiego, dali mu prezydenturę, ale nie z miłości do PiS i Kaczyńskiego, a z narastającego zmęczenia Tuskiem i jego ekipą.

Dlatego mamy to, co mamy. Wygranych – Konfederację i Koronę Brauna. Cieszących się z dobrych notowań polityków Koalicji Obywatelskiej, choć – jak już sobie to powiedzieliśmy – tu się za bardzo nie ma z czego cieszyć. A reszta? To przegrani. Po pierwsze – PL2050 i PSL oraz cały projekt już uśmierconej Trzeciej Drogi. Po drugie – PiS, i po trzecie wreszcie – podzielona lewica. Ona albo się zjednoczy, albo możemy mieć następny Sejm na wzór tego z 2015 r., kiedy lewica nie miała swojej reprezentacji. Bo dwa lata po wyborach ta od Czarzastego jest co prawda nad progiem wyborczym, ale to tylko sondaże. Ostatnie lata dowiodły, że w rzeczywistym głosowaniu wynik lewicy jest niższy. Słowem – próg wyborczy blisko, bądź przebywanie na nim właśnie ma miejsce. A Razem Zandberga? Próbuje znaleźć dla siebie miejsce. Jest pod progiem. Walczy o przeżycie.


Państwo się wali! Modzelewski: 300 mld długu i chaos fiskalny


Patrząc wstecz, przynajmniej jedną, jeśli nie dwie dekady, przypominamy sobie, że właśnie od półmetka zaczynały się ruchy zmierzające do tego, by uformować coś nowego, albo przynajmniej coś, co miałoby mieć nowe opakowanie. Tak było z Palikotem, Petru, a ostatnio z Hołownią. Czy i tym razem centrum logistyczne w Starych Kiejkutach też ma jakieś plany na nowy „świeży powiew” w polskiej polityce? Niewykluczone. Bo jakaś część zrażonych wyborców głosujących na centrolew w 2023 jest do odzyskania dla demokracji walczącej. Jaka? A niech to będzie z tych 20 proc., co odeszli – powiedzmy jedna trzecia. Dziś krążąca blisko Konfederacji, na pozycji niezdecydowanych. Gdyby udało się coś ulepić, a takie próby już są delikatnie prowadzone, to kto wie, czy nam za kilka miesięcy nie wjedzie jakaś nowa partia dla zniesmaczonych. Są pozostałości po PL2050. Jest PSL ze strukturami i osadzeniem w samorządach. Tu bym szukał ewentualnej kreacji starego-nowego. I niech to stare-nowe weźmie coś w przedziale od 6 do 9 proc. Niech do tego, skutkiem nacisku wpływowych kręgów europejskiej i światowej lewicy, ta nasza rodzima by się na wybory 2027 zjednoczyła.

Więcej będziemy wiedzieć za rok, kiedy podsumujemy sobie trzy czwarte kadencji. Pewnie aż tak dużo się nie zmieni. Ale proszę pamiętać, że nie mówimy o jakiejś znaczącej przewadze rządzącej centrolewicy i prawicowej opozycji. Owszem, te 250–260 mandatów miałaby dziś ewentualna koalicja PiS i Konfederacji. Ale po pierwsze – jak napisałem – ewentualna, bo chemii to między partnerami nie ma. A po drugie – stabilizacja rządzących, bo czy można spaść jeszcze niżej; nowy projekt czy nowe projekty na horyzoncie, nieodrzucana przez nas – o czym była mowa – jakaś forma konsolidacji rządzących. To wszystko sprawia, że teoretycznie na półmetku wygląda to dobrze dla opozycji, a źle dla rządzących. Ale walka o większość po 2027 r. to będzie kwestia przesunięcia o kilka pkt proc. poparcia dla jednych czy drugich. A co za tym idzie – przemeblowania w mandatach poselskich o 15, a może 20. I z tego wyłoni się jakaś większość. Albo nie wyłoni. Bułgarzy chodzili jeszcze niedawno do wyborów bodaj pięć razy z rzędu, bo nie udawało się nic skleić. Miał być Budapeszt w Warszawie. To może będzie Sofia?

Podobne wpisy