Klimatyczne halucynacje
Proszę Państwa, Unia Europejska ma wizję. Znowu. W sumie to nic nowego – rozmaitych „wizji” i „strategii”, poczynając od osławionej „strategii lizbońskiej” z 2000 r., w wyniku której w ciągu dziesięciu lat UE miała stać się najbardziej dynamicznym i konkurencyjnym rynkiem na świecie, wyprzedzając pod względem tempa rozwoju Stany Zjednoczone, brukselskie gremia naprodukowały już co niemiara, bo papier wszystko zniesie.
Niekiedy nawet zawierały całkiem racjonalne postulaty, jak chociażby raport Mario Draghiego o konkurencyjności z 2024 r. Tylko co z tego, skoro każdorazowo ich realizacja napotykała na opór biurokratycznej materii, grzęzła w lobbystycznych gierkach, a przede wszystkim rozbijała się o „klimatystyczną” ideologię, traktowaną przez KE w sposób równie dogmatyczny, jak komunistyczne pryncypia przez sowieckie politbiuro?
Nie inaczej jest z najnowszą strategią klimatyczno-energetyczną mającą pomóc we wdrożeniu Czystego Ładu Przemysłowego i zakładającą, iż Unia – jakże by inaczej – stanie się przemysłową potęgą dostarczającą światu czyste technologie. Rzecz jasna, niewzruszonym fundamentem planu mają pozostawać odnawialne źródła energii. UE ma zwiększyć swe moce produkcyjne w sektorze czystych technologii do 15 proc. udziału w globalnym rynku, poprawiając jednocześnie konkurencyjność swojego przemysłu. Dalej padają zapewnienia o realizacji celów klimatycznych porozumienia paryskiego, ponadto Unia zamierza wzmocnić tzw. zielone sojusze, czyli długoterminowe programy partnerskie z krajami trzecimi dotyczące m.in. ochrony klimatu oraz pomocy w rozwijaniu systemów handlu emisjami. Autorzy podkreślają przy tym z zadowoleniem, iż od 2015 r. europejskie inwestycje w czystą energię wzrosły o 111 proc., a w 2024 r. prawie połowa energii elektrycznej w UE pochodziła z OZE.
🟥 PAŃSTWO TEGO NIE UDŹWIGNIE! Prof. Modzelewski OSTRZEGA: Katastrofa fiskalna 2026
Dobrze, wystarczy. To jest bredzenie w malignie i bełkot po jakichś srogich pigułach. Doskonałą ilustracją tego stanu psychicznego są majaczenia komisarza UE ds. klimatu, neutralności klimatycznej i czystego wzrostu Wopke Hoekstry, który stwierdził, iż „Unia Europejska udowodniła, że działania na rzecz klimatu mogą iść w parze ze wzrostem gospodarczym”. Otóż nie. Polityka klimatyczna Unii Europejskiej udowodniła coś dokładnie odwrotnego: zielona agenda oparta na masowych inwestycjach w OZE, ETS-ach, wyśrubowanych normach środowiskowych, odchodzeniu od paliw kopalnych i energetyki jądrowej jest zabójcza dla rozwoju, konkurencyjności, poziomu życia obywateli i prowadzi do gospodarczej zapaści.
Zauważył to nawet taki dwustuprocentowy europejczyk, jak Donald Tusk, grzmiąc w Parlamencie Europejskim: „Jak wy chcecie konkurować z gospodarką amerykańską czy chińską, jeśli będziemy mieli trzykrotnie droższą energię?”. Trudno się nie zgodzić, bo jeżeli w 2024 r. cena emisji tony CO2 wynosiła w Europie 70-90 euro, a w Chinach ok. 14 dolarów, to o czym w ogóle tu mówić? W podobnym duchu wypowiadał się niedawno na forum ONZ Donald Trump, kpiąc: „Europa zmniejszyła swój ślad węglowy o 37 proc. Pomyślcie o tym. Gratulacje, Europo. Świetna robota. Kosztowało was to wiele miejsc pracy, zamknięcie wielu fabryk, ale zmniejszyliście ślad węglowy o 37 proc.”. Warto przypomnieć, iż amerykański prezydent podczas swej poprzedniej kadencji przestrzegał również Europę przed uzależnianiem się od rosyjskich surowców, na co niemiecka delegacja odpowiedziała wówczas aroganckim rechotem.
Szukasz nowego domu, inwestycji, stylu życia? Z Agentem HMTV to proste! @PatrickNey
Donald Trump w obu przypadkach miał rację, wystarczy zresztą spojrzeć na to, co w tej chwili dzieje się w Europie: rekordowe na tle reszty świata ceny energii, w Niemczech zwija się przemysł motoryzacyjny stanowiący dotąd fundament ich gospodarki, a branża OZE przeżywa najcięższy jak dotąd kryzys – odwoływane są kolejne inwestycje, bo na te wszystkie wiatraki i panele po prostu zaczyna brakować pieniędzy. Najnowszy przykład to wycofanie się duńskiej firmy Vestas z budowy wielkiej fabryki łopat turbin wiatrowych pod Szczecinem z powodu „niższego niż prognozowano popytu na morską energetykę wiatrową w Europie”. „Zielona energia” ma bowiem to do siebie, że jest tania w momencie produkcji, ale potem jej koszt skokowo rośnie wskutek konieczności utrzymywania rezerwowych źródeł energii stabilizujących system, kosztów generowanych przez ustawiczne „szarpanie” siecią elektroenergetyczną, wreszcie – subsydiów i dotacji, od których uzależniona jest cała ta branża, bo inaczej zwyczajnie finansowo się nie „spina”. W efekcie im więcej wiatraków tym finalnie energia jest droższa, a OZE są „odnawialne” tak długo, jak długo „odnawialne” są publiczne subwencje.
Ostatnio Komisja Europejska musiała częściowo ugiąć się pod naciskiem państw członkowskich przerażonych widmem dalszego wzrostu kosztów i zgodziła się na rewizję planowanego systemu ETS2. To jednak tylko taktyczne ustępstwo, bowiem „wizje” i pryncypia pozostają niezmienne. Za klimatyczne halucynacje będziemy więc płacić nadal, popełniając rozłożone na raty „zielone” samobójstwo ze szczególnym samoudręczeniem.