0.1 C
Warszawa
niedziela, 24 listopada 2024

Polowanie na dzieci

Kraje Europy Zachodniej chcą poprawić stan swoich gospodarek odbierając zamieszkałym tam Polakom ich dzieci.

 

Sąd Rejonowy w Bytomiu oddalił w ubiegłym tygodniu wniosek niemieckiego Jugendamtu (urzędu ds. dzieci i młodzieży) w sprawie wydania trojga polskich dzieci, które wcześniej odebrane zostały polskiej rodzinie w Niemczech. Bytomski sąd stwierdził, że zarządzenie powrotu dzieci do Niemiec wyrządziłoby im wielką szkodę psychiczną. Sprawa dotyczyła polskiej rodziny z Hanoweru, której w listopadzie 2013 r. tamtejszy Jugendamt postanowił odebrać trójkę dzieci: trzynastoletniego wówczas Gabriela, pięcioletnią Viktorię i dwuletnią Julię. Dziewczynki trafiły do niemieckiej rodziny zastępczej, natomiast chłopiec do pogotowia opiekuńczego, oddalonego o 100 kilometrów od Hamburga. Według rodziców dzieci, niemieccy rodzice zastępczy drastycznie zaniedbywali dziewczynki, które miały być ofiarami przemocy i molestowania seksualnego. W styczniu 2015 r. rodzice zdecydowali się zabrać całą trójkę do Polski. Gdy polska rodzina przyjechała do Bytomia, natychmiast pojawił się niemiecki wniosek o zwrot dzieci. I właśnie Sąd Rejonowy w Bytomiu wydał ostateczne orzeczenie w tej sprawie. Rodzina z Bytomia odczuła wielką ulgę, gdy usłyszała wyrok sądu. Ich piekło zaczęło się wówczas, gdy urzędnicy niemieckiego Jugendamtu zaszeregowali ją jako rodzinę patologiczną, która nie może wychowywać dzieci. Odebrano im dzieci i mieli poważne problemy z uzyskaniem kontaktów z nimi. Ale wypadków, gdy niemieckie Jugendamty odbierały polskim rodzinom ich dzieci było w ostatnich w Niemczech bardzo dużo.

Wzorem nazistów

W Niemczech przebywa dzisiaj około 3 mln Polaków. Spora część z nich to rodziny, które przybyły do Niemiec z małymi dziećmi, aby tam znaleźć pracę i lepsze warunki do życia. Polskie rodziny w ocenie niemieckich Jugendamtów należą jednak do najbardziej dotkniętych patologiami. Zostawmy na marginesie to, na jakiej podstawie Niemcy tak je oceniają. W każdym razie skutkiem takiej diagnozy są zazwyczaj decyzje o odebraniu dzieci. Przeważnie odbywa się to na bazie arbitralnej decyzji pracownika niemieckiego Jugendamtu, który stwierdza, że w danej rodzinie jest przemoc, dochodzi do molestowania seksualnego, albo jest ona dotknięta plagą alkoholizmu. Dzieci trafiają do niemieckich rodzin zastępczych i nie mają kontaktu z prawowitymi rodzicami. Tym często nie udostępnia się nawet adresu ich aktualnego miejsca pobytu. Nie mogą też mówić po polsku, ani uprawiać religijnych praktyk. Tak przed paroma laty było w wypadku Wojciecha Pomorskiego, dzisiaj działacza Polskiego Stowarzyszenia Przeciw Dyskryminacji w Niemczech. Kilkanaście lat temu Pomorskiemu odebrano dwie córki. W 2007 r. zabrano mu nawet prawo do adresu dzieci, a dwa lata później także prawo do widzenia pod nadzorem. Zanim to nastąpiło Jugendamt zabronił mu nawet rozmawiać ze swoimi córkami po polsku. Według Pomorskiego niemieckie Jugendamty rozzuchwaliły się dzisiaj do tego stopnia, że coraz częściej podejmują decyzję o odebraniu dzieci polskim rodzinom, bo wiedzą, że urzędnicy polskich przedstawicielstw konsularnych kompletnie nie reagują w tego typu sprawach. Według Pomorskiego sprawia to, że w przypadkach dzieci polskich rodzin, dochodzi dzisiaj w Niemczech do kompletnych absurdów. Tak było m.in. w 2013 r. w przypadku zamieszkałej w Berlinie rodziny Taterów, którym berliński Jugendamt zabrał dzieci, bo uznał, że nie nadają się oni na ich opiekunów. Argumenty, jakie podnosili urzędnicy berlińskiego Jugendamtu były m.in. takie, że rodzice polskich dzieci mieli wypowiadać się krytycznie o tym urzędzie. Tak czy inaczej, w wyniku decyzji niemieckiech biurokratów polskie dzieci trafiły do niemieckiej rodziny, która nie traktowała ich zbyt dobrze. Według późniejszej relacji matki „dzieci były pod złą opieką, wyglądały okropnie, były posiniaczone i w opłakanym stanie”. Jednak taka ocena sytuacji matki nie zainteresowała już urzędników niemieckiego Jugendamtu.

Eksperci szacują, że w Niemczech odbiera się rocznie rodzicom ok. 50 tys. dzieci. W większości tych wypadków podstawą takiej decyzji są rzekome ich zaniedbania przez rodziców lub znęcanie się rodziców nad nimi. Nie bez znaczenia jest w nasilaniu się tego zjawiska sama rola Jugendamtów w niemieckim państwie. Warto pamiętać o tym, że po dojściu Hitlera do władzy sieć tych placówek została włączona do niemieckiego systemu wychowawczego, odgrywając w nim kluczową rolę. Model ten po wojnie został jednie tylko zmodyfikowany. Obecnie działalność niemieckich urzędów do spraw młodzieży znajduje się w gestii niemieckich krajów związkowych (landów). Spośród wspomnianych 50 tys. odebranych przez Jugendamty dzieci, zdecydowana większość dotyczy rodzin imigrantów. Ale Polacy stanowią jedną z liczniejszych grup narodowych, której problem ten dotyczy. Nieoficjalnie można usłyszeć, że w skali rocznej może to dotyczyć nawet kilkuset polskich dzieci. Opinia publiczna w Polsce dowiaduje się jednak tylko o niektórych takich przypadkach, z reguły tych najbardziej spektakularnych. Problem w tym, że polskie władze konsularne w Niemczech praktycznie w ogóle nie interesują się tym problemem i nie posiadają żadnych wiarygodnych statystyk na ten temat.

Uwaga na Norwegię

Zjawisko to ma jeszcze większy wymiar w Norwegii, która znana jest dzisiaj w Europie z tego, że ma najbardziej rozbudowany system opieki społecznej. Świadczenia, jakie można otrzymać na dzieci w Norwegii należą dzisiaj w Europie do najwyższych. Zresztą nie tylko z tego względu Norwegia jest dzisiaj „rajem” dla imigrantów. Zarobki w Norwegii też są dzisiaj jedne z najwyższych w Europie. Właśnie z tych powodów Norwegia jest jednym z docelowych krajów także dla polskich imigrantów. Ale ten mit „norweskiego raju” poważnie burzy działalność norweskiego Urzędu Ochrony Praw Dzieci, czyli Barnevernet-u, który ma jeszcze gorszą opinię wśród Polaków niż niemieckie Jugendamty. Adrianna Warchoł, były polski konsul w Norwegii w jednej ze swoich wypowiedzi na temat polskich dzieci, które zostały odebrane rodzicom porównała norweski Barnevernet do Hitlerjugend, komentując decyzję o odebraniu dziewięcioletniej Nikoli jej polskim rodzicom. Przed norweskim urzędem ostrzegają też na różnych internetowych forach zamieszkali tam Polacy. Jak można na nich wyczytać, powodem interwencji norweskich urzędników Barnevernet-u może być nawet sam płacz dziecka. Na interwencję pracowników tego norweskiego urzędu może się również narazić mama, która swoje źle zachowujące się dziecko ostrzega, że jak nie przestanie dokazywać, to „chyba je zabije”. Jego urzędnicy mogą w każdej chwili zainterweniować, jeśli dowiedzą się, że rodzice krzyczą na dzieci lub jedynie podnoszą na nie głos. W dużej mierze reakcje norweskiego urzędu na tego typu zdarzenia, które miały rzekomo miejsce w polskich rodzinach, związane są z tym, że Norwegowie zupełnie inaczej je postrzegają. Krzyk i podniesiony głos na dzieci jest u nich niedopuszczalny. O ile w Polsce mieści się to w normie, o tyle w Norwegii jest to całkowicie niedozwolone. Dlatego właśnie Norwegowie informują o przypadkach takich zdarzeń norweski Barnevernet. Gdy jego urzędnicy uznają, że tak było, mogą zastosować środek zabezpieczający interes dziecka przed ewentualną przemocą fizyczną lub psychiczną w rodzinie, jakim jest umieszczenie w placówce opiekuńczej lub rodzinie zastępczej. Taką decyzję musi w ciągu 48 godzin zatwierdzić specjalna komisja przy tamtejszym wojewodzie, która działa jak sąd (fylkesnemnda). Można oczywiście zaskarżyć ją do sądu powszechnego, który ponownie rozpatrzy sprawę. Wtedy Barnevernet ma obowiązek dalej badać sprawę, ale bardzo rzadko kończy się to powrotem dziecka do domu. Znacznie częściej norweskie sądy wydają orzeczenia o odebraniu rodzicom dzieci na stałe. Bardzo często bywa też tak, że dzieci trafiają do odległych miejsc, oddalonych niekiedy o kilkaset kilometrów od miejsca zamieszkania ich prawowitych polskich rodziców. Dochodzi bardzo często do niezwykle dramatycznych sytuacji w związku z zapadającymi decyzjami o odebraniu dzieci ich polskim rodzicom. Tak były w wypadku wspomnianej już przez nas dziewięcioletniej Nikoli, którą odebrano rodzicom, ponieważ w ocenie norweskiego urzędu nie zapewnili jej emocjonalnego bezpieczeństwa, przez co nie mogła ona się harmonijnie rozwijać. Argumentami, jakie padały za taką diagnozą sytuacji Nikoli były m.in. stwierdzenia o tym, że matka dziewczynki tworzy w domu depresyjną atmosferę i zrzuca swoje problemy na barki dziecka. Dopiero w lecie 2011 r. przy pomocy detektywa Krzysztofa Rutkowskiego udało się rodzicom dziewczynki nielegalnie sprowadzić ją do Polski, o której to akcji pisały wówczas szeroko polskie media.

Ile dzieci zostało odebranych w ten sposób polskim rodzicom? Oficjalnie tylko w roku 2014 norweski Barnevernet zabrał przebywającym w Norwegii polskim rodzinom 34 dzieci. Tyle bowiem przypadków zostało zgłoszonych do polskiego konsulatu w Oslo. Ale, jak podkreśla wielu ekspertów, ta statystyka to tylko część problemu, jaki dotyka dzisiaj wyjeżdżających do Norwegii Polaków.

————————————————

Więcej w najnowszej „Gazecie Finansowej”

FMC27news