0.8 C
Warszawa
niedziela, 24 listopada 2024

Pislew

Były premier Leszek Miller stał się jednym z najgorliwszych obrońców rządów PiS. „Nie podzielam opinii, że mamy zamach na demokrację, że demokracja umiera, że trzeba jej bronić. To są reakcje histeryczne”, „Póki są wolne wybory i póki ja mogę wybrać inną władzę, to ja uważam, że system demokratyczny funkcjonuje”, „Instytucje UE powinny zachować wstrzemięźliwość. W Polsce nie jest dokonywany żaden zamach stanu” – dodawał innym razem. W poprawę wizerunku PiS zaangażowała się także kandydatka SLD w wyborach prezydenckich – Magdalena Ogórek. Nie tylko wychwalała prezydenturę Andrzeja Dudy, lecz także chwaliła socjalny program PiS i krytykowała Komitet Obrony Demokracji.

„Mam ogromny kłopot i nie potrafię dodefiniować tego, co ma KOD na sztandarach poza tym, że przed majem 2015 była złota era, a teraz mamy Hiobowe nieszczęście, bo nastał Andrzej Duda i PiS. Nie rozumiem tego” – dziwiła się publicznie. „Przeszkodą może być PiS, które może stworzyć barierę dla odrodzenia się lewicy w Polsce. PiS zaczęło zbierać wokół siebie sieroty po socjaldemokracji. Jako człowiek lewicy, widzę dziś, że to PiS ma program lewicowy, w sensie nie światopoglądowym, ale socjalnym” – tłumaczył prof. Kazimierz Kik, politolog, były polityk SLD. Jarosław Kaczyński i PiS nie tylko uwiedli polityków SLD, ale przede wszystkim lewicowy elektorat. SLD stało się kolejną (po Samoobronie i Lidze Polskich Rodzin) przystawką PiS, która została wchłonięta.

Dekomunizacja instrumentalna

Politycy i działacze SLD dostrzegli jaką karierę w PiS zrobili byli członkowie PZPR. Były członek Socjalistycznego Związku Studentów Polskich i PZPR Stanisław Piotrowicz, prokurator oskarżający w stanie wojennym dziś jest twarzą sporu PiS z Trybunałem Konstytucyjnym. Były członek PZPR Wojciech Jasiński był ministrem skarbu, a dziś dostał największe państwowe konfitury, czyli prezesurę paliwowego koncernu PKN Orlen. W pierwszym rządzie PiS głośny był też przypadek wiceministra sprawiedliwości Andrzeja Kryże, który do końca był członkiem PZPR i wydawał wyroki w stanie wojennym. Wśród polityków PiS przeszłość w PZPR mają m.in. Maciej Łopiński, wieloletni skarbnik PiS Stanisław Kostrzewski czy Krzysztof Czabański. Przy czym tylko ten ostatni publicznie robił rozrachunek z przeszłością. „W wydanej w podziemiu w połowie lat 80. książeczce „ABC” Czabański napisał: „Co tam dużo gadać – byłem czerwony. Na zdjęciach widać to wyraźnie i z bezwzględną ostrością. Wskoczyłem do pokoju, wyciągnąłem z szuflady swoje zdjęcia, a one same ułożyły się w album „Moja droga do socjalizmu i z powrotem”. Zdjęcia są nieme, ale mówią kolorami, sytuacją, tłem. Najpierw jest to czerwień, intensywna, bezmyślna, buntownicza, za socjalizmem. Później płowieje, szarzeje, buntowniczość przeradza się w pieniactwo. Wreszcie czerwień znika, zostaje żółć przemieszana z goryczą i beznadziejnym uporem. Kiedyś przyjrzałem się sobie w lustrze. Twarz zdała mi się obca. (…) Powiedziałem żonie, że rezygnuję. Nie, to niemożliwe, powiedziała, dzieci, praca, spokój, pensja, głupota, pusty gest, co lepsze, nie rób tego”. Partia, która werbalnie przez lata głosiła wyraźne antykomunistyczne i dekomunizacyjne hasła, traktowała je bardzo mocno instrumentalnie. W dekomunizacji a’la PiS nie chodziło o rozliczanie działań w PRL-u, ale o to kogo popierało się po 1989 r.

Byli komunistyczni pomagierzy, jeżeli tylko byli wystarczająco użyteczni, nie mieli żadnych kłopotów z karierą w partiach Jarosława Kaczyńskiego. Do kwestii komunistów szef PiS podchodził pragmatycznie. Gdy walczył o prezydenturę po katastrofie smoleńskiej pod adresem postkomunistycznej lewicy skierował bardzo ciepłe słowa. „Jeżeli ktoś mnie zapyta kim jest pan Józef Oleksy to powiem: jest to polski lewicowy polityk starszo-średniego pokolenia” – mówił Kaczyński wówczas w kampanii wyborczej. A dalej było jeszcze lepiej. „Będę używał tego języka, że to są lewicowcy, zarówno w stosunku do ludzi młodego pokolenia, jak pan Napieralski, którzy z tamtym systemem nie mieli nic wspólnego, jak i do lewicy mojego pokolenia, które przeżyło kawał życia w komunizmie” – tłumaczył Kaczyński, podkreślając, że to, co go łączy z SLD, to poparcie „w sprawach prospołecznych”. Na tej fali wyborczego coming out skorzystał także Edward Gierek, gdyż Kaczyński nazwał tego komunistycznego dyktatora „patriotą”, który „opozycję jakoś tam tolerował, a nie zamykał do więzienia” no i chciał „siły Polski”.

Przyszły koalicjant PiS

Przed kolejnymi wyborami Kaczyński już się dystansował od SLD. „Nie jest możliwa koalicja z SLD. Jesteśmy partiami o całkowicie przeciwstawnym światopoglądzie i radykalnie odmiennym programie” – zapewniał prezes PiS. Praktyka pokazała jednak, że takie sojusze były zawierane, przede wszystkim na szczeblu lokalnym. Już w kadencji 2010–2014 samorządów były przynajmniej trzy koalicje lewicowych polityków PiS: w radach miejskich Szczecina, Torunia i na warszawskim Ursynowie. Perspektywa zdobycia władzy okazała się wystarczającym afrodyzjakiem dla zawarcia „niemożliwego” związku. Pierwsze koty za płoty miały miejsce jednak w 2009 r., gdy PiS zawarł medialną koalicję z politykami SLD, aby odzyskać media publiczne. PiS dostał program pierwszy TVP, a SLD „dwójkę” i TVP Info. Wpływami w radiu publicznym podzielono się równie sprawiedliwie. Koalicja ta trwała ponad rok i została zerwana tylko dlatego, że nacisk Platformy na SLD nie pozwolił jej utrzymać. Pragmatyczni postkomuniści otrzymali ultimatum: albo zdradzają sojusznika i rządzą z PO i PSL, albo zostają usunięci ustawą medialną.

Jarosław Kaczyński dziś już myśli o kolejnych wyborach parlamentarnych. Mało prawdopodobne, aby PiS udało się utrzymać większość parlamentarną. Z przyszłych możliwych koalicjantów PiS ma do wyboru SLD (balansuje na granicy progu wyborczego), Kukiz ‚15 (kompletnie niezintegrowana grupa wolnych elektronów, która może w każdej chwili się rozpaść) i mający szansę na wejście do Sejmu KORWiN. Z tych partii ideologicznie i programowo najwięcej łączy Kaczyńskiego właśnie z SLD. Zresztą działacze SLD nie mieliby nic przeciwko temu, aby stać się przystawką PiS. Pamiętajmy, że Jarosław Kaczyński konsumując Samoobronę i SLD chciał zachować je jako satelickie aktywo PiS, a dopiero na końcu inkorporować najwierniejszych działaczy.

PiS tworzy nie tyle nowe elity, co z kooptacji starych elit buduje własne zaplecze polityczne. Tworzy całe bloki elektoratu, które mają mieć osobisty interes finansowy w trwaniu rządów PiS. Po dokonaniu mocnego transferu socjalnego „500+” impet zmian się załamał. Kolejne ważne ustawy nie dotyczyły już gospodarki i ułatwiania życia ludziom, a jedynie zwiększały omnipotencję państwa i możliwość inwigilacji obywateli. Przywracanie poprzedniego wieku emerytalnego nagle się opóźniło, bo do rządzącego PiS dotarło wreszcie, że ZUS, nawet po wydłużeniu obowiązku pracy do 67 lat, wciąż jest bankrutem. Kaczyński już zapowiedział zrobienie „wielkiego prezentu społeczeństwu” z pieniędzy zgromadzonych i zarządzanych przez Otwarte Fundusze Emerytalne (taki scenariusz „Na czas!” przewidywał już przed wyborami). To kolejne 150 mld zł, połączone ponad 2 mld zł, które trafiają tam rocznie. Oczywiście pomysł zlikwidowania pseudoreformy emerytalnej OFE jest słuszny, ale przejęcie i rozdanie pieniędzy (formalnie należących do członków, bo podlegających wypłaci w wypadku śmierci ubezpieczonego!) już niespecjalnie. Tomasz Lis na łamach „Newsweeka” zaczął wieszczyć, że jeżeli gospodarka wytrzyma, to rządy Kaczyńskiego mogą potrwać 20 lat. Analiza faktów mówi raczej o rządach maksymalnie o połowę krótszych, tyle ile wynosiła dekada „patrioty” Gierka. Największym wrogiem Kaczyńskiego jest bowiem nawet nie przeżarte korupcją państwo, tudzież ogromne ryzyko dużych transferów socjalnych (może się udać, ale nie musi), ale biologia. 67-letni Kaczyński zarządza partią i większością sejmową de facto jednoosobowo. Gdy jego zabraknie, będziemy mieli w PiS, polską wersję książki (i serialu) „Gry o tron”.

FMC27news