0.9 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Rosja na dnie

Zgodnie z szacunkami rosyjskiego ministra finansów Antona Siłuanowa, do roku 2019 państwo stanie w obliczu ruiny finansowej, a zatem dziury budżetowej. A nie można zapominać, że to budżet państwa jest płatnikiem zobowiązań socjalnych Kremla wobec obywateli, czyli ostoją stabilności społecznej i politycznej. Ta zaś jest filarem władzy Władimira Putina i symbiotycznego układu obecnych elit rządzących i biznesowych. Bolesne i kosztowne reformy strukturalne są niemożliwe z powyższego punktu widzenia. Jakiekolwiek ograniczenie ingerencji państwa w gospodarkę i demokratyzacja polityczna, natychmiast pozbawią Putina znaczenia, a może i głowy.

Unijne sankcje ekonomiczne nałożone na Rosję nie miały być karą, tylko środkiem wychowawczym i perswazją. Niestety, po dwóch latach obowiązywania można stwierdzić, że zamieniają się w teatr fikcji. Świadczy o tym dobitnie przebieg tegorocznego Petersburskiego Forum Ekonomicznego. Nie chodzi jedynie o lukratywne kontrakty zawarte przez zachodnie firmy. O wiele ważniejsze jest polityczne zwycięstwo Kremla, obnażające całkowity brak europejskiej solidarności, a nawet chęci spójnego działania UE.

Dwuletni jubileusz

Dwa lata temu Unia Europejska, podobnie jak USA, nałożyła na Rosję sankcje ekonomiczne, które były reakcją na aneksję Krymu, organizację i wsparcie donbaskiego separatyzmu, a wreszcie zestrzelenie malezyjskiego samolotu pasażerskiego nad wschodnią Ukrainą za pomocą rosyjskiej rakiety. Jak widać, zarzuty wobec Moskwy okazały się bardzo poważne, dlatego zachodnie sankcje przybrały postać sektorową. Rozciągnęły się na najważniejsze gałęzie rosyjskiego przemysłu, na czele z kompleksami – paliwowo-energetycznym i wojskowo-przemysłowym. Jednak rzecz nie ograniczyła się embargiem technologicznym i towarowym, ponieważ w tym samym czasie Zachód odciął Rosję od źródeł stabilnego i długookresowego finansowania. Tym samym tamtejszy system bankowy został pozbawiony życiodajnych wręcz zagranicznych kredytów. Jednak sankcje ekonomiczne nie były karą za agresywną politykę zagraniczną Rosji. Zarówno Bruksela, jak i Waszyngton kładły nacisk na to, że zakazy handlowe i finansowe to przede wszystkim instrumenty profilaktyki i wychowania. To znaczy, po pierwsze sankcje miały powstrzymać Rosję przed recydywą siłowej polityki wobec kolejnych sąsiadów z obszaru byłego ZSRR. Po drugie, miały nakłonić Kreml do stosowania prawa międzynarodowego z jego kluczowymi zasadami, takimi jak poszanowanie suwerenności i integralności innych podmiotów państwowych. Takie stanowisko, ku szczególnemu zaskoczeniu, a nawet zawodowi Kremla, szczególnie akcentował Berlin, uznawany dotąd przez Moskwę za kluczowego partnera w Europie i na niwie bilateralnej. Trzeba przyznać, że to niemiecki punkt widzenia oraz gotowość do złożenia gospodarczej ofiary, czyli nieuchronnych strat gospodarczych, w imię obrony europejskich wartości przesądził o gotowości innych państw członkowskich UE do zastosowania identycznego instrumentarium wobec Rosji. I nie tylko, bo to niemiecka dyplomacja wewnątrz Unii okazała właściwą presję na te państwa, które wahały się lub należały do przeciwników antymoskiewskiej akcji wychowawczej. Wydawało się zatem, że tak wyrażona strategia, oparta na solidarnym działaniu wszystkich członków Unii przyniesie zamierzony efekt. Wystarczyło przecież pochylić się nad asymetrią potencjałów ekonomicznych UE i Rosja, aby dojść do nieuchronnego wniosku, że w takiej konfrontacji Moskwa jest z góry skazana na porażkę. Całkowite PKB UE odnotowane w 2014 r. przekroczyło znacząco 18 bln dolarów, czyniąc z niej drugą gospodarkę świata, czemu odpowiada potencjał demograficzny wyrażający się liczbą 506 mln mieszkańców. Na tym tle rosyjskie PKB warte 2,097 bln dolarów oraz ludność szacowana na 143 mln mieszkańców wygląda jak biblijny Dawid przy Goliacie. Do takiego porównania uprawnia jeszcze bardziej niespełna trzyprocentowy wkład rosyjski w globalną gospodarkę. Wreszcie sankcje nie zostały nałożone w wirtualnej próżni, a w okresie niezwykle niekorzystnym z rosyjskiego punktu widzenia. Wydawało się bowiem, że odwetowe działania Kremla wobec UE, to rodzaj politycznego i ekonomicznego gola samobójczego, przesądzającego o skuteczności zachodniej strategii. W odwecie za sankcje Rosja nałożyła embargo na handel z Unią w wybranych dziedzinach, z których najważniejszą stał się zakaz importu europejskiej żywności.

Pozorny sukces wychowawczy

I na pierwszy rzut oka, sankcje okazały się sukcesem, na który złożyło się przede wszystkim kilka niezależnych i dodatkowych czynników. Po pierwsze, na świecie panuje surowcowa dekoniunktura, która wpływa bezpośrednio na zasobność rosyjskiego budżetu. Ponad 50 proc. wpływów państwa to nic innego jak dochody ze sprzedaży ropy naftowej i gazu. Po drugie, na skutek kryzysu światowych cen surowców energetycznych, załamaniu uległ kurs rubla do dolara i euro. Narodowa waluta Rosji uległa dwukrotnej dewaluacji w okresie dwóch lat, wpływając na zasobność portfeli zwykłych Rosjan, czyli wysokość ich płac i emerytur. I po trzecie, rosyjska gospodarka już od końca 2012 r. przestała rosnąć, popadając najpierw w ostry kryzys, a potem w recesję, z której nie może się wydobyć do dziś. Miarą jest spadek ubiegłorocznego PKB o rząd wielkości szacowany w zależności od źródła na 3,4–3,6 proc. Jeśli jednak popatrzeć na wskaźniki inwestycyjne, to Rosja przeżywa prawdziwy dramat, bo inwestycje nie tylko decydują o zdolności do wyjścia z ekonomicznego dna, ale i o przyszłości gospodarczej. Tymczasem według ostrożnych, czyli zaniżonych danych rządu federalnego, inwestycje bezpośrednie skurczyły się w ubiegłym roku o 12–15 proc. Jednak już według niezależnych ekspertów renomowanej Wyższej Szkoły Ekonomicznej – Uniwersytetu Moskiewskiego, naprawdę trzeba mówić o spadku trzydziestoprocentowym. A to oznacza faktyczną degradację gospodarki, skutkującą odpływaniem Rosji z globalnych stosunków ekonomicznych i handlowych. Szczególnej destrukcji ulega realny przemysł na czele z wydobywczym, czyli podstawą narodowego dobrobytu. Aby odwrócić sytuację, Kreml musi rocznie inwestować ok. 100 mld dolarów przez okres najmniej 10 lat. Skąd jednak ma wziąć na to środki, skoro dwie z trzech najbardziej renomowanych agencji ratingowych świata, obniżyły poziom wiarogodności Rosji w tej kluczowej dziedzinie do spekulacyjnego, czyli śmieciowego. Wprawdzie rząd federalny ogłosił plan przyciągania zagranicznych kredytów zakreślony na 3 mld dolarów rocznie, ale jest to kropla w morzu. A na dodatek stoi pod wielkim znakiem zapytania, bo jak stwierdził szef największego banku inwestycyjnego WTB Andriej Kostin, na skutek presji Departamentu Stanu USA, europejscy i amerykańscy koledzy zajęli wyraźnie pozycje wyczekujące. Co prawda Moskwie udało się w ostatnim czasie rozmieścić euroobligacje szacowane na ok. 2,6 mld euro, co też posłużyło do odtrąbienia wielkiego sukcesu propagandowego — przełamania finansowej blokady Zachodu. Propagandę sukcesu bez pokrycia ujawnił jednak szybko najbardziej wiarygodny portal ekonomiczny RBK. Otóż euroobligacje na wyraźne życzenie polityczne Kremla wykupił rosyjski kapitał, który w popłochu uciekł z kraju do rajów podatkowych pod zachodnią jurysdykcją. Organizował zaś hucpę tenże WTB bank, pogarszając przy tym własną rentowność, stojącą i tak na granicy załamania. Jak wygląda zatem prawda o wydolności rosyjskiej gospodarki i finansów, kluczowa dla parowania zachodnich sankcji? Rząd federalny ogłosił ostatnio prognozę budżetową na lata 2017–2019, z której jasno wynika potrzeba całkowitego zrujnowania rezerw państwowych w postaci Funduszu Rezerwowego i Funduszu Narodowego Dobrobytu. Innymi słowy petrorublowych zasobów zgromadzonych w okresie surowcowej hossy, która nigdy się już nie powtórzy, aby zacytować słowa innego, dla odmiany liberalnego eksperta Hermana Griefa, prezesa największego banku detalicznego Rosji – Sbierbanku. Zatem zgodnie z szacunkami rosyjskiego ministra finansów Antona Siłuanowa, do roku 2019 państwo stanie w obliczu ruiny finansowej, a zatem dziury budżetowej. A nie można zapominać, że to budżet państwa jest płatnikiem zobowiązań socjalnych Kremla wobec obywateli, czyli ostoją stabilności społecznej i politycznej. Ta zaś jest filarem władzy Władimira Putina i symbiotycznego układu obecnych elit rządzących i biznesowych. Kropka, chyba że Rosja zdecyduje się na bolesne i kosztowne reformy strukturalne, które są jednak niemożliwe z powyższego punktu widzenia. Jakiekolwiek ograniczenie ingerencji państwa w gospodarkę i demokratyzacja polityczna, natychmiast pozbawią Putina znaczenia, a może i głowy. Wobec tego pomóc może wariant pośredni, zaproponowany przez liberalnego technokratę i doradcę prezydenta Aleksieja Kudrina. Jego plan jest dużo prostszy, a polega na zmianie struktury budżetu federalnego, tak aby gros środków był przeznaczony na inwestycje w realną gospodarkę oraz budowę kapitału ludzkiego. Sytuacja bowiem w tej dziedzinie inwestycyjnej jest jeszcze bardziej opłakana. Aby zdobyć środki już nie na minimalną choćby indeksację płac oraz emerytur, ale w ogóle ich wypłatę, państwo bezwzględnie obcięło wydatki na ochronę zdrowia, oświatę i naukę. To nie przelewki, o czym świadczy redukcja wydatków o co najmniej 30 proc. Chciałoby się przyklasnąć planowi Kudrina nazywając go realistycznym. Tymczasem podobnie jak w przypadku wariantu pierwszego jest on całkowicie niewykonalny. Zdecydowany opór stawia lobby wojskowo-zbrojeniowe, pierwszymi bowiem paragrafami podlegającymi rewizji budżetowej są według Kudrina wydatki na obronę i bezpieczeństwo wewnętrzne, czyli pieniądze armii, zbrojeniówki, służb specjalnych i MSW. Na to także nie pozwoli Putin. Od czegóż jednak pomocna dłoń Zachodu i to pomimo formalnie obowiązujących sankcji. I Kreml w obliczu krachu gospodarczego i społeczno-politycznego wydaje się stawiać właśnie na wariant numer trzy.

Petersburska zmowa

Przed sensacjami tegorocznego Międzynarodowego Forum Ekonomicznego w Petersburgu trzeba jednak zwrócić uwagę na kardynalny brak woli działania. Zachód nie wykorzystał całego instrumentarium sankcji, jaki znajduje się w jego dyspozycji, a zatem w politycznych zapowiedziach oznajmiających wprowadzenie embarga. Z ocen ośrodka CAST – Centrum Analiz Strategicznych, wynika, że z trzech zadeklarowanych ścieżek, UE wykorzystała tylko odcięcie Rosji od źródeł kapitału. A i to w bardzo wybiórczym zakresie, ograniczonym do tych koncernów i banków, które uznano za powiązane z rosyjskim prezydentem i tylko w przypadku długoterminowych inwestycji, wymagających pozyskiwania kapitału w okresie przewyższającym 30 dni. Dwa pozostałe instrumenty nacisku finansowego, takie jak podważenie opłacalności rosyjskich akcji i obligacji, a szczególnie odcięcie Rosji od globalnego systemu płatności transakcyjnej, pozostały w sferze zapowiedzi. Po drugie, wg CAST, rosyjskie koncerny i banki szybko nauczyły się obchodzić restrykcje finansowe. Jako przykład niech posłuży działalność francuskiego giganta paliwowego TOTAL, związanego biznesowo ze swoim rosyjskim odpowiednikiem koncernem Rosnieft. Z wywiadu udzielonego dziennikowi Kommiersant przez szefa francuskiej firmy Patricka Puyanne wynika, że to jego podwładni wymyślili sposoby finansowania wspólnych inwestycji, w dziedzinie objętej sankcjami, czyli rosyjskim przemyśle wydobywczym. Chodzi o projekt Jamał – LNG, czyli francusko-rosyjskie zakłady produkcji skroplonego kondensatu gazowego. Cytując francuskiego prezesa: nie zważając na ograniczenia wynikające z sankcji, udało nam się znaleźć drogę pozyskania środków finansowych. Okazuje się, że znaczącą część projektu sfinansują chińskie – China Exim Bank i China Development Bank (12 mld euro), resztę zaś w tej samej walucie zabezpieczą kredyty z rosyjskich banków (4 mld euro). W tym ostatnim przypadku, z powodu braku środków w Rosji, mamy do czynienia z tzw. ściemą. Tym bardziej, ze w kolejnym fragmencie wypowiedzi, Francuz przyznaje, że jego firma prowadzi rozmowy z szeregiem zachodnich instytucji finansowych, w celu przyciągnięcia pewnych transz kredytu. I z dumą dodaje, że tym sposobem przełożyliśmy drogę alternatywnej praktyki finansowania rosyjskich projektów. W przypadku Jamał – LNG chodzi o niebagatelną sumę 20 mld euro, z których pozyskano już 18,4 mld. Kwota poza zasięgiem zasobów własnych Kremla. Co jednak kieruje francuskim koncernem, skoro ceny surowców energetycznych poszły ostro w dół? Otóż analitycy TOTAL doszli do przekonania, że dekoniunktura w tej dziedzinie potrwa jeszcze 2–3 lata, po czym z powodu niedoboru gazu i jego kondensatu na rynku, wywołanym globalnym ograniczeniem nierentownej produkcji, ceny poszybują ponownie w górę.

Z takich założeń wyszli szefowie innych zagranicznych firm, którzy w połowie czerwca tłumnie przybyli do Petersburga. Jeśli w zeszłym roku rosyjskie Davos, jak nazywane jest Forum, odwiedzili jedynie przedstawiciele 200 koncernów, to w 2016 r. ich liczba przekroczyła 600, a pochodzili ze 130 krajów. Nas interesują oczywiście struktury o zachodnim, europejskim rodowodzie. Jak informuje agencja Lenta.ru oprócz francuskiego TOTAL, niemieckiego Wintershall i Royal Dutch Shell, za najlepszą puentę owocnej działalności niech posłużą sukcesy Rosniefti. Koncern podpisał z włoskimi koncernami Eni i stoczniowym gigantem Fincantieri umowy o wspólnej eksploatacji rosyjskich złóż arktycznych oraz budowę kilku tankowców. Z koncernem BP rosyjski partner założył wspólne przedsięwzięcie zwiadu geologicznego „Jermak”. W sumie kontrakty lub deklaracje Rosnieftii z partnerami zagranicznymi, w tym zachodnimi o współpracy na terenie Rosji były warte 45 mld euro. Chodzi m.in. o nabycie aktywów firm wydobywczych kontrolowanych przez Rosnieft na drodze wymiany akcjami. Rosyjski monopolista zobowiązał się także do współpracy z zachodnimi partnerami na terenie Wietnamu. Rosnieft pochwaliła się także umową podpisaną z naszym PKN Orlen. Chodzi o dostarczanie surowca do polskich i czeskich rafinerii należących do polskiego operatora. Prezes Igor Sieczin ocenił umowy orlenowskie, jako dowód stabilnej pozycji Rosniefti na polskim i czeskim rynku paliwowym, co tworzy dla koncernu „środowisko konkurencyjnej przewagi”. Z kolei Gazprom ogłosił wyniki swojej analizy, z której wynika, że w Europie, począwszy od 2016 r., będzie rosło zapotrzebowanie na rosyjski gaz. W perspektywie 2035 r. wzrośnie zaś z obecnych 100 mld metrów sześciennych do 150 mld rocznie. Identycznego zdania po rozmowie z szefem Gazpromu Aleksiejem Milerem okazał się prezes niemieckiego potentata w tej dziedzinie koncernu Wintershall. Obaj prezesi omawiali, a jakże, perspektywy budowy NorthStream – 2, a w Petersburgu byli obecni wszyscy europejscy akcjonariusze tego projektu. Wsparł ich politycznie sam Władimir Putin, ujawniając, że Północny Strumień – 2 zostanie sfinansowany z kredytów i pożyczek, na kwotę ok. 10 mld euro. I znowu pojawia się pytanie, skąd będą pochodziły? – bo na pewno nie z Rosji. Podsumowując, jeśli w zeszłym roku podczas Forum podpisano 205 twardych kontraktów i porozumień intencyjnych wartych marne 245 mld rubli, to tegoroczna stawka wyniosła ponad 600 dokumentów wartych nominalnie 1,3 bln rubli. I wbrew pozorom nie dotyczyła tylko branży gazowo-naftowej. Jak poinformowało rosyjskie ministerstwo rolnictwa niemiecka firma maszynowa Claas, specjalizująca się w produkcji dla tego segmentu podpisała umowę o specjalnym kontrakcie inwestycyjnym, który przewiduje pakiet preferencji i rządowe gwarancje dla zbytu produkcji ulokowanej w Rosji. Włoska firma Pirelli nazwała współpracę z rosyjskim rynkiem wręcz nieodzownym dla swojej działalności, a współpracę europejsko-rosyjską uznała za konieczną dla światowej równowagi i bezpieczeństwa. Przykłady można mnożyć, ale od suchych liczb i kontraktów, znacznie ciekawszy był dialog polityczny.

Spektakl Putina

O ile główną rolę w spektaklu jednego aktora odegrał Putin, to miejsce statystów zajęli europejscy politycy. Byli nimi włoski premier Matteo Renzi, były prezydent Francji Nicolas Sarkozy i przewodniczący Komisji Europejskiej Jean Claude Juncker. A role były rozpisane po mistrzowsku, czemu nie można się dziwić ze względu na wielowiekowe tradycje carskich spektakli. Premier Włoch tak zabiegał o uprzywilejowane stosunki gospodarcze swojego kraju z Rosją, że aż obiecał zastopować automatyczne przedłużenie antykremlowskich sankcji UE. Ponadto, tak „wystraszył” Putina rozpadem Unii, że ten nie omieszkał złośliwie upublicznić obaw włoskiego partnera, upokarzając tym samym całą elitę polityczną Europy. W ogóle to wystąpienia zachodnich liderów były podporządkowane takiemu celowi. Trudno się oprzeć podobnemu wrażeniu, czytając o apelach Sarkozy’ego, aby Putin uczynił gest wobec UE i zawiesił rosyjskie kontrsankcje. Uderzające, jak wiadomo silnie we francuskie rolnictwo, choć taki ton Paryża to odwrócenie właściwych proporcji i potencjałów pomiędzy UE a Rosją. Oczywiście adresat, czyli Putin pozostał nieugięty. Podobnie, jak w rozmowie z szefem Komisji Europejskiej, który na wstępie opowiedział prezydentowi Rosji, jak bohatersko zniósł krytykę pomysłu jego przyjazdu do Petersburga, i jak zależy mu na dialogu Brukseli z Moskwą. Choć trzeba przyznać, że jako jedyny bronił honoru Europy, warunkując tenże dialog postępem w realizacji ukraińskich Porozumień Mińskich. Juncker postawił sprawę uczciwie, relacje z Moskwą tylko w obszarach wspólnych wyzwań lub w tych sektorach gospodarki, które nie są objęte sankcjami. Choć z drugiej strony, wszyscy reprezentanci polityczni Zachodu podkreślali znaczenie pokoju na Ukrainie, wiążąc problem ze zniesieniem sankcji. Tyle, że chodzi o proporcje i rzeczywiste cele. A w tej akurat kwestii trudno oprzeć się wrażeniu, że mantra postępu Porozumień Mińskich to formalny i nic nieznaczący dodatek wobec realnych korzyści, po które do Petersburga pojechali politycy włoscy i francuscy. Oraz unijni biznesmeni.

Jak może być inaczej, pyta ukraiński dziennik „Siegodnia”, skoro Niemcy, Włochy, a szczególnie Francja są zarazem głównymi kredytorami i inwestorami w Rosji, bojąc się o los włożonych środków. I tak Paryż pożyczył Moskwie 44 mld euro, Rzym – 27 mld, a Berlin – 17 mld. Upadek Rosji i tamtejszej gospodarki po prostu nie leży w ich interesie. To stąd biorą się wizyty na wysokim szczeblu i Kreml przeżywa prawdziwe oblężenie europejskich gości. Tu także tkwi źródło się wypowiedzi niemieckiego ministra spraw zagranicznych Franka-Waltera Steinmeiera o coraz większych trudnościach z antyrosyjskim konsensusem w UE oraz uchwały obu izb francuskiego parlamentu, żądające wprost zniesienia sankcji ekonomicznych wobec Moskwy. Stąd oraz z wewnętrznych potrzeb politycznych głównych państw unijnych. Wszystkie trzy stoją przed wyborami parlamentarnymi, od których wyników zależy dalsza kariera osobista premierów, prezydentów i kanclerzy. A w obliczu Brexitu, a jeszcze bardziej rozpalających się nacjonalizmów o eurosceptycznym ostrzu, kariery liderów unijnych wiszą na włosku. Rośnie siła takich ugrupowań, jak francuski Front Narodowy, Alternatywa dla Niemiec czy włoskiej partii Pięć Gwiazd, która ostatnio zdobyła w wyborach municypalnych stanowiska merów miast na czele z Rzymem i Turynem. W latach 2017–2018 przez UE przejdzie wyborcze tsunami pod hasłami populizmu. Czy to jednak nie paradoks, że liderzy Zachodu jadą do Rosji rozbrajać miny polityczne z własnego podwórka? W ogóle to sytuacja wokół Forum Petersburskiego rodzi uzasadnione pytanie o wiarygodność polityczną UE i NATO. Innymi słowy, która Europa jest prawdziwa? Ta, która nakłada na Rosję sankcję i wzmacnia swoimi decyzjami wschodnią flankę Sojuszu? Czy ta sama Europa, a personalnie ci sami liderzy, którzy w Petersburgu krytykują uchwalone przez siebie sankcje, podważając zarazem siłę i wiarogodność NATO. Zrównoważona polityka wobec Rosji i w UE, i w NATO jest potrzebna, tak samo, jak ciągły dialog z Moskwą, który wygasi jej nieobliczalność i agresję. Chodzi jednak o proporcje i styl, w jakim się to dokonuje, tak aby nie zgubić strategicznych celów, wspólnych wartości i euroatlantyckiej solidarności.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news