Dochód podstawowy coraz bardziej zyskuje na popularności. Testują go już Finowie, a w ich ślady podążają prowincje Quebec i Ontario w Kanadzie. Czy moda ta dotrze również do Polski?
Żyjemy w szczególnych czasach, ponieważ idea, która kiedyś pojawiała się jedynie w pismach utopistów lub mało znanych radykałów stała się zwyczajnym środkiem polityki gospodarczej i społecznej rozważanym przez rządy na całym świecie. Bezwarunkowy dochód podstawowy (BDP), bo o nim mowa, nie śnił się nawet komunistom. Gdy w XIX wieku zakładano pierwsze partie komunistyczne i socjalistyczne, w ich programach znaleźć można było najczęściej postulaty wprowadzenia 8-godzinnego dnia pracy, powszechnego prawa wyborczego oraz zasiłków i ubezpieczeń dla robotników. W tamtych czasach nikt jeszcze nie śnił o tym, że pieniądze można rozdawać ludziom za sam fakt istnienia.
Friedman zwolennikiem
Swego rodzaju „bezwarunkowym dochodem podstawowym” stały się w XX w. zasiłki dla bezrobotnych, których przyjmowanie wiąże się zawsze z pewnymi obowiązkami wobec urzędów pracy. W wieku XXI wszelkie zobowiązania zapewne jednak znikną, ponieważ pensje mają być rozdawane za darmo.
Czy bezwarunkowy dochód podstawowy to obsesja wyłącznie współczesnych komunistów i czystej próby socjalistów? Niekoniecznie. Wielkim orędownikiem tego środka był m.in. słynny zwolennik idei wolnorynkowych Milton Friedman. W czasie jego współpracy z prezydentem Richardem Nixonem w latach 70. zalecał wprowadzenie gwarantowanej pensji jako środka mającego na celu pobudzenie gospodarki i zapewnienie odpowiedniej konsumpcji.
Friedman nie był wcale odosobniony w swoich zaleceniach, ponieważ cała idea wypłacania pensji za sam fakt istnienia ma swoje źródło w charakterze współczesnego świata finansów. Od kilkudziesięciu lat żyjemy w świecie, w którym wielkie banki dzięki przywilejowi udzielonemu przez państwo drukują wielkie ilości pieniędzy. Pieniądze te zasilają giełdy i obecne na nich ogromne spółki, których sytuacja finansowa jest jednak uzależniona także od tego, czy społeczeństwo zgłasza popyt na świadczone przez nie usługi. Pomysł wprowadzenia bezwarunkowego dochodu podstawowego wynika więc w krajach zamożnych nie tyle z chęci dogodzenia najbiedniejszym, ile odpowiedniego „naoliwienia” systemu finansowego tak, aby maluczcy mieli jeszcze więcej pieniędzy na konsumpcję dóbr i usług oferowanych przez napędzane sztucznie wytworzonym pieniądzem korporacje.
Pomysł Miltona Friedmana nie odbiega w tym aspekcie zbyt daleko od idei głoszonych przez innego słynnego ekonomistę, Johna Maynarda Keynesa, który z tych samych względów zalecał zwiększanie wydatków publicznych. O ile jednak Keynes postulował, aby o wydatkach decydował bezpośrednio rząd, Friedman zalecał wypłacanie regularnej pensji obywatelom bez względu na okoliczności.
Warto zauważyć, że w obecnych warunkach na bezwarunkowy dochód podstawowy nie zdecydowało się jeszcze żadne rozwinięte państwo. Finlandia to mały, liczący zaledwie 5,5 mln mieszkańców kraj, podobnie jak kanadyjskie prowincje Ontario i Quebec, w których bezwarunkowy dochód podstawowy pełni funkcję bardziej programu socjalnego niż czynnika usprawniającego funkcjonowanie świata finansów. Niemniej jednak sama idea BDP zyskuje wciąż na popularności. W 2016 roku hasło wprowadzenia BDP rzuciła nawet Hillary Clinton, która wprawdzie nie odważyła się jeszcze na uczynienie z bezwarunkowego dochodu elementu swojego programu wyborczego, lecz w kręgach amerykańskich demokratów pomysł ten wciąż jest mocno dyskutowany. Niedawno opowiedział się za nim także założyciel Facebooka Mark Zuckerberg, a Hawaje zamierzają być pierwszym amerykańskim stanem, który uruchomi BDP z własnych środków.
Polska następna?
Na pozór wydawać by się mogło, że w Polsce idea wprowadzenia dochodu gwarantowanego nie znajduje jak na razie większego zainteresowania ze strony polityków, jak i społeczeństwa. W 2013 roku były poseł SLD Ryszard Kalisz zbierał ze swoim stowarzyszeniem Dom Wszystkich Polska podpisy pod projektem odpowiedniej ustawy, lecz jego działania nie przyniosły żadnego efektu. W Polsce silna jest wciąż pamięć o realiach minionego ustroju, w którym bezwarunkowy dochód funkcjonował dzięki zasadzie pełnego zatrudnienia, dlatego mogłoby się wydawać, że żaden liczący się polityk nie będzie chciał wprowadzać w życie ustawy, tak silnie kojarzącej się z PRL-em.
Sytuacja zmieniła się jednak w 2016 roku za sprawą programu 500 plus, który został przez „dobrą zmianę” obwołany największym sukcesem jej rządów. Wedle pierwotnych założeń, program ten miał za zadanie zaradzić postępującej w Polsce katastrofie demograficznej, lecz wobec braku spodziewanej poprawy w tym zakresie, władza zaczęła go przedstawiać jako niezwykle skuteczne narzędzie walki z ubóstwem wśród dzieci oraz środek nakręcający koniunkturę. Wbrew powszechnym obawom Prawu i Sprawiedliwości udało się wygospodarować wystarczające środki w budżecie, a efekt w postaci ponad 50 proc. poparcia w sondażach wyborczych jest piorunujący.
W wywiadzie udzielonym serwisowi money.pl wówczas jeszcze wicepremier, Mateusz Morawiecki, stwierdził: „Dochód gwarantowany to krok rozważany przez wielu specjalistów w kontekście trzeciej dekady XXI wieku. My też staniemy przed takimi pytaniami”. Dodał jednocześnie wprost, że program 500 plus to w zasadzie eksperyment w tym zakresie. Wypowiedź ta nie pozostawia złudzeń, że w umysłach obozu rządzącego BDP niewątpliwie funkcjonuje, choć obecnie jedynie jako opcja na przyszłość.
Jest bardzo prawdopodobne, że partia Jarosława Kaczyńskiego trzyma wprowadzenie bezwarunkowego dochodu podstawowego jako kolejnego asa w rękawie, który mógłby pomóc jej odnieść zdecydowane zwycięstwo w przyszłych wyborach tak jak w 2015 roku. Nie musi się zresztą spieszyć, gdyż jak do tej pory eksperyment z BDP dotyczy zaledwie ograniczonej liczby osób, a żadne duże państwo nie ma za sobą choćby jednego roku z obciążonym w ten sposób budżetem. Niemniej jednak „dobra zmiana” ewidentnie już dziś ośmieliła się w zakresie wprowadzania programów socjalnych na tyle, aby upatrywać w nich jeden z kluczowych punktów prowadzonej przez siebie polityki społecznej oraz sondażowej.
Współczesny luddyzm
Oprócz rzekomego stymulowania gospodarki, czy też walki z ubóstwem, zwolennicy wprowadzenia bezwarunkowego dochodu podstawowego jako uzasadnienie dla swojego pomysłu przedstawiają także zagrożenie ze strony robotyzacji i sztucznej inteligencji. Ich zdaniem postęp techniczny ma się przyczyniać do coraz mniejszego zapotrzebowania na pracę ludzi. Tego typu obawy towarzyszą ludzkości od wielu stuleci i przypominają nieco postulaty XIX-wiecznych brytyjskich luddystów, czyli przedstawicieli ruchu zrzeszającego tkaczy i rzemieślników protestujących przeciwko wprowadzaniu do przemysłu maszyn. Roboty i sztuczna inteligencja nie zabiorą nigdy ludziom pracy, lecz co najwyżej pozwolą im wykonywać inne, wymagające większych kwalifikacji zajęcia, dlatego nie ma się ich co bać.
O wiele większe zagrożenie stanowią za to politycy, którzy pod pretekstem walki z technologiami zabierającymi ludziom miejsca pracy chcieliby wprowadzać bezwarunkowy dochód podstawowy.
Na szczęście wydaje się, że Polski w najbliższych latach zwyczajnie nie byłoby stać na wprowadzenie tak hojnego zasiłku. Gdyby każdy dorosły obywatel naszego kraju miał otrzymywać od państwa kwotę rzędu nawet ok. 1000 zł, oznaczałoby to ogromne koszty, których budżet zwyczajnie nie mógłby wytrzymać. Wypada sobie tylko życzyć, aby Polacy byli tak samo mądrzy, jak Szwajcarzy, którzy w zorganizowanym w zeszłym roku referendum zdecydowanie odrzucili pomysł wprowadzenia BDP. Istnieje jeszcze rozsądek na tym świecie.