Gazprom jest wszystkim, tylko nie międzynarodowym holdingiem, za jaki chce uchodzić, kierującym się logiką opłacalności, a więc dobrem swoich współwłaścicieli.
Rosyjska analiza jednoznacznie rozprawia się z racjonalnością trzech największych inwestycji Gazpromu, od których realizacji zależy przyszłość koncernu, ale przede wszystkim długoletnie, stabilne wpływy eksportowe rosyjskiego budżetu. Chodzi oczywiście o rurociągi „North Stream – 2”, „Siłę Syberii” i „Turecki Strumień”.
Analityczny raport Sbierbanku ujawniający prawdę o polityce inwestycyjnej, a zatem rzeczywistej wartości rynkowej Gazpromu wywołał efekt wybuchającej bomby. Po raz pierwszy w historii zagraniczni akcjonariusze dostali mocną rekomendację zbywania giełdowych udziałów i innych aktywów koncernu. Jednak polityczne i ekonomiczne efekty afery są bardziej różnorodne. Raport uderzył w rzetelność wszystkich holdingów Kremla, a nawet w uczciwość rynku finansowego, czyli międzynarodową wiarygodność rosyjskiej gospodarki.
Wszystko dla przyjaciół Putina
W ostatnim czasie Kreml zrobił wiele, aby podważyć lub mówiąc wprost zniszczyć międzynarodową wiarygodność Rosji. Wojny z Gruzją i Ukrainą, rzeź w Syrii, atak na zachodnie demokracje i wreszcie próba zabójstwa Skripala, czyli akt państwowego terroryzmu. Tak obszerna, choć z pewnością nadal niepełna lista „dokonań” mówi sama za siebie. Mało kto, a już z pewnością nie Putin, mógł jednak oczekiwać, że kolejny prestiżowy cios zada Rosji jej własna instytucja finansowa. I to nie byle jaka, tylko państwowy Sbierbank, czyli największy bank detaliczny kraju, w którym lokaty i rachunki ma większość Rosjan.
Z tym że kluczowa rola banku nie wynika z faktu, że jest największym detalistą. Sbierbank ma ustawową rangę najważniejszej instytucji gospodarczej kraju. Należy bowiem do trójki rosyjskich banków, które kształtują politykę finansową Rosji, przepuszczając przez siebie bilionowe strumienie środków budżetowych na cele inwestycyjne oraz projekty socjalne Kremla. Nie bez przyczyny „Financial Times” uznał, że kondycja Sbierbanku jest barometrem stanu całej gospodarki. Jak nietrudno sobie wyobrazić każda ocena, prognoza, a tym bardziej kompleksowy raport autorstwa analityków banku jest śledzony z największą uwagą. Nie tylko przez rosyjskich ekonomistów i biznesmenów oraz międzynarodowe rynki finansowe, ale także przez polityków i media. A cóż dopiero powiedzieć, gdy analiza dotyczy „narodowego dobra i osiągnięcia”, którym według Kremla jest koncern Gazprom.
Tyle że najnowsza publikacja zakończyła się ogromnym skandalem. Pierwsza upubliczniona wersja została wycofana z obiegu i sam prezes Sbierbanku Herman Gref słał publiczne przeprosiny prezesowi Gazpromu Aleksiejowi Millerowi. Ich przedmiotem było „złamanie wysokich standardów i etyki analitycznej, właściwych na co dzień w pracy banku”. Autor wpadki Aleksander Fek został natychmiast zwolniony z pełnionych obowiązków. Co prawda za porozumieniem stron, ale za to z medialnym hukiem, szef oddziału analitycznego Aleksander Kudrin sam zaś podał się do dymisji na znak solidarności ze swoim pracownikiem.
I na tym sprawę można byłoby zamknąć, gdyby nie to, że Fek należy do najbardziej wiarygodnych analityków inwestycji kraju, a treść jego raportu miażdży dosłownie oficjalną buchalterię Gazpromu. Otóż generalną tezą jest koszmarna niegospodarność, czyli nieefektywność polityki inwestycyjnej koncernu na przykładzie trzech sztandarowych projektów gazociągowych. Chodzi oczywiście o „North Stream – 2”, „Siłę Syberii” i „Turecki Strumień”. Fek postawił pod ogromnym znakiem zapytania ich racjonalność ekonomiczną i finansową, co oznacza, że z kalkulatorem w ręku udowodnił ich nieopłacalność z punktu widzenia akcjonariuszy koncernu.
Mówiąc dobitniej, trzy gazociągi spełniają kryteria projektów geopolitycznych, a przede wszystkim korupcyjnych, tylko nie zysku ekonomicznego. Ich głównym beneficjentami nie będą zagraniczni udziałowcy, to znaczy głównie europejscy partnerzy, o drobnych i średnich akcjonariuszach nie wspominając. Wszelkie zyski, a jest to astronomiczna suma 94,4 mld dolarów lub 6 bln rubli przejmą rosyjscy podwykonawcy. Nieprzypadkowi tylko przedsiębiorstwa należące do najbliższych przyjaciół Władimira Putina, zwanych królami zamówień państwowych.
W takiej sytuacji, jak twierdzi autor raportu, jedyną uczciwą rekomendacją jest komenda: uciekać! Wyprzedawać natychmiast udziały i akcje gazowego koncernu bowiem polityka inwestycyjna obniża znacząco jego realną wartość. Gazprom jest wszystkim, tylko nie międzynarodowym holdingiem, za jaki chce uchodzić, kierującym się logiką opłacalności, a więc dobrem swoich współwłaścicieli. W ten sposób Fek ujawnił fałszerstwa księgowe koncernu, zakłamujące jego notowania na światowych giełdach. A teraz o wszystkim po kolei.
Trzy iluzje
Analiza Sbierbanku w krytycznych danych rozprawia się z racjonalnością trzech największych inwestycji Gazpromu, od których realizacji zależy przyszłość koncernu, ale przede wszystkim długoletnie, stabilne wpływy eksportowe rosyjskiego budżetu. Tymczasem prawda wygląda inaczej. Zdaniem analityka Gazprom dosłownie ugrzązł w projektach, narażając budżet państwa na kolosalne straty. Są to pieniądze, które zasilą kieszenie kremlowskich oligarchów, należących do tzw. przyjaciół Putina z różnych okresów jego przedprezydenckiej kariery. Chodzi o podwykonawców koncernu na czele z dwiema firmami. Pierwsza o nazwie „Strojmontażgaz” należy do rodzinnego biznesu Arkadija Rotenberga. W drugiej – „Strojtransnieftiegazie”, kontrolny pakiet akcji należy do słynnego pośrednika w obrocie surowcami energetycznymi Giennadija Timczenko.
No cóż, na pierwszy rzut oka nie ma w tym nic dziwnego. Każda inwestycja, nie tylko takiego giganta jak Gazprom wymaga podwykonawców na placach budów. W Rosji jednak taka hierarchia jest podporządkowana jednemu celowi, przejęciu i zdefraudowaniu środków budżetowych. Po pierwsze, obie firmy to tylko wierzchołek góry lodowej tzw. zamkniętych, czyli tajnych holdingów, które dzielą pomiędzy siebie zamówienia państwowe, co w praktyce oznacza zlecenia takich państwowych gigantów, jak Gazprom, Rosnieft, RŻD (koleje), Rosatom, czy Rostech (zbrojenia).
Schemat jest tak prosty, jak korupcyjny, zaufani prezydenta stoją zarówno na czele państwowych holdingów, jak i są właścicielami firm – podwykonawców. Dlatego wszystko zostaje w wielkiej kremlowskiej rodzinie. Jak ocenia „Nowaja Gazieta”, łączna kwota zamówień państwowych, czyli środków budżetowych przeznaczonych na działalność kremlowskich koncernów wyniosła w 2017 r. 27 bln rubli, z czego 96 proc. kontraktów rozdzielono bez przetargów. Sojusze oligarchicznych klanów dogadały się o podziale pieniędzy za zamkniętymi drzwiami pysznych rezydencji. Wystarczyło tylko założyć sieć lipnych firm, które nic nikomu nie mówią i nie przyciągają uwagi publicznej, ale należą do tych samych oligarchów bądź ich rodzin.
W ten sposób 30 niejawnych holdingów zmonopolizowało absorbcję środków budżetowych. Aby uzmysłowić sobie skalę procederu, wystarczy spojrzeć na strukturę inwestycji Gazpromu. I tak rodzina Rotenbergów założyła sieć 34 firm – podwykonawców koncernu otrzymując 1066 kontraktów na kwotę 1,6 bln rubli. Wraz z nimi posuwał się Giennadij Timczenko z 455 kontraktami na kwotę 700 mld rur. Trzecim potentatem okazał się duet rodziny Jurija Kowalczuka i jego biznesowego partnera Mansurowa. Ich sieć działająca za pośrednictwem 32 firm otrzymała 1087 kontraktów na pół biliona rubli. Sporo zarobił również właściciel „Łukoilu” Wagit Alekpierow, jego 25 firm zarobiło 200 mld rur.
Tak wygląda pierwsza prawda o polityce finansowej gazowego koncernu. Druga to prawdziwa szkoła jazdy, ponieważ opiera się na szachrajstwach inwestycyjnych. Jak inaczej można nazwać takie planowanie gazociągów, aby głównymi beneficjentami ich budowy byli wyłącznie ustawieni oligarchowie. Weźmy jako przykład „Siłę Syberii”, gazpromowską rurę, którą ma płynąć do Chin 38 mld metrów sześciennych surowca rocznie. Koncern zaplanował jego przebieg tak, aby budowę trzeba było prowadzić od zera. Tymczasem od dawna istnieje alternatywny projekt „Ałtaj”. Jest krótszy, wykorzystuje częściowo istniejącą infrastrukturę przesyłową, a więc jest tańszy w realizacji.
I to chyba główna wada dla Gazpromu, który na „Siłę Syberii” musi wydatkować 55,4 mld dolarów, wobec 10 mld za konkurencyjny pomysł. Ogromną różnicę zarobią przedsiębiorstwa Rotenberga i Timczenko. Analiza Sbierbanku udowadnia taki sam cel europejskich projektów Gazpromu. „North Stream – 2”, choć morski z założenia wymaga ogromnych inwestycji lądowych po stronie rosyjskiej, które podzielą obaj wspomniani panowie. Tyle że przy podobnej rozrzutności cena drugiej nitki gazociągu bałtyckiego wzrosła z planowanych 9 mld euro do 17 mld dolarów. Identycznie wygląda pomysł „Tureckiego Strumienia”, wymagający znaczącej rozbudowy infrastruktury przesyłowej Gazpromu na południu Rosji, dlatego jego koszt urósł już do kwoty 20 mld dolarów.
Głównym pytaniem nie jest ekonomiczna celowość gazociągu tylko, ile zarobią rosyjscy podwykonawcy? Jeśli chodzi o Kreml, to wspiera rozrzutność koncernu ze względów geopolitycznych. Od dawna wiadomo, że Putin widzi w Gazpromie i innych holdingach surowcowych dźwignię polityki międzynarodowej, a nie gospodarki. Jak ocenia „Financial Times” Gazprom i Rosnieft zamieniły się w nieoficjalne ministerstwa spraw zagranicznych. Chodzi o związanie Europy monopolistycznymi węzłami, na dodatek koniecznie z pominięciem Ukrainy i tranzytu przez Europę Środkową. Z tym że raport Sbierbanku udowadnia, że nawet realizacja trzech sztandarowych projektów Gazpromu nie przybliży Kremla do realizacji takich planów.
Analityk banku z ołówkiem w ręku wyliczył, że taki wariant jest możliwy jedynie w przypadku, gdyby dostawy rosyjskiego gazu zmalały o 20 proc. wielkości wyeksportowanej w ubiegłym roku. Tymczasem Gazprom zmienił właśnie strategię w handlu z UE. Bojąc się amerykańskiej i katarskiej konkurencji, zwiększa poziom wydobycia surowca, w zamian elastycznie reagując w kwestii cen. I gdzie tu sens oprócz kremlowskiej strategii geoenergetycznej i oczywiście krociowych zysków dla tajnych holdingów rosyjskich oligarchów?
Na pewno nikt nie bierze pod uwagę interesów mniejszościowych akcjonariuszy inwestujących w papiery i eurobligacje Gazpromu. W prospektach emisyjnych obliczonych głównie na europejskich klientów koncern zachwala swoje wyniki finansowe, mamiąc pewnymi i szczodrymi dywidendami. Tymczasem jak poinformował portal Finam, poraz pierwszy od 19 lat Gazprom zamknął zeszły rok na minusie. Na dodatek przegrał sztokholmski arbitraż z „Naftogazem” i musi zwrócić Ukrainie 2,6 mld dolarów odszkodowania.
Najgorzej jednak, oczywiście według analityka Sbierbanku, wygląda kwestia opłacalności trzech wymienionych gazociągów. Aby na siebie zarobiły, co przekłada się bezpośrednio na dywidendy, musi upłynąć od 20 do 50 lat. Bardziej odległy horyzont czasowy dotyczy szczególnie kierunku europejskiego. Zachodni akcjonariusze muszą się zatem uzbroić w ogromną cierpliwość. I na tym nie koniec złych wiadomości, otwartym pytaniem pozostaje bowiem wiarygodność innych koncernów Kremla, a ogólnie rosyjskiego rynku finansowego.
Beneficjenci zimnej wojny
Aleksander Fek po zwolnieniu ze Sbierbanku odpowiedział jego prezesowi, że ręczy za wiarygodność przedstawionych ocen i prognoz. Tłumaczył, że działał w interesie akcjonariuszy, uniemożliwiając księgowe sztuczki. W środowiskowych ankietach i rankingach jest uznawany za najlepszego w Rosji analityka inwestycyjnego, dlatego na brak zagranicznych ofert zatrudnienia nie będzie chyba narzekał. Z drugiej strony, nie był to jego pierwszy „wybryk” tego rodzaju. Jesienią ubiegłego roku poświęcił swoją pracę innemu „dobru narodowemu” koncernowi naftowemu Rosnieft. Zgodnie z przedstawioną analizą Rosnieft tonie w długach, które sztucznie zaniża, zawyżając tym samym swoją wartość rynkową.
Przyczyną jest nieefektywna polityka inwestycyjna. Koncern zapożyczył się na 22 mld dolarów w celu nabycia aktywów na całym świecie. Między innymi udzielił 6 mld dolarów kredytu naftowemu operatorowi Wenezueli, kupił pakiet kontrolny indyjskiego odpowiednika za 13 mld dolarów i rozpoczął ryzykowne inwestowanie w niestabilnych regionach świata: Iraku, Libii i Egipcie. Jako drugi czynnik niepewności raport wskazuje jednoosobowe kierownictwo, czyli dyrektora generalnego Rosniefti Igora Sieczyna. Fek zatytułował nawet jeden z rozdziałów: „powinniśmy porozmawiać o Igorze”, mając na myśli wpływ ryzyka personalnego na rozwój koncernu.
Wówczas także prezes Sbierbanku przepraszał potężnego i mściwego Sieczyna, który nazwał analizę banku „patologią”. Jednak po kosmetycznych zmianach Gref podpisał się pod jego treścią. Dlatego wielu kolegów Feka uważa, że ten padł ofiarą polityki. Cytując „Wiedomosti”, zapłacił cenę za mówienie prawdy, co zdaniem opiniotwórczego tytułu rzuca głęboki cień na wiarygodność danych przedstawianych zagranicznych partnerom przez rosyjski rynek finansowy.
„Obszczaja Gazieta” pyta, jak w takich warunkach mają postępować inni analitycy, maklerzy giełdowi i bankowi doradcy klienta? Powiedzenie prawdy oznacza utratę pracy ze wpisaniem na czarną listę, kłamstwo będzie podważało wiarygodność rosyjskich aktywów na globalnym rynku. A gdyby na aferę wokół raportu Sbierbanku popatrzeć przez pryzmat tego, co dzieje się na rosyjskiej arenie politycznej? Sankcje uderzyły w całą gospodarkę, ale są i wygrani. To szefowie koncernów z udziałem państwa lub całkowicie państwowych podmiotów takich jak Gazprom. To zarazem orędownicy dominacji Kremla w gospodarce, a także konkurenci oligarchów doby jelcynowskiej o podział strumieni budżetowych. Są powiązani lub wywodzą się ze służb specjalnych ZSRR i Rosji, a więc pozostają zwolennikami konfrontacyjnego kursu polityki zagranicznej. Zyskują na izolacji w świecie, bo globalne napięcie podbija ceny surowców, a straty z powodu sankcji pokrywają dotacje Kremla. Tracą natomiast oligarchowie związani z produkcją technologiczną, handlem międzynarodowym i rynkiem usług.
Kierując się takimi przesłankami, pozostają zwolennikami normalizacji relacji Rosji z Zachodem i gospodarczego oraz cywilizacyjnego otwarcia na świat. Tymczasem reguły ekonomicznej gry w Rosji są proste, wygrywa silniejszy i bardziej bezwzględny. Ten, kto jest bliżej Putina, a nie taki który ma ekonomiczną rację. Ucieczki informacji o rzeczywistej kondycji surowcowych koncernów to jedna z nielicznych broni, jakie pozostały w rękach cywilnych technokratów Kremla, zepchniętych ostatnio przez tzw. siłowików do głębokiej defensywy.
Można powiedzieć, że takimi raportami jak Sbierbanku walczą o inną przyszłość Rosji i Rosjan. Bez względu na walkę kremlowskich buldogów pod dywanem potwierdzają złą sytuację gospodarki. A dokładniej ujawniają groźny również dla Zachodu tragizm położenia. Jak informuje Centrum Socjologiczne Lewada, ponad 70 proc. przedsiębiorców uznaje ten stan za „katastrofalny”. Mimo zwyżki cen surowców na światowych giełdach. Być może gra toczy się tylko o nieco inną perspektywę Rosji, bo jedni i drudzy tak samo wyprowadzają korupcyjne pieniądze za granicę. Ciekawą lekturą jest tutaj raport brytyjskiego parlamentu, zatytułowany: „Złoto Moskwy. Rosyjska korupcja w Zjednoczonym Królestwie”.
Jak ostrożnie szacują autorzy, rosyjscy oligarchowie przetransferowali do Londynu 100 mld funtów szterlingów. Dalej możemy zapoznać się z trafną definicją roli kremlowskich koncernów, takich jak Gazprom: „Ludzie, którzy stoją na ich czele, nie są biznesmenami, tylko agentami Putina, a ich firmy to nie międzynarodowe koncerny w zachodnim sensie, a instrumenty prania brudnych pieniędzy, rozprzestrzeniania korupcji i wpływów politycznych”.
Musimy wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy, nawołują brytyjscy deputowani: „Rosja jest absolutną kleptokracją, co oznacza, że polityczna elita grabi swój kraj i obywateli. Skradzione fundusze są natychmiast wyprowadzane za granicę i legalizowane poprzez raje podatkowe trafiają głównie do Londynu. Nie leżą jednak bezczynnie, są inwestowane w zachodnie akcje, nieruchomości, a także wybielanie reputacji”. To bodaj najtrafniejsze ostrzeżenie dla tych europejskich koncernów, które mimo prawdy zawartej w obu raportach nadal kooperują z Gazpromem oraz innymi koncernami Kremla.