-1.7 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Niemcy całe na biało

Niemcy zachowują się racjonalnie – co węgiel, to węgiel. Podobnie jak racjonalne dla nich jest wykoszenie polskiej konkurencji i uczynienie nas swoim klientem.

Szczyt COP24 w Katowicach zakończył się tzw. urzędowym sukcesem – czyli, mówiąc po ludzku, spełzł na niczym. Wysokie strony zgodziły się co do tego, że w kwestii globalnego ocieplenia należy „walczyć”, „dążyć”, „przeciwdziałać” i „wyznaczać cele”, co w przełożeniu z polskiego na nasze oznacza, że żadnego zbicia wzrostu temperatury do 2°, ani tym bardziej do 1,5°C do 2030 r. nie będzie. Od razu dodam na pocieszenie, że nie będzie również żadnego globalnego kataklizmu. Po prostu, zgodnie z zasygnalizowaną tu wcześniej zasadą „ruchomego horyzontu apokalipsy”, w miarę zbliżania się do granicznej daty będą produkowane kolejne kasandryczne wizje, biznes spod znaku „Global Warming Industry” musi się bowiem kręcić. Dotyczy to nie tylko posad zawodowych aktywistów i naukowców przedstawiających kolejne komputerowe scenariusze zagłady w zamian za sute granty i dotacje, lecz również (a może przede wszystkim) eko-biznesu, którego racją istnienia jest sztuczne nakręcanie popytu na tzw. zielone technologie. Technologie te, jak wiadomo, mają to do siebie, że są koszmarnie drogie i w normalnych rynkowych realiach nie miałyby racji bytu, ponadto sama ich ekologiczność stoi pod znakiem zapytania, co tydzień temu zilustrowaliśmy sobie na przykładach baterii litowo-jonowych używanych w pojazdach elektrycznych oraz biopaliw.

Cały nacisk położony jest zatem z jednej strony na dotowanie „zielonej” energii, tak by z pozoru wydawała się tańsza, z drugiej zaś – na sztuczne zawyżanie kosztów pozyskiwania energii ze źródeł tradycyjnych, chociażby poprzez narzucanie limitów emisji CO2. Powyższemu zaś towarzyszy przerzucanie „brudnych” etapów cyklu produkcyjnego z krajów rozwiniętych do państw Trzeciego Świata – bo czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. I tu dochodzimy do histerii na punkcie „dekarbonizacji”, towarzyszącej tegorocznemu szczytowi klimatycznemu. Jak wiadomo, główną ofiarą szalejącej „karbonofobii” padła Polska i nasz węgiel. Dla odmiany – za wzór stawiano europejskiego lidera „walki z klimatem”, czyli Niemcy, które na COP24 przyjechały całe na biało, bo właśnie zamykają swoją ostatnią kopalnię węgla kamiennego.

Cóż, Niemcy swoje wydobycie dotowały co najmniej od lat 70. XX w., co miało racjonalne uzasadnienie. Najpierw, w latach powojennych, wydobycie węgla było jednym z kół zamachowych odbudowy niemieckiej gospodarki, później zaś, w warunkach wciąż trwającej zimnej wojny, utrzymywanie wydobycia strategicznego surowca było niezbędne ze względów bezpieczeństwa, nawet jeśli trzeba było do niego dopłacać. Sytuacja zmieniła się, dopiero gdy przestała grozić zbrojna konfrontacja – i Niemcy zaczęły swoje wydobycie stopniowo wygaszać. Łącznie do tej pory wpakowały w dotowanie górnictwa węgla kamiennego równowartość ok. 300 mld euro, z czego w ostatnich 20 latach – 40 mld euro. Teraz dla odmiany dotują wiatraki i inne zielone technologie – i dlatego tak zależy im na ich eksporcie, by nakłady wreszcie zaczęły się zwracać, jednym z głównych odbiorców ma być zaś Polska, ale to osobna historia. Problem w tym, że równolegle Niemcy przystąpiły do likwidacji swojej energetyki jądrowej, a to sprawia, że elektrownie węglowe jeszcze co najmniej przez 20 lat pozostaną jednym z głównych dostarczycieli energii. Obecnie odpowiadają one za ok. 1/3 miksu energetycznego, w efekcie czego Niemcy są gigantycznym importerem węgla kamiennego. Rocznie sprowadzają grubo ponad 50 mln ton surowca, głównie z Rosji i krajów byłego ZSRR – ale też z USA, Australii, RPA…

Ponadto, wbrew pozorom, Niemcy bynajmniej nie wycofały się całkiem z wydobycia – przeniosły je po prostu w inne rejony świata. Koncern HMS Bergbau AG posiada 7 kopalń w Indonezji i 3 w RPA, a od jakiegoś czasu do swojego portfela zamierza dodać kopalnię w Polsce – w Orzeszu, gdzie ma wydobywać ok. 3 mln ton rocznie. Mamy zatem kolejną odsłonę „zielonej hipokryzji”. To trochę tak, jakbyśmy ku uciesze ekologów mieli pozamykać nasze kopalnie – lecz tylko po to, by zainwestować w wydobycie np. na Ukrainie. Jednak to dalece nie koniec. Niemcy są bowiem największym światowym potentatem w wydobyciu węgla brunatnego. Tylko w 2016 r. wydobyły 164 mln ton tego surowca, a w 2017 – 171 mln ton – i nie tylko nie zamierzają przestać, lecz wciąż rozbudowują ten sektor i tworzą nowe elektrownie. Ostatnio ofiarą tej ekspansji padł prastary las Hambach, który poszedł pod siekiery na potrzeby odkrywkowej kopalni węgla brunatnego i elektrowni w Neurath należącej do koncernu RWE. Proszę to sobie porównać z histerią na punkcie naszego Bełchatowa czy wycinki Puszczy Białowieskiej.

Dodajmy, że to Niemcy, a nie Polska są największymi emitentami CO2 w Europie – zarówno zasadniczo, jak i w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Niemcy zachowują się racjonalnie – OZE bywają kapryśne, a co węgiel, to węgiel. Podobnie jak racjonalne dla nich jest wykoszenie polskiej konkurencji i uczynienie nas swoim klientem. I o to w tej całej nagonce chodzi, a nie o żadne „zmiany klimatyczne”.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news