1.6 C
Warszawa
sobota, 23 listopada 2024

Żółta rewolucja

Czy kolejna fala protestów żółtych kamizelek wymusi dymisję Emmanuela Macrona?

 W ostatni weekend na ulicach Francji doszło do kolejnych protestów tzw. żółtych kamizelek. W samym Paryżu manifestowało ok. 5 tys. osób. Mimo licznych zapowiedzi podjęcia konsultacji, protestujący nie zamierzają ustępować i nie chcą porozumienia z rządem. Czy trwający od listopada protest, zakończy polityczną karierę Emmanuela Macrona?

Trzy miesiące protestów
Protesty „żółtych kamizelek” zaczęły się w listopadzie ubiegłego roku. Francuzi protestowali wówczas przede wszystkim przeciwko polityce ekonomicznej i socjalnej rządu. Punktem zapalnym była planowana podwyżka akcyzy na paliwo oraz dodatkowe obciążenie podatkowe emerytów. W trakcie kolejnych manifestacji pojawiły się żądania dymisji prezydenta Emmanuela Macrona i rozwiązania parlamentu. Agencja France-Presse, podsumowując trzymiesięczny bilans protestów „żółtych kamizelek”, podała, że ponad 1,7 tys. demonstrantów zostało rannych, a ok. 1,3 tys. policjantów, żandarmów i strażaków doznało obrażeń. 11 osób w trakcie protestów straciło życie. Według francuskich mediów (bazujących na danych MSW) w najnowszych akcjach protestacyjnych bierze udział znacznie mniej osób, niż w listopadzie 2018 roku, ale akcje stają się coraz brutalniejsze. Wg oficjalnych danych francuskiego MSW w sobotę 16 lutego w całym kraju protestowało nieco ponad 41 tys. osób (w tym ok. 5 tys. w Paryżu).

Z kolei w niedzielę 17 lutego na ulicach Paryża miało demonstrować ok. 1,5 tys. osób. Z tymi danymi nie zgadzają się demonstrujący przeciwnicy rządu i prezydenta, twierdząc, że MSW celowo zaniża statystyki. Podobnie spór o liczbę manifestujących wyglądał w pierwszym i drugim weekendzie lutego br. Wówczas różnica między danymi MSW i „żółtych kamizelek” była nawet pięciokrotna (w trakcie 13-stej soboty protestów organizatorzy przekonywali, że ich manifestacje zgromadziły ok. 111 tys. uczestników w skali kraju). Niemniej, dla porównania skali protestów warto przypomnieć, że w pierwszych manifestacjach, gdy dochodziło m.in. do blokowania ulic w całym kraju, brało udział ok. 282 tys. osób (z czego ok. 10 tys. w Paryżu). Szef MSW Christophe Castaner poinformował francuskie media, że od listopada służby przesłuchały aż 8,4 tys. uczestników manifestacji, a aż 7,5 tys. protestujących zostało aresztowanych. Co więcej – od listopada zapadło ok. 1,8 tys. wyroków skazujących, a kolejne 1,5 tys. spraw jest w toku. Spore zainteresowanie mediów wzbudziły ostatnie ataki protestujących na policjantów. Np. w Lyonie uczestnicy protestów zaatakowali przy użyciu kamieni radiowozy. Funkcjonariusze zarejestrowali również, jak demonstranci wskakują im na maskę radiowozu. Według niektórych szacunków masowe protesty doprowadziły w czwartym kwartale ubiegłego roku do obniżenia PKB Francji nawet o 0,1 proc. Część mediów twierdzi, że protestujący tracą poparcie społeczne.

– W pierwszych tygodniach protestów „żółtych kamizelek” poparcie dla ich ruchu utrzymywało się systematycznie na poziomie 60– 80 proc. Obecne sondaże wskazują na to, że sympatię dla ruchu wyraża nieco ponad 50 proc. respondentów, ale na podobnym poziomie sytuuje się opinia, że manifestacje powinny już ustać. A na pytanie, czy sami ankietowani czują się żółtymi kamizelkami, twierdząco odpowiada zaledwie 13 proc. z nich. Po każdej fali manifestacji w pamięci zbiorowej pozostają emblematyczne obrazy. Po wydarzeniach z 16 i 17 lutego zostaną dwa: wyjątkowo brutalna, antysemicka agresja słowna przeciwko znanemu filozofowi i członkowi Akademii Francuskiej Alainowi Finkielkrautowi oraz nie mniej brutalne obrzucenie licznymi brukowcami policyjnego radiowozu unieruchomionego w korku w Lyonie – przekonuje Piotr Moszyński, korespondent „Gazety Wyborczej” z Paryża. Co ciekawe – atakujący Finkielkrauta wznosili również okrzyki „Palestyna! Palestyna!” oraz oskarżali go o rasizm. Ataki na filozofa i policjantów oraz oburzenie, jakie wywołały, pośrednio przyczyniły się do odwołania nocnej demonstracji – tzw. żółtej nocy, jaka miała się odbyć w nocy z niedzieli na poniedziałek, na placu Republiki w Paryżu.

Co dalej?
Prof. Cyrille Bret, wykładowca geopolityki europejskiej w Sciences-Po Paris w swoim komentarzu dla portalu „Wszystko, co najważniejsze” ocenił, że protesty „żółtych kamizelek” okażą się przede wszystkim testem dla Macrona – czy prezydent potrafi dotrzeć ze swoim przekazem nie tylko do swoich zwolenników, ale również do ludzi wrogo do niego nastawionych.

– Dojście Emmanuela Macrona do władzy w 2017 roku było wynikiem zbiegu kilku silnie obecnych tendencji w bieżącej polityce francuskiej: z jednej strony, duża część populacji pragnie modernizacji życia publicznego, aparatu ekonomicznego i stosunków społecznych; z drugiej, niemała część Francuzów domaga się udoskonalenia konstrukcji europejskiej we wszystkich aspektach, w tym w aspekcie bezpieczeństwa. I po trzecie: partie tradycyjne wraz z ich politykami starszej daty oraz ich elektoratami się wyczerpały. […] Druga kadencja Macrona uzależniona jest od jego stosunku do społeczeństwa. Francuskie elity muszą pokazać, że poważnie traktują misję dbania o coraz większą integralność kraju. Muszą brać pod uwagę oczekiwania ludzi w takich kwestiach jak bezpieczeństwo, stabilizacja, integracja przestrzenna i moralna. Dotyczy to wszystkich reform: tych już zrealizowanych (rynek pracy), obecnych (podatek ekologiczny od paliw) i przyszłych (modernizacja konstytucji) – przekonuje prof. Bret. Według sondaży z drugiego tygodnia lutego poparcie dla prezydenta minimalnie wzrosło (co może być efektem wycofania się ze spornych reform oraz eskalacji przemocy przeciwników Macrona). Część obserwatorów zwróciła uwagę, jak szybko zwolennicy prezydenta i rządu wykorzystali narrację o zaangażowaniu Rosji w ruch „żółtych kamizelek”, a po weekendowym starciu z prof. Finkielkrautem, oskarżenia o antysemityzm i potrzebę przeciwstawieniu się nienawiści. Bez wątpienia atak na wykładowcę pomógł obozowi prezydenckiemu „wyjść z defensywy”.

– Choć starcia i incydenty nadal się zdarzają, to jednak nie mają tak dużej skali i nie są tak groźne, jak w początkowej fazie ruchu. Nieco bezpieczniej niż na początku fali protestów może się czuć także prezydent Emmanuel Macron. Jak się wydaje, zrozumiał już nie tylko powagę sytuacji, ale też istotę pretensji protestujących. Uznał, że nadszedł czas zakasania rękawów i rozpoczęcia prawdziwej pracy u podstaw mającej na celu wytłumaczenie sobie przez obie strony, czego chcą i co mogą, aby możliwe było wspólne wypracowanie kompromisowych i zadowalających dla wszystkich rozwiązań poszczególnych problemów – przekonuje red. Moszyński, podkreślając, że przeciwnicy prezydenta zarzucają mu, iż w rzeczywistości Macron rozpoczął kampanię przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Jednak o tym, czy „najgorsze” Macron ma już za sobą pokażą najbliższe tygodnie.

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news