Swoje własne waluty cyfrowe chce mieć coraz więcej państw na świecie. Polska jak na razie nie włącza się do wyścigu, lecz to nie powód do niepokoju.
Władze finansowe na całym świecie wypowiedziały wielką wojnę gotówce. Rzecz jasna, ta wojna trwa już od wielu lat, lecz w ostatnich miesiącach przybiera ona na sile. Pretekstu do jej eskalacji dostarczył koronawirus, którego pojawienie się z jednej strony przeniosło znaczącą część działalności handlowej do Internetu, a z drugiej jeszcze bardziej wzmogło potrzebę znalezienia nowych sposobów na pobudzenie gospodarki. Oficjalne negatywne stopy procentowe funkcjonują w wybranych krajach już od prawie dekady, a realne negatywne stopy to stan faktyczny gospodarki, do którego każdy zdążył się już przyzwyczaić. W tym kontekście starania o to, aby jak najwięcej transakcji dokonywało się w obrębie oficjalnego systemu, zupełnie nie dziwi.
Ucieczka przed kiepskimi walutami
W reakcji na wydarzenia z ostatnich lat i miesięcy jeszcze bardziej wzrosło zainteresowanie kryptowalutami. Po okresie chwilowych trudności kurs bitcoina znów wystrzelił mocno w górę i wynosi obecnie ponad 36 tys. dolarów. Wielkim zainteresowaniem cieszy się wciąż także złoto i srebro, które przyciągają coraz większą liczbę inwestorów. Niedawno chęć zwiększenia rezerw w złocie zadeklarował nawet prezes NBP Adam Glapiński.
Wysiłki na rzecz upowszechnienia tzw. CBDC (czyli walut cyfrowych banków centralnych) wynikają więc przede wszystkim z chęci zapobiegnięcia masowej ucieczce przed środkami wymiany niedającymi odpowiedniego zabezpieczenia przed przyspieszającą inflacją. W dobie pandemii koronawirusa chęci te można jednak skutecznie zamaskować, zasłaniając się dbałością o zdrowie obywateli, którzy zamiast „przenoszących wirusa banknotów” powinni jak najszybciej przekonać się do pełnej digitalizacji systemu płatniczego. Oprócz tego w wielu krajach rządy zasłaniają się koniecznością walki ze zorganizowaną przestępczością. Tak właśnie dzieje się na Bahamach, które od jesieni ubiegłego roku posiadają już własną, oficjalną kryptowalutę. Formalnie ma ona służyć jako istotne narzędzie do walki z przestępstwami finansowymi. Karaibski kraj to znany raj podatkowy, którego władze deklarują rzekomą chęć zwalczania nadużyć, a tzw. sand dollar (czyli cyfrowa wersja oficjalnej waluty) ma pomóc walczyć z anonimowością. Czy bahamski CBDC rzeczywiście pomoże zwalczyć przestępców finansowych, dopiero się okaże, lecz sam fakt, że swoje własne cyfrowe waluty chcą emitować kolejne rządy pokazuje, że wkraczamy właśnie w nową fazę przemian w zakresie oficjalnych środków płatności.
Chiny prymusem, USA w tyle
Prym w tych przemianach wiodą oczywiście Chiny, które rajem podatkowym z pewnością nie są. W przypadku Państwa Środka motywacja do tworzenia własnej waluty cyfrowej jest oczywiście zupełnie inna i dotyczy chęci całkowicie totalitarnej kontroli życia społecznego. Niedawno w mieście Shenzhen miał miejsce pilotażowy program, w ramach którego mieszkańców zachęcono do korzystania z płatności cyfrowym juanem za pomocą loterii z nagrodami. Podobne programy przeprowadzono też w innych miastach i komunistyczne władze planują, że cyfrowy juan ma stać się podstawowym środkiem płatniczym nie tylko Chin, ale całego świata. Chińskie społeczeństwo już dziś ponad 80 proc. płatności realizuje przy pomocy dwóch cyfrowych platform (AliPay i WeChat Pay), dlatego narzucenie mu nowej technologii wydaje się tylko kwestią czasu.
Zupełnie inaczej sytuacja przedstawia się w krajach Zachodu, jak choćby w Stanach Zjednoczonych. Pomimo tego, iż Amerykanie korzystają z bezgotówkowych metod płatności przy aż 95 proc. transakcji, wprowadzenie waluty cyfrowej banku centralnego może napotkać na wielki sprzeciw ze strony banków komercyjnych. Chiny są krajem, w którym o wszystkim decyduje partia komunistyczna zdolna do narzucenia swojej woli pełniącemu funkcję atrapy sektorowi prywatnemu. Potężne banki krajów zachodnich nie będą zaś bezczynnie przyglądać się temu, jak rządy odbierają im podstawowe źródło dochodu przekierowując system płatności na serwery banków centralnych. O ile więc system bankowy nie stanie się jednym z administratorów nowych walut cyfrowych, o tyle na drodze do ich upowszechnienia znajdować się będzie bardzo istotna przeszkoda.
Oprócz wspomnianych już pretekstów służących do forsowania nowych walut cyfrowych równie istotny jest ten, który odwołuje się do chęci skorzystania z najnowocześniejszych technologii, takich jak blockchain. Wedle tej argumentacji nowe państwowe kryptowaluty mają umożliwić upowszechnienie się w pełni funkcjonalnego rozwiązania generującego minimalną ilość kosztów, oferującego wysokie standardy bezpieczeństwa i zapewniającego błyskawiczną realizację płatności. Szybkość czy taniość systemu płatniczego to oczywiście ważne atuty, lecz ogromny wzrost zainteresowania kryptowalutami w ostatnich latach wynika jednak przede wszystkim z innej naczelnej potrzeby, którą jest zwykła anonimowość. Wobec narastającego ucisku fiskalnego i przyspieszającej inflacji społeczeństwo jest gotowe korzystać nawet z bardzo wolnych i kosztownych w obsłudze środków wymiany. Nowe cyfrowe waluty to zdecydowanie bardziej potrzeba ze strony państwa, a nie odpowiedź na popyt ze strony obywateli.
Projekt wciąż odległy od realizacji
W gruncie rzeczy narodowe waluty cyfrowe funkcjonują przecież już dziś. Zdecydowana większość transakcji na całym świecie już dziś ma miejsce w przestrzeni wirtualnej i właśnie nadużycia związane z funkcjonowaniem tego systemu sprawiają, że coraz bardziej atrakcyjne stają się alternatywne, niepaństwowe środki płatnicze czy też kruszce.
Wśród krajów, które intensywnie pracują nad własnymi walutami cyfrowymi bądź posługują się już nimi w pewnym ograniczonym stopniu, są m.in. Francja, Japonia, Turcja, Szwajcaria czy też Szwecja. Sam fakt, iż trwają prace, nie powinien jednak przesądzać o ich skutku. Warto pamiętać, iż nawet jedna z najpotężniejszych światowych korporacji, czyli należący do Marka Zuckerberga Facebook nie poradził sobie z projektem własnej waluty o nazwie libra. Jeśli więc nawet dysponujący miliardami dolarów gigant nie był w stanie opracować skutecznej technologii mając do dyspozycji kilka miliardów użytkowników, to o ile bardziej wymagające zadanie stoi przed poszczególnymi rządami i bankami centralnymi, które konstruując własne waluty cyfrowe muszą się zmierzyć z naprawdę wymagającą technologią? Zasadne wydaje się nawet pytanie, czy nie jest to zadanie wykraczające poza możliwości biurokratycznych machin. O skali trudności przedsięwzięcia najlepiej świadczy to, że nawet wytwarzające najbardziej zaawansowane produkty Chiny mają wciąż pewien kłopot z finalizacją prac nad swoim cyfrowym juanem.
Biorąc pod uwagę zagrożenie, jakie wiąże się z próbą kopiowania rozwiązań, które upowszechniają się w totalitarnych Chinach, pociesza z pewnością to, że Narodowy Bank Polski nie pracuje obecnie nad cyfrową wersją złotówki. Jako naród jesteśmy wciąż silnie przywiązani do tradycyjnych metod płatności i w związku z tym trudno oczekiwać, że masowo sięgnęlibyśmy po cyfrową nowość. W szerszym kontekście sytuacja przedstawia się już jednak inaczej. Nowa szefowa Europejskiego Banku Centralnego Christine Lagarde jest niezwykle zdeterminowana do tego, aby jak najszybciej wprowadzić cyfrową walutę europejską. Biorąc pod uwagę zamiłowanie wielu europejskich narodów do tego typu nowinek, nowy środek płatności ma szansę dość szybko się upowszechnić. Wówczas może pojawić się presja, aby Polska mimo wszystko nie była pozostawiona bez własnej cyfrowej waluty i należycie zabezpieczyła swoje interesy. Warto więc śledzić rozwój prac nad kolejnymi CBDC, choć wieszczenie ich rychłego sukcesu jest, póki co, pozbawione podstaw.