Prognozy na 2022 rok przewidują, że polski sektor bankowy wypracuje rekordowy zysk w wysokości 25 mld zł. Dla porównania poprzedni rekord padł w 2014 roku, kiedy to banki odnotowały zysk w wysokości blisko 16 mld zł. Skąd taki skok, zważywszy, iż ubiegły rok zakończył się zyskiem na poziomie zaledwie 8,9 mld zł, a w roku 2020 branża odnotowała wręcz stratę 300 mln zł?
Najprościej rzecz ujmując – banki stały się beneficjentami walki z inflacją, w której to batalii główną rolę odgrywają kolejne podwyżki stóp procentowych, co ma z kolei przełożenie na rosnący WIBOR i wzrost oprocentowania kredytów hipotecznych (o wątpliwościach wokół WIBOR-u i sposobu jego ustalania pisałem tu niedawno). W dniu, gdy piszę ten felieton, WIBOR 3M wynosi 6,36, a WIBOR 6M – 6,62 proc., podczas gdy stopa referencyjna NBP to 5,25 proc. Skąd ta różnica? Ano stąd, że bankierzy „przewidują” dalszy wzrost stóp procentowych i niejako antycypują go, ustalając aktualny WIBOR (czyli procent, na jaki banki byłyby skłonne udzielać sobie nawzajem pożyczek – w tym przypadku na 3 i 6 miesięcy). Rzecz w tym, iż takich transakcji zawiera się bardzo niewiele, tak więc w praktyce WIBOR niczego nie odzwierciedla i jest jedynie czysto hipotetyczną projekcją.
Jednak ta „projekcja” ma realny wpływ na raty kredytów, które w wielu przypadkach w porównaniu z ubiegłym rokiem wzrosły nawet dwukrotnie. Oznacza to, że ciężar walki z inflacją zostaje przerzucony na kredytobiorców – poprzez wyższe raty rząd, rękami banków, ściąga z rynku nadmiar pieniądza, nabijając przy okazji wyniki finansowe sektora. Gołym okiem widać tu rażącą dysproporcję w ponoszeniu ryzyka, którym w całości obarczeni są klienci banków (właśnie dlatego w państwach cywilizowanych stosuje się kredyty hipoteczne ze stałym oprocentowaniem). Obraz ten wyostrza się jeszcze bardziej, gdy spojrzymy na drugą stronę medalu, czyli oprocentowanie rachunków i lokat, z których polskie banki finansują w większości akcję kredytową. W przypadku dwóch największych państwowych banków PKO BP i Pekao SA oprocentowanie rachunków wynosi odpowiednio 0,5 i 1,0 proc. Ostatnio wprawdzie, po apelu premiera Morawieckiego, część banków zapowiedziała podniesienie oprocentowania lokat, lecz są to na ogół kilkumiesięczne promocje, często jedynie ograniczone do „nowych środków”, a i to pozostaje w tyle za stopami NBP (stopa depozytowa to obecnie 4,75 proc.). Jak więc to jest, że na wzrost stóp banki reagują błyskawicznie, podnosząc WIBOR i raty kredytów, ale oprocentowanie depozytów podnoszone jest w żółwim tempie? Nasuwa się tu skojarzenie z niesławnymi „bankowymi tabelami kursowymi”, które służyły do skubania kredytobiorców frankowych – ot, taki „spread”, tyle że tym razem złotówkowy.
Tymczasem, zamiast dociskania kredytobiorców, o wiele bardziej skutecznym sposobem walki z inflacją byłyby zachęty do oszczędzania – i aż prosi się tutaj o rozwiązanie systemowe. Atrakcyjne oprocentowanie rachunków bankowych i lokat ściągnęłoby z rynku nadmiar „wolnego” pieniądza przy nieporównanie mniejszych kosztach społecznych, bez wtrącania ludzi w biedę. Rząd na razie jednak idzie w półśrodki, takie jak obligacje skierowane do indywidualnych „ciułaczy” – jednoroczne, oprocentowane zgodnie ze stopą referencyjną NBP i dwuletnie (stopa referencyjna plus dodatkowa marża). Planowane jest również zastąpienie od przyszłego roku WIBOR-u innym wskaźnikiem, np. niższą, „overnightową” stawką referencyjną POLONIA, ustalaną pod egidą NBP i wynoszącą obecnie 4,84 proc.