-0.1 C
Warszawa
piątek, 22 listopada 2024

Białoruś, czyli Baiejiang

Jeżeli Rosja popada w rosnącą zależność od Chin, a Białoruś jest głęboko uzależniona od Rosji, to jak duże są wpływy Pekinu w Mińsku? Wygląda na to, że na tyle duże, że w praktyce Polska zaczyna graniczyć z kolejną chińską prowincją i należy poważnie rozważyć, czy idea jagiellońska nie doprowadzi nas aby do konfliktu z Chinami? Czy może zyskujemy mocne oparcie przeciw agresywnej polityce Kremla?

Jak dotąd historia relacji białorusko-chińskich była historią wzajemnych rozczarowań. Aleksander Łukaszenka spodziewał się, że Pekin weźmie go na utrzymanie, razem z całym jego aparatem władzy, na który notorycznie brakuje mu pieniędzy, a bez którego nie przetrwa. Tymczasem dostał grosze, zaledwie tyle, by uniknąć wchłonięcia przez Rosję i utrzymać podstawy białoruskiej państwowości. Spodziewał się uczty, a podłączyli mu tylko kroplówkę. Z kolei Chiny kierują się rachunkiem ekonomicznym i nie są zainteresowane utrzymywaniem egzotycznych dyktatorów, którzy sami nie potrafią zadbać o swoje zaplecze. Mogą im dać kredyty, których odmawia Zachód brzydzący się niedemokratycznymi reżymami, ale potem oczekują spłaty tych kredytów z odsetkami. Tymczasem kołchoz Łukaszenki okazał się beczką bez dna. W tym roku białoruskie zadłużenie wobec Chin wyniosło 11 mld dolarów, przy 7 mld długu wobec Rosji.

Moskwa w ostatnich latach systematycznie przykręcała Mińskowi kurek z pieniędzmi, licząc, że białoruski reżym w końcu zbankrutuje i będzie musiał wyprzedać się Rosji. Z kolei chińska kroplówka przed tym scenariuszem Łukaszenkę ochroniła, ale było to o wiele za mało, żeby pokryć szkody wynikłe z rabowania własnego kraju przez kompletnie zdziczały aparat władzy „baćki”, który poczyna sobie gorzej niż mafia – białoruscy biznesmeni dostają propozycje nie do odrzucenia i jeśli je przyjmą, wypadają z rynku przygnieceni ciężarem haraczy, a jeśli odmówią, znikają w bagnach Prypeci. Przypadki tych zaginięć bez wieści idą w setki, a rodziny potem „zrzekają się” swoich udziałów. Tradycyjna mafia nigdy nie nakłada na „ochranianych” przedsiębiorców ciężarów powodujących nierentowność i bankructwo ich firm. Białoruski reżym nie ma takich zahamowań, więc liczba podmiotów gospodarczych zdatnych do obrabowania systematycznie maleje, a Łukaszence notorycznie brakuje pieniędzy. Ostatnio więc próbuje ściągać haracze z Unii Europejskiej, najpierw za pomocą hybrydowego najazdu migrantów na granice Polski i Litwy (i coś tam z Brukseli i Berlina wymolestował), a teraz strasząc, że Białoruś jednak wejdzie do wojny z Ukrainą, bo się musi „bronić przed Zachodem”, czyli znów „Unio daj!”. Cokolwiek dziad z Mińska mówi, treść jego wypowiedzi sprowadza się do popularnego w krajach Orientu zawołania „Bakszysz! Bakszysz!”, połączonego z szarpaniem za poły i mankiety.

Chiny mają więc dylemat. Z jednej strony od 2012 roku inwestują na Białorusi, sztandarowym projektem jest park technologiczny Wielki Kamień – miasto wyrosłe w szczerym polu 25 km od Mińska, gdzie ponad połowa działających firm jest chińska, a w spółce zarządzającej całym Wielkim Kamieniem Chiny mają 60 proc. udziałów. Łączna suma chińskich inwestycji wyniosła tam 5,5 mld USD. Jednak to miał być hub tranzytowy do UE, a tymczasem Białoruś popadła pod unijne sankcje, więc pożytki z Wielkiego Kamienia okazały się umiarkowane, a Łukaszenka nie ma z czego spłacać chińskich pożyczek. Tyle dobrego, że przynajmniej chińskie firmy są nietykalne dla bandytów z reżymowej administracji.

Białoruś jest potrzebna Chinom jako kraj tranzytowy Jedwabnego Szlaku 2. Przypomnijmy, że inwazja migrantów na granicę Polski ustała, kiedy zaczęli oni zagrażać ruchowi na przejściach kolejowych w okolicach Terespola. Wtedy Pekin powiedział „Dość!” i hybrydowa agresja skończyła się, jak ręką odjął. Bynajmniej nie dlatego, że Bruksela i Berlin zapłaciły jakiś haracz Łukaszence, bo ten rozzuchwalony sukcesem natychmiast zażądałby drugie i trzecie tyle.

Ponadto interwencji Pekinu zawdzięczamy bez wątpienia fakt, że armia białoruska nie zaatakowała Ukrainy. Putin nalegał na to, wzywał nawet Łukaszenkę na dywanik do Moskwy, ale Xi Jinping czuwał przy telefonie i powiedział swoim wasalom „buu”, czyli „niet”.

A teraz, w kwietniu i maju chińskie inwestycje i handel z Białorusią zaczęły rosnąć, chociaż zdolność kredytowa Aleksandra Łukaszenki bynajmniej nie wzrosła. Przeciwnie, sankcje UE już ten reżym zabiły, to agonia bez szans choćby na zombifikację. Państwo Środka podjęło więc decyzję strategiczną – wykupujemy dziada! Pozostało jeszcze do ustalenia, jak ta nowa chińska prowincja ma się nazywać? Zgodnie z przyjętym w ChRL nazewnictwem może to być „Baiejiang”, czyli „Białoruska Granica”, albo „Nei Eluosi”, czyli „Rosja Wewnętrzna”, analogicznie do Mongolii Wewnętrznej.

Wprawdzie analitycy podkreślają, że chińskie zaangażowanie „ma swoje granice” i Pekin nie będzie narażać się na sankcje wtórne ze strony Unii Europejskiej i USA. Jako przykład podają zamrożenie latem zeszłego roku transferu ponad 500 mln dolarów chińskiego kredytu na budowę kompleksu wydobywczo-przetwórczego soli potasu, ponieważ właścicielem firmy był rosyjski oligarcha Guceriew-Sławkali, objęty unijnymi i amerykańskimi sankcjami za wspieranie reżymu Łukaszenki. Po wybuchu wojny w Ukrainie Azjatycki Bank Inwestycji Infrastrukturalnych podlegający Chinon zarządził wstrzymanie i przegląd przedsięwzięć na terenie Rosji i Białorusi. Jednak ten remanent najwyraźniej skończył się właśnie pomyślnym wynikiem dla chińskich firm prowadzących interesy z Mińskiem.

Opinie ekspertów na temat Chin wykazują zadziwiającą stadność. Najpierw wszyscy powtarzali unisono, że „Chiny są pragmatyczne do bólu”, a tymczasem zaczęliśmy mieć do czynienia z „wilczą polityką” Pekinu, w której pragmatyzm był dokładnie na ostatnim miejscu. Potem pojawiła się dominująca narracja, że „Chiny się zamykają na świat”, podczas gdy ich światowa ekspansja zdecydowanie przyspieszyła, a ostatnie starcie z USA na Indo-Pacyfiku zaskoczyło chińską elastycznością oraz pragmatyzmem w otwarciu własnego rynku dla partnerów z CAFTA, czyli Porozumienia o Wolnym Handlu Chiny-ACEAN. Teraz mamy chór głosów powtarzających, że „Chiny boją się sankcji” i dlatego nie dostarczają Rosji broni, ani objętych sankcjami technologii, chociaż podobno rosyjscy dyplomaci płaczą i kołaczą desperacko u bram Zakazanego Miasta, zawodząc: „Ach gdzież nasze partnerstwo bez ograniczeń?!” A Xi Jinping nie otwiera, bo się boi Zachodu. To chyba najlepszy dowcip o Chinach, jaki w ostatniej dekadzie opowiedziano!

Państwo Środka stosuje się od antyrosyjskich sankcji, ponieważ mu się ta postawa ze wszech miar opłaca i leży ona w chińskim interesie. Gdyby przestała leżeć, Unia Europejska byłaby bardzo biedna, w każdym znaczeniu tego słowa. Jak bowiem Bruksela, która ledwo sobie radzi z uzależnieniem od gazu z Rosji i wytacza kolejne sankcje przeciw Moskwie jak krew z własnego nosa, miałaby obrazić się dodatkowo na znacznie liczniejsze i wartościowsze powiązania, czyli łańcuchy dostaw z Chin? Owszem, Pekin by to zabolało, ale Chińczycy jakoś by to wytrzymali w przeciwieństwie do gospodarek Niemiec i Francji. USA są może mniej uzależnione od dostaw z Chin, ale wejście z nimi na drogę otwartej konfrontacji gospodarczej niechybnie skończyłoby się dla Ameryki recesją, która miała nadejść już w maju. Obie strony barykady zatem dobrze wiedzą skąd mają chleb, chcą go mieć nadal i ani im w głowie burzenie piekarni. Zwłaszcza że Rosja z każdym dniem bardziej wypada z geopolitycznej gry i coraz mniej trzeba się z nią liczyć. Tak naprawdę mamy więc nieformalny sojusz Zachodu i Chin przeciwko Rosji. Moskwa nie ma strategicznych sprzymierzeńców, chyba że tym mianem określimy kraje typu Indie, które weszły w rolę sępów przy moskalskiej padlinie i równie trudno je stamtąd odgonić.

Mamy więc Chiny na Białorusi tak bardzo, że jest to już niebawem Białoruś w Chinach i pora się zastanowić, co dalej? Groteskowy Łukaszenka zostanie przez nowych włodarzy zastąpiony kimś poważniejszym i trochę mniej bandycko pazernym, zapewne którymś z generałów, gdyż żadnej demokratyzacji, ani kolorowej rewolucji pod chińskim panowaniem spodziewać się nie należy. A jeśli chodzi o białoruskich generałów to mamy ostatnio wśród nich istny konkurs piękności, który ma większe poparcie w armii lub bardziej marsowo wypowie się pod adresem Zachodu. Cesarz w Pekinie patrzy na kandydatów i duma…

Jeśli ten scenariusz się ziści, przed Polską stanie zdecydowana polityczna alternatywa: Z USA, czy z Chinami? Ameryka z pewnością będzie chciała nas wkręcić w „walkę o demokrację” na Białorusi, czyli w permanentny zatarg z Pekinem, co skończy się naszą marginalizacją, gdyż po wojnie na Ukrainie z pewnością zostanie uruchomiony „środkowy korytarz” Jedwabnego Szlaku 2, a tranzyt z Kijowa do UE niekoniecznie musi iść przez Polskę. Zgoda z Chinami z kolei daje nam rosnące obroty handlowe i definitywny kres rosyjskiej strefy wpływów w Europie Środkowej.

Konieczność dziejowa każe więc zapomnieć o demokracji!

Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news