3.1 C
Warszawa
środa, 20 listopada 2024

ODDZIELIŁO SIĘ ŚWIATŁO OD CIEMNOŚCI

Musimy pamiętać o tym, że podstawowym zadaniem amerykańskiego prezydenta jest dbałość o interesy USA, a nie państw obcych. Dla nas wskazówką polityki nowej administracji wobec Polski będzie z pewnością osoba wysłana do nas w charakterze ambasadora. Ta pierwsza, personalna decyzja, wskaże nam, czego w najbliższym czasie możemy oczekiwać od naszego sojusznika.

Sławomir M. Kozak

To, że Donald Trump wygra, było prawie pewne dla wielu analityków na długo przed wyborami. Ci bardziej krytyczni byli przekonani o tym od dnia, w którym pretendent do fotela prezydenckiego odwiedził grób wielce zasłużonego rabina. Można by uznać to za żart, ale jedna z izraelskich gazet potraktowała to całkiem poważnie, umieszczając nazajutrz fotografię kandydata opatrzoną tytułem „Prezydent Trump”.

Prawda jest jednak taka, że tego wyboru dokonali zwykli Amerykanie, mający dosyć eksperymentowania na ich dorobku i wartościach, które przejęli od Ojców Założycieli. Oczywiście ci, w których żyłach płynie rzekomo błękitna krew, czyli demokraci, pogardzali owymi redneckami – jak amerykańskich farmerów zwykli drwiąco nazywać – ale to właśnie te czerwone, spalone słońcem od pracy na roli karki pokazały siłę Ameryki. Wystarczy spojrzeć na mapę rozkładu głosów w poszczególnych hrabstwach, która była w zasadzie w pełni czerwona, z niewielkimi wypryskami niebieskich kropek w rejonach największych metropolii. Ameryka okazała się tego dnia republiką. Rzeczą publiczną!

Powodów wygranej było wiele. W całkiem dużej mierze w osiągnięciu republikanom tego wyniku wydatnie i z dużym zacięciem pomagali sami demokraci. W zasadzie cała kadencja Joe Bidena była równią pochyłą prowadzącą do nieuniknionej porażki. Ludzie mieszkający w USA od pierwszych chwil jej trwania doznawali wstrząsów i upokorzeń, które były obce ich wizji Ameryki. Począwszy od wydarzeń na Kapitolu 6 stycznia 2020 r., poprzez szaleństwo burzenia pomników postaci historycznych w wydaniu bojówkarzy Black Lives Matter, przy jednoczesnym wynoszeniu na nie dewiantów seksualnych, powszechny zalew ideologii gender, po otwarcie granic dla imigrantów i płynących równie szeroką strugą narkotyków o niespotykanej wcześniej sile i stopniu uzależniania. Amerykanie widzieli, jak piękne dotąd miasta zamieniają się w slumsy, siedliska bezdomnych i pospolitych przestępców. Na skutek antyludzkiej polityki DEI tracili w przyspieszonym tempie miejsca pracy, zajmowane przez ludzi bez zawodowego przygotowania, a często najbardziej podstawowych umiejętności, których jedyną do nich przepustką był kolor skóry lub orientacja seksualna. Byli wreszcie świadkami dwóch zamachów na byłego prezydenta i kandydata na ten urząd – jeśli nawet nie większości, to sporej części społeczeństwa. Oglądali głupawe nawoływania celebrytów, dowiadywali się o ich uzależnieniach i powiązaniach ze światem przestępczym. Amerykanie zrozumieli, że te wybory są być może ostatnią szansą na powstrzymanie upadku ich już nie tylko wywalczonych przez poprzednie pokolenia przywilejów, ale kraju jako takiego. Same wybory były kontynuacją tego zawłaszczania Ameryki przez ludzi, którzy do tego doprowadzili. Podejmowano próby fałszerstw w lokalach wyborczych, w 10 stanach dopuszczono do nich osoby, od których nie wymagano żadnego dowodu tożsamości, hakowano elektronikę urządzeń liczących głosy. Ale determinacja ludzi żądnych zmiany była tak ogromna, że przeciwnicy nie posunęli się do zakłamania rzeczywistości. W noc wyborczą cały świat zamarł, bo do ostatnich chwil nie wierzył w to, że jest jeszcze możliwa wygrana dobra nad siłami zła. Prawdopodobnie Amerykanom zazdroszczą dziś mieszkańcy wielu państw.

Znacznie ważniejsze wydają się jednak obecnie te wyzwania, które stoją przed nową administracją. Bardzo trudny i wymagający będzie okres przejściowy, podczas którego wiele się może zdarzyć. By spełnić wyborcze obietnice, Donald Trump będzie musiał solidnie zająć się własnym podwórkiem. Myślę, że duże oczekiwania społeczne dotyczą w tej chwili naprawienia wyrządzonych przez administrację Bidena szkód. Są wśród nich żądania uwolnienia ludzi odsiadujących wyroki za udział w niesławnym marszu na Kapitol z 2020 r. Wraz z Edwardem Snowdenem, którego sprawę też powinno się definitywnie wyjaśnić, jest to 16 osób określanych mianem więźniów politycznych. Amerykanie chcą także rozliczenia ludzi odpowiedzialnych za fałszerstwa wyborcze – począwszy od tych z 2016 r., a na tegorocznych kończąc. Niezbędne będą radykalne zmiany, które uniemożliwią manipulowanie przy kolejnych wyborach. Amerykańscy obywatele domagają się rozliczenia biurokratów zarówno z Agencji ds. Żywności i Leków (FDA), jak i pozostałych agencji Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej mających wpływ na ich zdrowie oraz życie w ciągu ostatnich kilku lat. Już mamy zapewnienia, że Robert Kennedy Jr. ma się zająć oczyszczaniem złogów pośród tych właśnie urzędów. Głośne są wezwania do wyjaśnienia wszelkich nieprawidłowości związanych z niedawną pandemią. Poważnym wyzwaniem dla nowych władz będzie kwestia deportacji nielegalnych imigrantów i skuteczne powstrzymanie napływu kolejnych. Donald Trump i jego współpracownicy, pośród których – miejmy nadzieję – nie będzie skompromitowanych osób z czasów pierwszej kadencji, będą mieli naprawdę mnóstwo pracy, choćby tylko u siebie.

Tymczasem na naszych oczach dwa największe organizmy pozostające przez lata na marginesie – Chiny i Indie – odżywają. Poza wszystkim innym są to dwa najliczebniejsze kraje świata o prastarych kulturach, które właśnie podnoszą się z kolan po latach milczenia. Same Chiny mają dziś ponad 100 marek motoryzacyjnych specjalizujących się w napędach elektrycznych. Elon Musk, właściciel firmy Tesla, kupuje baterie do swoich samochodów w Szanghaju. Te państwa przodują w najnowocześniejszych technologiach, jak techniki algorytmów generatywnych, czyli tzw. sztucznej inteligencji, czy przemysł kosmiczny, wyprzedzając USA o całe lata, o Europie, która weszła w samobójczy Zielony Ład, nawet nie wspominając.

Tydzień przed niedawnym kongresem BRICS w Islamabadzie odbył się szczyt Szanghajskiej Organizacji Współpracy1, do której kilka miesięcy wcześniej dołączył Iran. Przewodnictwo na dwa najbliższe lata objęły w niej Chiny. Jednym z głównych tematów spotkania było zacieśnianie współpracy w zakresie inicjatywy Jednego pasa, jednej drogi (BRI2) z członkami Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej (EAEU3), ale omawiano też szczegółowo realizację gigantycznej koncepcji tzw. szlaku stepowego w Mongolii, mającej zamknąć się kwotą 50 mld dol.

W przeddzień październikowego szczytu BRICS w Kazaniu chiński przywódca spotkał się z naukowcami jednego z tokamaków4 pracującymi nad najnowszymi rozwiązaniami dla energetyki, czyli fuzją termojądrową, przechodzącą z okresu eksperymentów w tryb produkcyjny. To prawdziwy przełom, który może przewartościować dotychczasowe pojęcie zapewniania energii w skali świata. Pozycja wielu państw zależnych głównie od ich zasobów naturalnych może się w nadchodzących latach diametralnie zmienić. Współczesna gospodarka i handel już przesunęły się na południe, pozostawiając Zachód daleko w tyle. To tzw. power shift, czyli przesunięcie w region Pacyfiku wpływów – z rejonów ustalonych po II wojnie światowej na atlantyckie.

W dniach 13-15 listopada gospodarzem spotkania Wspólnoty Gospodarczej Azji i Pacyfiku (APEC5) jest Peru. Organizacja liczy 21 państw. Jej główne cele to współpraca technologiczna i dążenie do ścisłej integracji gospodarczej. Najprawdopodobniej głównym motywem listopadowego mityngu pozostanie chęć nawiązania bliższych relacji z krajami członkowskimi BRICS+. Już w marcu 2025 r. doroczne spotkanie APEC odbędzie się w amerykańskiej Atlancie!

Polacy – pozostający w swoistej bańce medialnej cenzury – nie mają o tym w ogóle pojęcia. To proces, który można porównać do przeobrażeń z czasów kongresu wiedeńskiego, kiedy naszego państwa w ogóle nie było na mapie, choć współczesnym Polakom wydaje się, że Polska istnieje od zawsze, a minęły zaledwie dwa wieki. Dziś podobnie przesuwają się w sposób dla nas niewidoczny tektoniczne płyty globalnej polityki. To może być dla nas – tak jak wówczas – najważniejszy moment historii współczesnej. Obserwują to przywódcy wszystkich krajów – poza Polską niestety. Od wielu miesięcy szukają dla siebie miejsca w nowym układzie globalnym. Wskazują na to choćby relacje z BRICS takich państw, jak Turcja, Węgry czy Serbia. Ich przywódcy nie zapomnieli o inicjatywie ruchu państw niezaangażowanych6, pośród których były nie tylko Egipt, Indonezja czy istniejąca jeszcze wówczas nierozbita w bandycki sposób Jugosławia. Dziś, od stycznia tego roku, tzw. BRICS+, to właśnie ambicje zjednoczeniowe w nowym układzie gospodarczym zarówno Indonezji, jak i Tajlandii. A przecież w ogóle dla nas niezrozumiały i nieistniejący rejon afrykański również nie jest białą plamą. Z woli Indii dołączono Unię Afrykańską do strefy wpływu BRICS w 2023 r. Ta Unia należy do ONZ, Światowej Organizacji Handlu, ma przedstawicieli w Unii Europejskiej i należy do G20. Zrzesza 55 państw i ma charakter zarówno gospodarczy, jak i polityczny oraz wojskowy! Ten ogromny potencjał zagospodarowują Chiny w ramach FOCAC7, czyli forum współpracy chińsko-afrykańskiej. Chiny wprost traktują tę inicjatywę jako element swojej koncepcji jednego pasa i jednej drogi. Udzielają krajom afrykańskim pożyczek, dotacji i kredytów eksportowych. Ja uważam Indie za byłą kolonię brytyjską o utrwalonych z imperium relacjach, za konia trojańskiego porozumienia BRICS, ale to moje prywatne spostrzeżenie, zapewne bez wpływu na historię najbliższych lat i rozwój koncepcji globalnego Południa. Kwestia najdłuższego na świecie sporu granicznego zostanie jednak z pewnością w przyszłości uruchomiona i wykorzystana przez dzisiejszych planistów politycznego kształtu globu. Przeciętny telewidz i słuchacz rządowych publikatorów w Polsce nie ma w ogromnej większości najmniejszego nawet pojęcia o tych przedsięwzięciach.

Pozostajemy na dalekich tyłach, licząc na opiekuńczą rękę Donalda Trumpa. A nie wolno nam jego wygranej rozpatrywać łatwowiernie, z nadzieją, że i nasz umęczony kraj zmieni się w związku z nią w krainę mlekiem i miodem płynącą. Tak się oczywiście nie stanie, przynajmniej nie z dnia na dzień ani nawet z miesiąca na miesiąc. Musimy pamiętać o tym, że podstawowym zadaniem amerykańskiego prezydenta, ktokolwiek nim pozostaje, jest dbałość o interesy USA, a nie państw obcych. Dla nas wskazówką polityki nowej administracji wobec Polski będzie z pewnością osoba wysłana do nas w charakterze ambasadora. Ta pierwsza personalna decyzja wskaże nam, czego w najbliższym czasie możemy oczekiwać od naszego sojusznika.

Niemniej jednak istnieje dla Polski szansa na zmianę postrzegania naszej pozycji w układzie międzynarodowym. Być może będzie to szansa ostatnia w perspektywie długich lat. Powinniśmy ją bezwzględnie wykorzystać, nie bacząc na interesy obcych i prywatne walki wewnątrzfrakcyjne. Mam nadal resztki wiary w to, że być może amerykańskie wybory oddzieliły właśnie światło od ciemności i również pod polskie strzechy trafi przez to promyk nadziei.

1https://pl.wikipedia.org/wiki/Szanghajska_Organizacja_Współpracy

2https://pl.wikipedia.org/wiki/Jeden_pas_i_jedna_droga

3https://pl.wikipedia.org/wiki/Euroazjatycka_Unia_Gospodarcza

4https://pl.wikipedia.org/wiki/Tokamak

5https://pl.wikipedia.org/wiki/APEC

6https://pl.wikipedia.org/wiki/Ruch_Państw_Niezaangażowanych

7https ://en.wikipedia.org/wiki/Forum_on_China–Africa_Cooperation

FMC27news