Wydawało się, że świat przyzwyczaił się do Donalda Trumpa, a zwłaszcza do jego sposobu narracji – pełnej przesady, buty i fanfaronady. Elity wielu państw, zwłaszcza europejskich, traktowały to jako czcze gadanie. Przykładem jest niepłacenie przez siedem państw europejskich i Kanadę 2 proc. PKB na własną obronność.
![](https://gf24.pl/wp-content/uploads/2024/11/Zrzut-ekranu-2024-11-14-113520.jpg)
Uporczywa presja na dotrzymywanie zobowiązań (zresztą poprzedni prezydenci robili to samo od 20 lat), a nawet zagrożenie wystąpieniem z NATO, a przynajmniej niebronienie przez USA państw niedbających o swoją obronę, nic nie dały. Dopiero agresja Rosji przeciwko Ukrainie zmusiła niektóre państwa do przewartościowań. Nawet te kraje, które zwiększają wydatki, robią to w bardzo umiarkowany sposób, a wręcz posuwają się do szwindli, jak Niemcy, które faktycznie przekroczyły granicę 2 proc. za pomocą sztuczek księgowych. Teraz eksperci, a za nimi Trump, wskazują, że konieczny jest parametr 5 proc. z uwagi na potrzebę nadrobienia zaległości oraz wsparcia USA od wschodu, ponieważ muszą one skoncentrować się na ewentualnej konfrontacji z zyskującymi przewagę Chinami. Europa sama musi mieć siłę przeciwstawienia się Rosji lub połączonym siłom Rosji i Chin na obszarze zachodniej Eurazji.
Nad ciągłością polityki amerykańskiej czuwa trwały system polityczno-administracyjny, tzw. deep state: setki tysięcy urzędników, sędziów, dowódców wojskowych, polityków. Z natury nieskory do zmian, a jeśli następują, naginający ową politykę do swoich przyzwyczajeń i ukształtowanej przez dziesięciolecia mentalności. Odgrywa przeważnie pozytywną rolę podtrzymania ciągłości systemu i zapewnia jego funkcjonowanie. Amerykański system biurokratyczny jest przeregulowany przez spisane zasady, procedury, polityki, praktyki – na wszystko. Jeśli pojawia się nieopisany problem, nawet katastrofa, to wdraża się procedurę lessons learned (wyciągania wniosków) i spisuje się kolejne procedury na nowe okoliczności. To skuteczny, ale niezwykle ociężały i powolny system biurokratyczny. Zdaniem ekspertów amerykańskich think tanków Ameryce potrzebna jest pilnie rewolucja w polityce wewnętrznej i międzynarodowej. Deep state w obecnym kształcie może ją hamować. Na podstawie ich diagnoz został zbudowany program polityczny Trumpa. Za pierwszej kadencji Trumpa deep state skutecznie stępiał i blokował jego nie tylko najbardziej rewolucyjne pomysły. Wyciągnął z tego wnioski i uznał, że tradycyjne metody dokonywania zmian są nieskuteczne. Teraz zmiany muszą być wprowadzane szybkimi, wręcz gwałtownymi metodami. A cały aparat państwa ma z nimi współgrać. Do administracji powinny być wprowadzone efektywne i oszczędne metody wypracowane w najbardziej innowacyjnych firmach prywatnych, takich jak Tesla. Stąd kluczowa rola Elona Muska w otoczeniu Trumpa i jego obecność planowanej rewolucji. Już przejął systemy kadrowe zarządzające 2,2 mln pracowników służby cywilnej. O to właśnie chodzi Trumpowi i jego nowej ekipie. Została ona pieczołowicie skompletowana, wyszkolona i przygotowana do realizacji projektu politycznego określonego mianem „szok i przerażenie”. Wielu ludzi z poprzedniej ekipy Trumpa odpadło, bo uznano ich za nieużytecznych w czasie nadchodzącej rewolucji. Nawiązuje on do terminologii militarnej. Ulubioną książką amerykańskich menedżerów jest „Sztuka wojny” Sun Tzu. Jest ona też studiowana na wszystkich amerykańskich uczelniach biznesowych. Amerykańskie koncerny przemysłowe zarządzane zaś były od czasów II wojny światowej metodami sztabów wojskowych, co przyniosło im rozkwit.
W oryginale „szok i przerażenie” („shock and awe”) to doktryna militarna polegająca na wykorzystaniu miażdżącej przewagi militarnej, technologicznej, strategicznej, a także możliwości projekcji sił w celu zniszczenia wojsk przeciwnika oraz jego woli walki. Według „Sztuki wojny” Sun Tzu w wojnie chodzi o to, by dążyć do pokonania przeciwnika możliwie bez walki zbrojnej.
Operacja „szok i przerażenie” w wojnie z Irakiem była militarnym majstersztykiem. Zmasowany atak przeprowadzony przez Stany Zjednoczone przy użyciu lotnictwa i pocisków samosterujących w ciągu zaledwie godzin sparaliżował nie tylko iracką obronę, ale i cały Irak jako państwo. Sednem doktryny jest osiągnięcie nad przeciwnikiem tak miażdżącej przewagi, aby sparaliżować jego wolę walki samą jej demonstracją. Tę doktrynę nieudolnie chciała zastosować Rosja w trakcie marszu na Kijów po 22 lutego 2022 r. Poniosła klęskę, co pokazuje, że nie zawsze ta doktryna militarnie jest skuteczna.
Obecnie doktryna ta w cywilnej taktyce Trumpa jest oparta na potędze USA i ogromnych dysproporcjach w odniesieniu do państw przeciwników. Zamiast czołgów, samolotów i okrętów używane są narzędzia polityki handlowej: cła, podatki, ograniczenia dostępu do rynku, embarga, zakazy wjazdu, kontyngenty, kontrole itd. Sama zapowiedź ich wdrożenia, często wykonywana przez Trumpa i jego ludzi, ma wywoływać tytułowy strach i przerażenie. Nie zawsze tak jest. By wzmocnić ich oddziaływanie, stosowane więc jest szafowanie drastycznymi wielkościami (np. 100 proc. cła) i szantaż skalowaniem kolejnych rosnących wielkości obciążeń (np. w odniesieniu do Kolumbii). Teraz więc typowa dla Trumpa przesada, buta i fanfaronada, lekceważona i ośmieszana podczas pierwszej kadencji i w trakcie jego kampanii wyborczej, okazuje się narracyjnym narzędziem cywilnej doktryny „strachu i przerażenia”. Do tego po wsłuchaniu się w wypowiedzi Trumpa łatwo skonstatować, że nie ma u niego żadnej nieprzewidywalności, którą próbowano go deprecjonować. Można z Trumpem się zgadzać albo nie, ale dokładnie wiadomo, czego chce. To, że niektóre jego posunięcia są zaskakujące (chociaż ich postulaty pojawiały się już wcześniej w analizach think tanków), np. w odniesieniu do Grenlandii, Kanady, Meksyku czy Panamy, nie znaczy, że nie dotyczą realizacji głównych postulatów zmian, w tym zwłaszcza wzmocnienia bezpieczeństwa USA, zwiększenia potęgi USA, odbudowy gospodarki, wzrostu dobrobytu oraz odwrócenia niekorzystnego dla USA i całego Zachodu kierunku polityki międzynarodowej. Myślenie administracji jest proste (niektórzy oceniają je jako prymitywne i brutalne). Donald Trump dąży do wprowadzenia ceł w ramach swojej wizji gospodarczej, której celem jest osiągnięcie złotej ery opartej na samowystarczalności i asertywności w handlu międzynarodowym. Skoro Kanada i Meksyk mają ogromne nadwyżki w handlu z USA, to wprowadza się wysokie 25-procentowe cła na wszystkie importowane towary, by ograniczyć ich dostęp do rynku USA. Na ropę wprowadza się zaś mniejsze cła 10-procentowe, bo do czasu zwiększenia wydobycia w USA (co Trump forsuje) równe cła 25-procentowe spowodują poważne zakłócenia zwłaszcza dla prywatnych konsumentów.
Kanada i Meksyk odpowiadają łącznie za ok. 70 proc. amerykańskiego importu ropy naftowej i 30 proc. całego importu USA. Wpływ decyzji Trumpa na waluty i rynki finansowe jest już widoczny. Peso meksykańskie osłabiło się o 1,1 proc., a dolar kanadyjski o 1,2 proc. Kanada, gdzie eksport do USA stanowi ok. 20 proc. PKB, może wejść w recesję. Zakłócenia w łańcuchach dostaw w sektorze motoryzacyjnym mogłyby sparaliżować produkcję w całej Ameryce Północnej. Potencjalny wpływ inflacyjny może spowodować wzrost dynamiki cen konsumpcyjnych w USA z 2,4 proc. do ok. 3 proc. Cła Donalda Trumpa będą kosztować typowe amerykańskie gospodarstwo domowe ponad 2600 dol. rocznie. Ale Trump zapowiada w zamian zniesienie podatku dochodowego. Jego ekipa wierzy, że wysokie cła ochronią krajowy przemysł przed zagraniczną konkurencją i zwiększą dochody państwa, jednak ekonomiści wyrażają obawy, że takie działania mogą prowadzić do wzrostu inflacji, wyższych kosztów kredytów oraz w efekcie negatywnie wpłynąć na gospodarkę USA.
Meksyk, Kanada i Chiny są trzema największymi partnerami handlowymi USA. Kanada i Meksyk kupiły towary i usługi za ponad 800 mld dol., a już wprowadziły cła retorsyjne, co mocno zmniejszy zakupy w USA w dłuższym okresie. Obie strony więc tracą. Niektórzy ekonomiści starają się wierzyć, że racjonalnie to może być mocne wejście Trumpa z pozycji siły do negocjacji zgodnie z filozofią „szoku i przerażenia”. Inni zaś widzą ryzyko eskalacji wojny handlowej na całym świecie. Według Petera Navarro, głównego doradcy ds. handlu prezydenta Trumpa, Stany Zjednoczone odpowiedzą prawdopodobnie podwyższeniem taryf, jeśli Meksyk, Kanada lub Chiny sprzeciwią się nowym taryfom. To więc zapowiedź wzajemnej eskalacji i wojny handlowej.
Początek wojny handlowej USA ze światem
Obiektywnie patrząc, USA jako potężne autarchiczne państwo stoi wobec Kanady i Meksyku na wygranej pozycji. Inna sytuacja występuje w przypadku Chin i Unii Europejskiej.
- Chiny
„Złagodzenie” do 10 proc. ceł na wszystkie towary z Chin, też osiągających ogromną nadwyżkę w handlu, wprowadzono, mając na uwadze kontekst ochrony własnego rynku do czasu odbudowy przemysłu oraz relacje geopolityczne. Jeśli Chiny odpowiedzą tym samym, PKB USA zmniejszyłoby się o 55 mld dol. w ciągu czterech lat, a Chin o 128 mld dol. (wg Peterson Institute). Sprawa wojny (na razie) handlowej z Chinami niebawem powróci przy okazji nałożenia zapowiedzianych przez Trumpa 100 proc. ceł zaporowych na kraje bloku BRICS, którym Chiny de facto kierują, w przypadku utworzenia przez niego nowej wspólnej waluty rozliczeniowej w obrocie międzynarodowym. To mógłby być cios niemal śmiertelny nie tylko dla gospodarki USA, ale i w perspektywie dla USA jako państwa, bowiem obecne korzyści z dolara USA jako międzynarodowej waluty rozliczeniowej wg niektórych ekspertów dochodzą do podwojenia budżetu USA rocznie. Chiny chcą negocjować. Prezydent Xi Jinping stwierdził, że spory gospodarcze i handlowe szkodzą obu stronom, dlatego należy wybrać dialog zamiast konfrontacji, i angażować się we wzajemnie korzystną współpracę, zamiast grę o sumie zerowej. Relacje Chin z USA są jednymi z najważniejszych stosunków dwustronnych na świecie, które mają wpływ na bezpośrednie interesy obu narodów, a także na przyszłe losy ludzkości. Z przecieków wiadomo, że Chiny chcą uczestniczyć w nowym koncercie mocarstw. Zaproponowały negocjacje w formule G2 nie tylko o problemach bilateralnych (wg „Financial Times”).
Chiny już wielokrotnie wewnątrz BRICS proponowały przyjęcie waluty opartej na chińskim juanie (właściwie renminbi), wobec trudności z opracowaniem zasad emisji waluty BRICS. Głównym oponentem jakiejkolwiek waluty BRICS są na razie Indie. Tak czy inaczej USA na wprowadzenie nowej waluty rozliczeniowej BRICS muszą zareagować. Sprawa jest tak poważna, że może implikować wydarzenia, które mogą doprowadzić w konsekwencji nawet do konfliktu zbrojnego. Sytuacja USA jest trudna. Jakkolwiek do BRICS należą 24 państwa świata, to państwa te to obecnie 41 proc. światowej gospodarki i połowa ludzkości. Kolejne ok. 50 państw prowadzi negocjacje o ewentualnym wstąpieniu.
Innym wyznacznikiem jest kwestia ukraińska. Do utworzonej przez USA grupy Ramstein wspierającej Ukrainę należy 50 państw na 200 członków ONZ, jakkolwiek Rosję potępiło w głosowaniu Zgromadzenia Ogólnego ONZ za agresję aż 141 państw świata. To pokazuje, jak wpływy Chin przeważają nad wpływami USA i Zachodu w państwach globalnego Południa. USA przespały całkowicie proces radykalnej zmiany układu geopolitycznego na świecie. Niczego w zamian BRICS i BRI (program Nowego Chińskiego Jedwabnego Szlaku obejmującego ok. 150 państw) USA praktycznie nie zaproponowały. Były co prawda rachityczne próby podjęte po 2020 r. razem z Unią Europejską w nieproporcjonalnie niższej skali. Teraz rozwój sytuacji jest prawie nie do odwrócenia.
- Unia Europejska
Trump jeszcze w czasie pierwszej kadencji skarżył się, że Europa traktuje USA okropnie, ograniczając zakupy towarów amerykańskich, zalewając rynek amerykański swoimi towarami, np. samochodami. Do tego żeruje na USA w zakresie obrony i wydaje zaoszczędzone tą drogą środki na swoje świadczenia socjalne. W 2023 r. państwa UE wyeksportowały do USA towary za ok. 502 mld euro, a import z USA wyniósł 344 mld euro. Odnotowały więc nadwyżkę sięgającą 158 mld euro. Sama skala deficytu nie mówi wszystkiego – ważny jest udział, jakie mają USA w całym eksporcie UE. Stany Zjednoczone przyjmują (w ujęciu wartościowym) prawie 20 proc. całego eksportu UE. Szacuje się, że import z USA to ok. 13 proc. całego importu UE, co daje USA drugie miejsce (po Chinach). Relacje UE i USA odpowiadają łącznie za niemal 30 proc. światowego handlu towarami i usługami (1,5 bln euro), a te kraje dają 43 proc. światowego PKB.
W odniesieniu do relacji w NATO Trump chce, by europejskie państwa NATO w szybkim tempie zbudowały same europejski filar sojuszu porównywalny z potencjałem z USA, tak by zabezpieczał w pełni zaplecze USA od strony Rosji. Stąd m.in. postulat podniesienia wydatków na obronę do 5 proc. USA mają pozostać przy obecnym poziomie 3,5 proc., bo stopniowo będą mogły zmniejszać swoją odpowiedzialność za obronę na europejskim teatrze działań NATO. By zdopingować Europę, USA będą stopniowo zmniejszać swoją obecność wojskową. Mowa jest obecnie o ok. 20 tys. żołnierzy, czyli jednej piątej obecnie stacjonujących zarówno w formie stałej, jak i rotacyjnej. Trump chce również szybkiego zakończenia wojny w Ukrainie i powrotu do współpracy z Rosją jako przeciwwagą dla Chin.
- Rosja
Ani za prezydenta Bidena, ani tym bardziej za prezydenta Trumpa USA nie mają intencji, by doprowadzić Rosję do klęski w wojnie z Ukrainą. Rosja dla USA jest bardzo ważnym elementem gry wielkich mocarstw. Cały czas podtrzymują kontakty z rządem rosyjskim, obowiązują dotychczas zawarte umowy i ustalenia, utrzymują współpracę handlową, w tym towarami strategicznymi, np. paliwem jądrowym do amerykańskich elektrowni atomowych, trwa współpraca przemysłów kosmicznych i wspólne loty na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Obowiązują ustalenia Aktu Stanowiącego o Wzajemnych Stosunkach, Współpracy i Bezpieczeństwie NATO – Rosja z 27 marca 1997 r. Z jednej strony otworzył on drzwi do członkostwa Polski (i innych państw tzw. flanki wschodniej) w Sojuszu. Z drugiej zaś ustanowił dla nich status członkostwa II kategorii. To dlatego amerykańskie i inne natowskie oddziały wojska stacjonują w Polsce na zasadzie rotacyjnej, a pierwsze plany na wypadek ewentualnej napaści Rosji zaczęto opracowywać dopiero w 2011 r. Podtrzymywanie jego obowiązywania dla USA jest obecnie ważnym elementem ewentualnego porozumienia z Rosją po wojnie z Ukrainą. Może być przedmiotem negocjacji Trumpa z Putinem o pokoju w Ukrainie w kontekście ultimatum Rosji z grudnia 2021 r. wobec USA i NATO, w którym żądania Rosji szły znacznie dalej niż ograniczenia z Aktu Stanowiącego. Rosja bowiem zażądała gwarancji bezpieczeństwa polegających m.in. na całkowitym wycofaniu się NATO z tzw. flanki wschodniej, w tym z Polski. Stawiać to może Polskę w bardzo trudnym położeniu. Kompromis USA z Rosją może obejmować utrzymanie ograniczeń z Aktu Stanowiącego w zamian za wycofanie się Rosji z dalej idących żądań. Polska powinna więc zażądać w zamian zgodę USA na udział w programie NATO Nuclear Sharing jako alternatywy dla stałego stacjonowania. Dotychczas USA również tego odmawiały, powołując się na Akt Stanowiący. Posiadanie przez Polskę broni jądrowej (będącej własnością USA i przechodzącej na naszą własność w wypadku wojny) daje nam gwarancję niesamodzielnego wygrania wojny jądrowej, ale zapewnienia reakcji USA na atak nuklearny na nasz kraj (np. ładunkiem taktycznym). Istnieje bowiem ryzyko, że w ramach stopniowania odpowiedzi USA mogą uznać swoją nuklearną reakcję za nadmierną i prowadzącą do globalnej wymiany ciosów atomowych, co pozostawiłoby Polskę na łasce losu. Sprawa może być jeszcze poważniejsza. Wiadomo bowiem, że Putin chce rozmawiać w pakiecie o ograniczeniu broni nuklearnej i nowym traktacie START, nowym zakazie prób jądrowych, ale i o ograniczeniu zbrojeń konwencjonalnych na obszarze państw Europy Środkowej i Wschodniej. Godziłoby to nie tylko w potencjał militarny Ukrainy (Putin żąda faktycznej demilitaryzacji), jak Polski.
Oby „szok i przerażenie” nie dotknęły przy okazji i Polski.