Niestety, wsłuchując się w postulaty „Roku przełomu” prezentowane przez premiera czy ministra finansów, można było odnieść wrażenie, że cała strategia powstała na użytek bieżącej kampanii wyborczej. Prezentacja okraszona została nadzwyczajną ilością pustosłowia typowego dla politycznych wieców.

Ogłoszona przez rząd strategia „Rok przełomu” przedstawia się jako doraźnie sklecony na potrzeby kampanii wyborczej zbiór postulatów, które znane były już od dawna.
Rządowi Donalda Tuska od dłuższego czasu zarzucano, że nie tylko nie realizuje własnych obietnic zapisanych w sławetnych „100 konkretach na pierwsze 100 dni rządów”, ale także nie kieruje się żadną autorską długofalową polityką, będąc zdanym wyłącznie na projekty narzucane odgórnie przez Unię Europejską.
Grom z jasnego nieba
Przez wiele długich miesięcy zarzut ten zdawał się nie robić na liderze partii rządzącej żadnego większego wrażenia, lecz nieoczekiwanie w ostatnich dniach w mediach pojawiła się zapowiedź, potwierdzona później przez samego Tuska w mediach społecznościowych, że oto rząd przedstawi wkrótce nowy całościowy program gospodarczy.
Zapowiedź ta mogła budzić zdziwienie, ponieważ wcześniej niewiele było symptomów świadczących o tym, że jakiekolwiek prace rzeczywiście trwają. Media nie były informowane o żadnych szerokich konsultacjach, projektach, głównych autorach czy nawet nazwie programu zmian. Gdy w 2016 r. obóz „dobrej zmiany” przygotowywał swój pakiet zmian, zdołał go przynajmniej ochrzcić mianem „Planu Morawieckiego” i budować medialne napięcie związane z prezentacją jego głównych postulatów. To, iż sam plan okazał się później niewiele wnoszącą socjotechniką, nie zmienia faktu, że zdołano przez pewien czas zbudować wokół jego ogłoszenia pewne napięcie.
W przypadku „Roku przełomu” było zupełnie inaczej: pojawił się nagle niczym grom z jasnego nieba, a na dodatek nie wytypowano żadnej twarzy dla proponowanych zmian. Doszło wręcz do sytuacji komicznej, polegającej na tym, że w trakcie prezentacji strategii premier Tusk zachęcał siedzącego na sali założyciela InPostu Rafała Brzoskę do tego, aby (wzorem Elona Muska?) sam przedstawił program zmian, którego oczekiwaliby przedsiębiorcy.
Wiecowa retoryka dla ekspertów
Polityka bardzo często sprowadza się do odpowiedniego zarządzania emocjami wyborców i niestety, wsłuchując się w postulaty „Roku przełomu” prezentowane przez premiera czy ministra finansów Andrzej Domańskiego, można było odnieść wrażenie, że cała strategia powstała właśnie na użytek bieżącej kampanii wyborczej. Prezentacja odbyła się wprawdzie w gmachu Giełdy Papierów Wartościowych i miała charakter oferty dla świata biznesu, lecz okraszona została nadzwyczajną ilością pustosłowia typowego dla politycznych wieców.
Podstawowy problem związany z „Rokiem przełomu” polega właśnie na tym, że przedstawia się on nie jako autentyczny program istotnych zmian, lecz przygotowaną pod wpływem sondażowych fokusów zbitkę postulatów i haseł najbardziej przydatnych obozowi władzy w kontekście trwającej kampanii. Wielu wyborcom nie spodobało się to, że Donald Tusk nie zaplanował niczego w związku z 1000-leciem korony Królestwa Polskiego, dlatego do swego przemówienia premier wplótł wzmiankę o Bolesławie Chrobrym, a oficjalne logo strategii wzbogacono o dwie korony.
Premier Tusk mówił o sześciu filarach swojej strategii. Trudno znaleźć w przedstawionej propozycji jakieś istotnie nowe elementy, o których nie wiedzielibyśmy do tej pory. Przykładem jest tu choćby modernizacji kolei, gdzie przedstawiono plan przeznaczenia na jej rozwój 180 mld zł do 2032 r. Kwoty tego rzędu padały już jednak we wcześniejszych planach opracowywanych nawet za czasów poprzedniej władzy. Na planach „uśmiechniętej koalicji” długim cieniem kładzie się zresztą także faktycznie rozmontowanie projektu budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego.
W siedzibie GPW padło także hasło rozwoju rodzimej energetyki. Premier wskazał na konieczność posiadania taniej energii, dlatego wiele mówił na temat zaplanowanych już inwestycjach w sieci przesyłowe, budowie farm wiatraków na Bałtyku oraz w mglisty sposób zapowiedział, że zostanie wskazana lokalizacja drugiej elektrowni atomowej w kraju. Gdyby jednak Donaldowi Tuskowi faktycznie zależało na taniej energii, już dawno doprowadziłby do wypowiedzenia przez Polskę postanowień Zielonego Ładu. Mówienie zaś o „przełomie” w sytuacji, gdy wskutek zamknięcia kopalni i elektrowni węglowych będziemy się już niedługo mierzyli z blackoutami, zakrawa wprost na ponury żart. W strategii „Rok przełomu” nie znalazło się nic, co pozwalałoby uwierzyć w to, że Polska uniknie horrendalnie wysokich cen i niedoborów energii.
Więcej, czyli mniej
Bodaj największym kuriozum zawartym w treści wystąpienia Tuska było jednak stwierdzenie, że w 2025 r. wartość inwestycji w Polsce wyniesie aż 650 mld zł. Kwota ta stanowić będzie ok. 16,5 proc. PKB, czyli jedną z najniższych wartości w ostatnich latach. Nominalnie 650 mld zł może robić wrażenie, ale faktycznie nie jest to, delikatnie mówiąc, kwota, która poraża.
Całkowicie urągające powadze urzędu szefa gabinetu Rady Ministrów jest to, że o wspomnianych 650 mld zł mówiono tak, jakby były to środki specjalnie wyasygnowane na potrzeby nowego planu inwestycyjnego. Tymczasem zdecydowaną ich większość stanowią inwestycje realizowane przez sektor prywatny bez żadnego związku z rządową strategią. Cała sytuacja przywodzi niestety na myśl zachowanie Mateusza Morawieckiego z 2020 r., gdy wracając z unijnego szczytu, na którym zaakceptował wspólny unijny dług, chwalił się, że zdobył dla Polski 750 mld zł.
Wiedząc także, jak bardzo źle zostały przyjęte wcześniejsze działania polegające na faktycznej dezorganizacji Centrum Łukasiewicza czy odebraniu finansowania dla superkomputera na Politechnice Poznańskiej, rządzący zdecydowali się ogłosić finansowanie dla projektów związanych ze sztuczną inteligencją (m.in. 200 mln zł na powstanie pierwszej polskiej fabryki AI i 140 mln na superkomputer AI). Tego rodzaju deklaracje są jednak zwykłą kosmetyką w kontekście dotychczasowych nakładów polskiego państwa. Mówienie o przełomie jest również całkowitym nieporozumieniem w kontekście sum, które na rozwój nowej technologii przeznaczają inne państwa regionu czy świata.
Sklecony naprędce program „Roku przełomu” jest niestety bardzo smutną i przykrą egzemplifikacją tego, jak w polskiej polityce kwestie rozwoju padają ofiarą doraźnej rozgrywki politycznej. Można mieć w zasadzie pewność, że członkowie rządu nie podjęli wcześniej żadnej systematycznej refleksji na temat tego, jak doprowadzić do wzrostu konkurencyjności, przedsiębiorczości i innowacyjności, tylko na żądanie premiera wzięli udział w spektaklu o charakterze wyborczym.
Donald Tusk przestał być niestety wiarygodny w swoich zapewnieniach, ponieważ przyłapywany na mówieniu nieprawdy, nie próbuje nawet uzasadniać zmiany swojej narracji, tylko zaprzecza swoim wcześniejszym słowom. W jego taktyce widać jednak pewien postęp: strategia „Rok przełomu” zawiera tak wiele ogólników i powtórzeń wcześniejszych postulatów, że nie będzie mu można później zarzucić nierealizowania jej podstawowych punktów. Ogłoszony plan rozwoju to niestety wielka gra pozorów.