Wreszcie normalnie

Ostatnia konferencja prezesa Narodowego Banku Polskiego po posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej wreszcie wyglądała tak, jak powinna wyglądać. Przekaz z niej wynikający studzi tych, którzy mieli nadzieję na szybkie i głębokie obniżki stóp procentowych. 

Bez obrażania innych, bez naciągania rzeczywistości, bez socjotechniki i pokazywania tylko tego, co jest wygodne, i bez dziwnych opowieści, np. o kapuście i pomarańczach, choć to ostatnie jest najmniejszym problemem – tak wyglądała ostatnia konferencja szefa NBP, czyli Adama Glapińskiego. Wreszcie. Czekałem na to miesiącami i mam nadzieję, że teraz tak to już będzie mniej więcej wyglądało. Oby, zobaczymy. Glapiński zaczął od merytorycznego wstępu opisującego sytuację w kontekście inflacji i tym samym decyzji Rady Polityki Pieniężnej, która, przypomnijmy, nie zmieniła stóp procentowych. Relatywnie krótko i na temat. 

Potem były pytania dziennikarzy. Tu czuję pewien niedosyt, ale nie wynikający z postawy Glapińskiego, tylko pytających. Bo pytań było niewiele i konferencja skończyła się bardzo szybko. Tak jakby wszyscy byli zaskoczeni tempem i sposobem prezentacji tez przez szefa NBP. Albo tak, jakby każdy chciał oglądnąć toczący się równolegle półfinał French Open z udziałem polskiej zawodniczki. Szkoda, bo było o co pytać, np. o konsekwencje działań Trumpa dla perspektyw inflacyjnych czy też kwestię kształtowania się cen surowców. Tu się przecież sporo dzieje, choćby na rynku ropy naftowej. Ciekawe, czy RPP analizowała tu jakieś scenariusze w kontekście swoich decyzji. 

Właściwie mógłbym tylko zarzucić Glapińskiemu to, że dopiero teraz wskazuje na rozdęty deficyt sektora finansów publicznych jako trudność w kontekście inflacji. Pod koniec rządów PiS już się zaczął z tym problem, ale wtedy szef NBP zagrożenia dla inflacji z tego tytułu jakoś nie widział. To już jednak relatywnie stare czasy, więc je zostawmy. Z całą pewnością deficyt sektora, który moim zdaniem, uwzględniając wszystko, może w tym roku osiągnąć rekordowe historycznie poziomy, ma znaczenie dla inflacji. O bardzo wysokim deficycie pisałem jednak niedawno, więc nie będę tego tematu teraz rozszerzał. 

Co z tego wszystkiego wynika? Ano to, że wszyscy optymiści, którzy oczekiwali mocnego cięcia stóp, niemalże z miesiąca na miesiąc, muszą uzbroić się w cierpliwość. Największe ryzyka dla utrzymania się relatywnie wysokiej inflacji to ponowne przyspieszenie tempa wzrostu wynagrodzeń, być może nietrwałe, zobaczymy, niewiadoma co do cen energii po ich ewentualnym odmrożeniu w drugiej połowie roku, wspomniany deficyt sektora finansów publicznych i fakt, że gospodarka przyspiesza także za sprawą rosnącej konsumpcji. Chociaż pomimo ostatnich danych o sprzedaży detalicznej w kwietniu wzrosła ona o 7,6 proc., co jest najlepszym wynikiem od trzech lat, cały czas uważam, że dynamika konsumpcji w tym roku będzie niższa niż w 2024 r. 

À propos danych o sprzedaży detalicznej. Te kwietniowe są rzeczywiście dobre, ale pamiętajmy, że w lutym i marcu mieliśmy spadek, a w kwietniu trzeba odnotować ważny statystycznie czynnik. Otóż w zeszłym roku Wielkanoc była w marcu, a w tym roku w kwietniu. To zaburza obraz tych dwóch miesięcy.

Co do inflacji, to ona jeszcze spadnie, wszystko na to wskazuje. Pytanie brzmi tylko, do jakiego poziomu. O tym zresztą Glapiński na konferencji też mówił. Potem znowu niestety wzrośnie. Przynajmniej moim zdaniem. Nie powinna już jednak przekroczyć 5 proc. Jeśli nawet, to nieznacznie, ale to ten czarniejszy scenariusz. 

Mogę zatem tylko powtórzyć to, o czym już kilka razy pisałem. Moim zdaniem w wersji pesymistycznej stopy już w tym roku nie spadną, w optymistycznej zostaną obniżone jeszcze dwa razy po 25 pb., ale już raczej po wakacjach. Czyli realistycznie liczę na minimum jedno cięcie we wrześniu lub w październiku. W lipcu jest ono mało prawdopodobne. Co prawda rada dostanie nową projekcję inflacji, ale może chcieć poczekać na informację, do jakiego najniższego poziomu spadnie inflacja w lecie. Bo to pomoże w szacowaniu maksymalnego poziomu po odbiciu.

Podobne wpisy