Unia kapituluje przed Trumpem
Unijni przywódcy są w stanie przeciwstawić się Donaldowi Trumpowi jedynie na poziomie retoryki. Zawarta właśnie umowa handlowa między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi ukazuje postępującą asymetrię we wzajemnych relacjach.

Najbardziej dramatyczna scena w dotychczasowych relacjach między amerykańskim prezydentem a obecnym kierownictwem UE miała miejsce w czasie lutowej wizyty Wołodymyra Zełenskiego w Białym Domu. Pamiętna kłótnia, którą media głównego nurtu unisono zinterpretowały jako bezduszne wyżywanie się Trumpa i Vance’a nad przywódcą udręczonego kraju, stanowiła w rzeczywistości „konflikt zastępczy” między przywódcami Starego Kontynentu a nową administracją. Eurokraci nie mieli odwagi, aby osobiście zmierzyć się z Trumpem, więc przynajmniej podburzyli przeciwko niemu zależnego od nich ukraińskiego prezydenta.
Trump rozdaje karty
uż po scysji w Waszyngtonie europejscy przywódcy zorganizowali „spontaniczny” szczyt w Londynie, na którym przedstawili groźnie brzmiący plan wzięcia na siebie ciężaru zapewniania bezpieczeństwa na kontynencie, rzekomo bez dalszej pomocy ze strony amerykańskiej. Poszczególni przywódcy, jak choćby Donald Tusk, zaczęli nawet straszyć swoich rodaków przed mającą wkrótce nastąpić wielką rosyjską inwazją i wzywać do wielkiego przyspieszenia procesu oddawania władzy przez państwa członkowskie w ręce Brukseli.
Polityczny karnawał w Unii trwał niespełna miesiąc, gdyż na początku kwietnia Donald Trump wypowiedział jednostronnie całemu światu wojnę handlową. Już pierwsza z zawartych umów, podpisana z Wielką Brytanią, pokazywała, że ugiąć będą się musieli wszyscy. Już wtedy było niemal pewne to, że upokorzona zostanie także Unia.
Zanim jednak owo upokorzenie nastąpiło, przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zdążyła wygłosić wiele buńczucznych deklaracji. Już na samym początku stwierdziła, że Unia jest gotowa użyć wielu środków odwetowych, nie wymieniając jednak żadnego konkretnego. Dopiero z czasem okazało się, że w Brukseli opracowano plan użycia tzw. instrumentu przeciwdziałania przymusowi gospodarczemu, który umożliwiłby wprowadzenie ceł na amerykańskie towary o łącznej wartości 93 mld dol. Wedle późniejszej propozycji pakietu ceł odwetowych miałyby one sięgnąć 109 mld dol.
Tego rodzaju zapowiedzi od samego początku miały jednak bardzo niewielką siłę rażenia. Dla obu stron oczywiste było przecież to, że to Europa potrzebuje amerykańskiego rynku zbytu, a nie na odwrót. W ostatnich latach amerykańska gospodarka przeszła na tryb „altruistyczny”, oferując większej części świata możliwość nieskrępowanego eksportu dóbr, lecz Trump postanowił ukrócić ten proceder. Majstersztyk jego wojny handlowej, prowadzonej z całym światem jednocześnie, polega w znacznej mierze na tym, że wszystkie negocjujące państwa mają świadomość, że im szybciej ugną się przed amerykańskimi żądaniami, tym więcej będą mogły ocalić z dotychczasowej swobody zalewania USA swoimi towarami.
Słaba pozycja Unii
Słaba pozycja negocjacyjna Unii Europejskiej rzucała się w oczy od samego początku. Państwa zrzeszone w Unii nie są niezależne w zakresie dostaw surowców energetycznych, pozostają uzależnione od USA w dziedzinie bezpieczeństwa, a ich wyniszczane przez Zielony Ład gospodarki wytwarzają coraz mniej atrakcyjnych dla amerykańskiego konsumenta towarów i usług.
Z tego właśnie powodu, gdy pod koniec lipca do Szkocji przybyli zarówno Donald Trump, jak i Ursula von der Leyen, wiadomo było, że finał negocjacji zakończy się spektakularną porażką strony unijnej. 12 lipca Trump zagroził wprost, że jeśli do końca miesiąca Unia Europejska nie podpisze porozumienia handlowego, podniesie cła nawet do 30 proc. Początkowo von der Leyen przekonywała, że uda się utrzymać stawki w wysokości 10 proc. lub skorzystać z rozwiązania polegającego na obustronnym zwolnieniu z ceł wybranych towarów. Dość szybko okazało się jednak, że musiała pogodzić się z pierwotnymi żądaniami Trumpa, który domagał się stawek w wysokości 20 proc.
Najważniejsze punkty zawartego 27 lipca porozumienia handlowego przewidują, że na większość towarów eksportowanych z Unii Europejskiej do USA wprowadzona zostanie 15-procentowa stawka celna. Wyjątek będą stanowiły stal, aluminium, leki oraz część surowców, które będą podlegały pod dotychczasowe stawki. Unia Europejska zobowiąże się za to do zainwestowania w amerykańską gospodarkę łącznie aż 600 mld dol. do końca 2029 r. (m.in. w przemyśle motoryzacyjnym i zbrojeniowym).
Jeżeli kraje unijne mogą mówić o jakimkolwiek sukcesie, to z pewnością można go dostrzec w punkcie przewidującym obniżkę ceł na samochody z 25 do 15 proc. Świadczy on niewątpliwie o tym, że Stany Zjednoczone wolą wzmocnić Stary Kontynent względem Chin, które w ostatnich latach szturmem zdobywają światowe rynki motoryzacyjne. Te same zamiary dały o sobie znać w zakresie stali i aluminium, które zostały potraktowane specjalnie, głównie ze względu na wspólne zagrożenie ze strony azjatyckiego konkurenta. Trump już w pierwszej kadencji zamierzał Europie wybić z głowy dogadywanie się z Państwem Środka ze szkodą dla relacji transatlantyckich, a podpisana właśnie umowa stanowi jego wielki sukces w tej dziedzinie.
Zielone upokorzenie
Kolejny ważny punkt porozumienia przewiduje, że Unia Europejska ma w ciągu najbliższych trzech lat zakupić z USA surowce energetyczne (a więc głównie ciekły gaz) o wartości 750 mld dol. Można go uznać za najbardziej upokarzający ze wszystkich, ponieważ Stany Zjednoczone pod przywództwem Trumpa nie dość, że z impetem porzuciły politykę klimatyczną, to jeszcze gwarantują bezpieczeństwo energetyczne rojącej o zeroemisyjności Unii. Przyjęta właśnie w USA One Big Beautiful Bill (dosł. Jedna Wielka Piękna Ustawa) idzie w dokładnie odwrotnym kierunku niż europejska wspólnota, która marzy wciąż o przyspieszeniu we wdrażaniu zielonej agendy.
Biorąc pod uwagę to, jak łatwo i sprawnie Donald Trump osiągnął niemal wszystkie swoje cele, nie dając drugiej stronie zbyt wiele w zamian, dość zrozumiałe jest to, że unijni przywódcy postanowili wziąć na nim odwet w obszarze symbolicznym. W ostatnim czasie, pod przywództwem francuskim, sformowała się swego rodzaju koalicja państw, które odgrażają się, że poprą uznanie Palestyny za niepodległe państwo. Biorąc pod uwagę niezwykle zażyłe relacje łączące Donalda Trumpa z Benjaminem Netanjahu, postulat ten może mocno popsuć humor amerykańskiemu przywódcy, ale raczej nie znajdzie przełożenia na realne położenie Palestyńczyków. Z punktu widzenia przywódców decydujących o obliczu Unii to jednak nie problem, ponieważ pogodzili się już z tym, że są w stanie sprzeciwić się Stanom Zjednoczonym głównie w warstwie symbolicznej czy też stosowanej retoryki.
Zawarta umowa pokazuje wyraźnie, że Unia Europejska nie ma już właściwie narzędzi, przy pomocy których mogłaby przeciwstawić się USA i spełnić swój odwieczny sen o uniezależnieniu się. Część usłużnych wobec Brukseli mediów starała się nawet przedstawić Ursulę von der Leyen jako autorkę niemałego sukcesu i twardą negocjatorkę, która zdołała przeciwstawić się Trumpowi. Kapitulacja Unii jest jednak równie ewidentna, co spektakularna.