Unia się zbroi
Niemiecki Rheinmetall otworzył właśnie największą w Europie fabrykę amunicji w Dolnej Saksonii. Ma realizować dostawy dla Ukrainy, ale docelowo będzie ważnym elementem unijnego programu militarnego.

Jakub Wozinski
W miejscowości o nazwie Unterlüß 27 sierpnia zainaugurowała działalność fabryka mogąca docelowo produkować do 350 tys. pocisków kalibru 155 mm rocznie. Jest to największy zakład tego typu w całej Europie, na którego powstanie spółka wyłożyła aż pół miliarda euro.
Rekordowe tempo
Wśród gości celebrujących uruchomienie fabryki byli m.in. prezydent Bułgarii, premier Rumunii, minister obrony narodowej Boris Pistorius, minister finansów Lars Klingbeil, a nawet sekretarz generalny NATO Mark Rutte, który bardzo mocno chwalił szybkie tempo realizacji całego projektu. W ciągu zaledwie 14 miesięcy powstały nowoczesne linie produkcyjne, które osiągną pełną gotowość już w 2027 r. Rutte zachęcał, aby „podobne wysiłki” zostały podjęte także w innych, bardziej skomplikowanych obszarach produkcji – w zakresie konstruowania czołgów czy systemów obrony powietrznej.
Obecny na otwarciu prezes Rheinmetall Armin Papperger przekonywał, że firma jest świadoma, iż musi działać szybko, aby pomóc Europie nadążyć z produkcją amunicji i uzbrojenia. Znany z pełnego poparcia dla idei przekształcenia Unii Europejskiej w superpaństwo zarządca największej firmy zbrojeniowej Niemiec wyrażał także wdzięczność z powodu licznych zamówień, jakie napłynęły do jego firmy. „Jestem bardzo wdzięczny za to, że dotrzymaliście danego słowa” – mówił, dając do zrozumienia, że tylko dzięki temu Rheinmetall był w stanie wyłożyć aż tak znaczną kwotę.
Papperger może zacierać ręce, ponieważ fabryka amunicji w Dolnej Saksonii to zaledwie jeden z wielkich projektów, które w najbliższym czasie będzie realizować kierowana przez niego firma. Już w przyszłym roku planowane jest otwarcie kolejnej, wartej 200 mln euro fabryki w Weeze, produkującej komponenty do myśliwców F-35. Biorąc pod uwagę, że niemieckie państwo zamierza stopniowo zwiększyć wydatki na obronność do 5% PKB, przed firmą z Düsseldorfu otwiera się być może najlepszy okres w dotychczasowej historii (być może za wyjątkiem II wojny światowej, gdy realizowała zamówienia dla zbrodniczych władz nazistowskich).
POLSKA GIEŁDA 2025 CO NAS CZEKA K KRUPA, JACEK SOCHA GPW
Wzrost potęgi
Od kiedy w ubiegłym roku Ursula von der Leyen ogłosiła wszem i wobec wolę budowy europejskich sił zbrojnych, akcje Rheinmetall poszybowały w górę, a po uruchomieniu fabryki amunicji odnotowały kolejny imponujący wzrost. Pod względem kapitalizacji jest to dziś czwarta największa spółka w całej Republice Federalnej.
Koncern planuje, że do 2027 r. roczna produkcja amunicji we wszystkich jego zakładach osiągnie poziom 1,5 mln sztuk, czyli około dwukrotnie więcej niż obecnie. Wielki wkład w taki obrót wydarzeń ma niemieckie państwo, które – zasłaniając się wojną na Ukrainie – zamierza wzmocnić swojego zbrojeniowego czempiona, realizując kolejne wielkie zamówienia. Kanclerz Friedrich Merz zdołał przeforsować wyłączenie wydatków na zbrojenia powyżej 1% PKB z reguł wydatkowych, co umożliwi uwolnienie znacznych kwot na kontrakty dla Rheinmetall.
Uruchomiony w 2022 r. specjalny, opiewający na aż 100 mld euro fundusz zbrojeniowy niemieckiego państwa stał się dla koncernu z Düsseldorfu prawdziwym kołem zamachowym ekspansji. Armin Papperger stwierdził w jednym z wywiadów dla „Süddeutsche Zeitung”, że jego firma oczekuje kontraktów na aż 30–40 mld euro z całej puli. Rheinmetall jest jednym z liderów w zakresie produkcji systemów obrony przeciwlotniczej, amunicji oraz ciężarówek i wozów opancerzonych. Swoim klientom oferuje jednak także bardzo dużą elastyczność i gotowość do podjęcia nawet najbardziej wymagających działań. W ubiegłym roku Papperger proponował władzom, że jest w stanie wykorzystać część fabryk Volkswagena, które ucierpiały na braku zamówień, do produkcji znacznej ilości czołgów. Nie powinno więc dziwić nikogo, jeśli niemiecki lider zbrojeniowy będzie przejmował kontrakty także w nietypowych dla siebie dziedzinach.
Długa walka… o unijne superpaństwo
Kanclerz Friedrich Merz stwierdził w ostatnich dniach, że wojna na Ukrainie może potrwać jeszcze bardzo długo. Słowa te odebrano jako wyraz sceptycyzmu wobec inicjatywy Donalda Trumpa, który – zapraszając Władimira Putina na Alaskę – liczył zapewne na dużo szybsze wprowadzenie rozejmu. Europejscy liderzy starają się kreować na autentycznie zatroskanych losem Ukrainy, lecz w rzeczywistości przyświeca im jedynie wykorzystanie jej do wzmocnienia własnej władzy oraz próby emancypacji od amerykańskiej dominacji.
Mało kto pamięta dziś, że w pierwszych dniach wojny przedstawiciele Kijowa usłyszeli w Berlinie, iż nikt nie zamierza im pomagać, bo przegrana Ukrainy jest tylko kwestią czasu. Obecnie Friedrich Merz, Emmanuel Macron i pozostali przywódcy pragną uchodzić za najbardziej zdeterminowanych do tego, aby nieść Ukraińcom pomoc. W rzeczywistości ich prawdziwym motywem działań jest dążenie do utworzenia z Unii Europejskiej osobnego państwa, posiadającego własną armię, własny rząd, wspólny dług i jedną walutę. Wojna na Ukrainie dostarcza idealnego pretekstu, aby – rzekomo niosąc pomoc – wymuszać na państwach członkowskich nadzwyczajne podatki, dalszą cesję suwerenności oraz tworzenie kolejnych zrębów unijnej armii. Los Ukrainy jest dla orędowników centralizacji kwestią wtórną, ponieważ pragnące zerwać zależność od Stanów Zjednoczonych Niemcy i tak będą dążyć do zawarcia strategicznego porozumienia z Rosją. Zanim jednak do tego dojdzie, Ukraina jest przydatna jako usprawiedliwienie dla zwiększania potencjału militarnego i kumulacji władzy.
W wywiadzie dla „Financial Times” Ursula von der Leyen stwierdziła niedawno, że „Europa ma dość precyzyjne plany wysłania na Ukrainę wojsk”, które miałyby gwarantować utrzymanie zawieszenia broni. Oddziały te miałyby zostać zorganizowane przez tzw. „koalicję chętnych”, czyli grupę państw, którym przewodzi Francja, Niemcy i Wielka Brytania.
Unijny komisarz obrony
Uwagę zwraca już sam fakt, że von der Leyen mówi o tym, iż siły stabilizacyjne wyśle „Europa”. Piastująca urząd przewodniczącego Komisji Europejskiej już drugą kadencję Niemka ma niestety największy jak dotąd wkład spośród wszystkich osób na tym stanowisku w przekształcaniu Unii w strukturę ponadpaństwową, czy wręcz osobne państwo. Unijny establishment bardzo liczy na to, że dzięki rozbudowie potencjału militarnego wspólnoty spełni się wreszcie jego marzenie o utworzeniu jednolitych sił europejskich.
Inicjatywa militarna Unii nosi nazwę „koalicji chętnych”, ale jak uczy nas dotychczasowa historia wspólnoty, wszelka dobrowolność przekształca się w niej długofalowo w obligatoryjność. Najlepszym tego przykładem jest choćby polityka klimatyczna, która jeszcze na początku XXI w. miała charakter opcjonalny i przyjmowała formę zachęt. W podobny sposób wszystkie unijne fundusze działały od samego początku na zasadzie zwykłych świadczeń, aby stopniowo stać się mechanizmem odgórnej kontroli poczynań państw członkowskich przez Brukselę. Nie inaczej dzieje się w przypadku obronności, gdzie mechanizm „koalicji chętnych” przekształca się stopniowo w intrygę zmierzającą do utworzenia europejskiej armii.
Jedną z wiodących postaci w ramach tej intrygi jest bez wątpienia Armin Papperger, którego europejska prasa zaczęła już nawet złośliwie określać mianem „unijnego komisarza obrony”. 4 sierpnia Rheinmetall podpisał umowę na dostawę ponad 1000 pojazdów logistycznych dla Bundeswehry o wartości 770 mln euro. Tego rodzaju umów jeszcze wiele na horyzoncie.