5.7 C
Warszawa
wtorek, 5 listopada 2024

Chiny przejmują Rosję

Chiny kolonizują rosyjski Daleki Wschód oraz Syberię.

Z obu regionów w niewyobrażalnym tempie i ilościach znikają bogactwa naturalne. Kreml ukrywa prawdę, ale żywym dowodem niemocy są zmiany demograficzne. Rosyjska populacja wciąż maleje, a jej miejsce zajmują Chińczycy.

W 2015 r., goszcząc na forum ekonomicznym we Władywostoku, prezydent i premier Rosji ogłosili Syberię, a także Daleki Wschód „priorytetowymi regionami, które staną się przyszłością kraju”.

Kremlowskie marzenia.
Władimir Putin powołał do życia specjalną agencję rozwoju, obecnie przekształconą w ogromne ministerstwo, które ma dbać o napływ zagranicznych inwestycji oraz realizację projektów infrastrukturalnych. Dmitrij Miedwiediew, jak na kryzysową Rosję przystało, otrzymał ogromne środki budżetowe, które mają sfinansować długą listę inwestycji. Według Moskiewskiego Centrum Carnegie w azjatyckiej części kraju skoncentrowano jedną czwartą wszystkich państwowych funduszy kapitałowych. Szef rządu głośno reklamuje projekt Syberii i Dalekiego Wschodu 2.0., roztaczając wizję milionów miejsc pracy w wysokotechnologicznych lub wręcz cyfrowych gałęziach przemysłu. Napływ siły roboczej z europejskiej części ma zostać wsparty szeroko stosowaną robotyzacją. Zmodernizowane porty wybrzeża Pacyfiku, na czele z porto franco we Władywostoku i Nachodce, premier określa jako okna na świat dla przyszłego globalnego handlu, a co najważniejsze niesurowcowego eksportu. Gigantyczny program został dedykowany przejściu rosyjskiej gospodarki do głębokiego przetwarzania.

Podtekst demograficzny
Równie ważny jest podtekst demograficzny. Kremlowskie think tanki: RISI (Rosyjski Instytut Badań Strategicznych) i SWOP (Rada Polityki Obronnej i Zagranicznej) od lat biją na alarm. Moskwie grozi utrata kontroli nad azjatyckimi terytoriami. Oba ośrodki upatrują głównej groźby w masowej emigracji wewnętrznej mieszkańców obu regionów.„Potrzeba programu rekolonizacji Syberii i Dalekiego Wschodu o rozmachu ZSRR”. To cytat z przewodniczącego SWOP, znanego politologa Siergieja Karaganowa. Dzięki finansowemu i infrastrukturalnemu zaangażowaniu byłego imperium liczba mieszkańców obu regionów wzrosła do ok. 25 mln. Oczywiście nie chodzi wyłącznie o potomków więźniów stalinowskiego Gułagu, tylko o wielkie budowy socjalizmu lat 70/80-tych ubiegłego wieku. Szczodra polityka płacowa wraz z nakładami socjalnymi była podstawą fali osadnictwa i zagospodarowania bogactw naturalnych Azji. Tak było do rozpadu ZSRR. Ostry kryzys gospodarczy cofnął kolonizację do początku XX w. W latach 90. zaniedbana, a właściwie porzucona ludność, masowo powracała do europejskiej Rosji. Wielkie budowy opustoszały, a obecność gospodarcza ograniczyła się do rejonów wydobycia ropy naftowej, gazu, złota i diamentów. Na przykład populacja Dalekiego Wschodu spadła obecnie do poziomu 6,3 mln mieszkańców, ale proces migracyjny nadal trwa. Corocznie region opuszcza 30 tys. osób, co jest pesymistyczną prognozą.

Strategiczne partnerstwo

Właściwie to wskaźnik alarmowy zważywszy na chińskie sąsiedztwo. W granicznych prowincjach Chin mieszka 300 mln osób. W tej, która sąsiaduje z dalekowschodnim Krajem Nadmorskim, proporcje demograficzne układają się w stosunku 3 mln Rosjan i 30 mln Chińczyków. Między innymi z tego powodu Karaganow od początku obecnej dekady gorąco namawiał kremlowskich decydentów do tzw. zwrotu ku Azji. Politolog miał na myśli zmiany globalne związane z rozwojem gospodarczym kontynentu, a przede wszystkim z rosnącą pozycją Chin, czyli przesunięciem centrum świata z Europy i USA. Od 2014 r., czyli wznowienia zimnej konfrontacji Rosji z Zachodem, zwrot ku Azji stał się podstawą polityki zagranicznej Putina. Intensyfikacja strategicznego partnerstwa z Pekinem miała być kremlowskim patentem na zachodnie sankcje ekonomiczne. Miał zarazem pokazać UE i USA, że międzynarodowa izolacja Moskwy jest niemożliwa. Chodziło o specjalne przesłanie. Jego treścią była groźba: jeśli wprowadzicie embargo na rosyjski gaz i ropę naftową, wszystkie dostawy zostaną przekierowane do Azji na czele z Chinami. Dziś trzeba ocenić, że Putin poniósł klęskę. Partnerstwo z Pekinem okazało się mrzonką. Chiny wykorzystują Rosję na arenie międzynarodowej we własnej rozgrywce z Waszyngtonem, której stawką jest globalna hegemonia. Moskwie prawią czułe słówka, a przewodniczący Xi Jinping poklepuje Putina po plecach. I na tym koniec. Pekin nie rozdaje inwestycji, na co liczyła Moskwa. Chiny trzymają się międzynarodowych sankcji nałożonych na Rosję. Handlowe zyski w USA i UE sięgają bilionów dolarów. Obroty z Rosją to jakieś 80 mld rocznie. Pekin odmawia Moskwie nawet kredytów, a jeśli już, to paskarskiej stawce. Co więcej, Gazprom musiał zawrzeć z chińskim odpowiednikiem bardzo niekorzystną umowę na rurociąg Siła Syberii. Do identycznych kroków posunąć się musiał kolejny gigant Rosnieft, który przekazał pakiety kontrolne kilku syberyjskich złóż ropy naftowej. Tylko, że cena chińskich kapitałów jest ogromna, zaś wynegocjowana cena rosyjskiego surowca już mniej. Ciosem okazał się jednak brak sąsiedzkich inwestycji w syberyjską i dalekowschodnią infrastrukturę, co wymusiło przesunięcie i tak skąpych środków budżetowych Kremla.

Obawy przed chińską kolonizacją
Skąd zatem obawy przed chińską kolonizacją Syberii i Dalekiego Wschodu, które obecnie nie schodzą praktycznie z pierwszych stron rosyjskich mediów? Identyczną opinię wyraża coraz więcej rosyjskich ekspertów, a nawet polityków. Kirył Kotkow z Centrum Badań Krajów Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Petersburskiego mówi: „Chiny nie są i nigdy nie będą naszym partnerem. Wojskowo-polityczny sojusz między nami jest niemożliwy, bowiem zupełnie odmienne są nasze strategiczne interesy”. Kotkow jest pewny, że Chiny chcą skolonizować rosyjską Azję, dlatego nie są zainteresowane, aby pomagać Moskwie w rozwoju ekonomicznym i socjalnym przygranicznych regionów. Wręcz przeciwnie, Pekinowi zależy jedynie na eksploatacji miejscowych bogactw naturalnych. W domyśle po to, aby doprowadzić do emigracji wszystkich Rosjan i drogą „pełzającej” kolonizacji przejąć tereny aż po Ural. Konstatyn Błochin z Instytutu badań nad bezpieczeństwem Rosyjskiej Akademii Nauk dodaje: „Nie wzywam, aby zerwać wszelkie relacje z Chinami, ale jest inny dogodny sposób. Trzeba sprowadzić kontakty z Pekinem do niezbędnego minimum”. Inaczej Rosja podzieli los afrykańskich partnerów Chin. Po kilku latach ekonomicznej obecności szereg afrykańskich państw przekształciło się w chińskich wasali. Wpadły w pułapki kredytowe zastawione i bezwzględnie egzekwowane przez Pekin. Dziś najważniejsze miejsca w ich gospodarkach, a więc w polityce zajmują chińscy specjaliści, nadzorujący tubylcze rządy, administracje oraz siłę roboczą. Co gorsza, partnerzy Chin są drenowani z zasobów naturalnych, a wszelkie zyski są transferowane do Pekinu. Jeśli chodzi o Syberię i Daleki Wschód, dziennikarz Fiodor Klimienko mówi, że Chiny potrzebują rosyjskich regionów jako zaplecza surowcowego własnej gospodarki. Wynika to wprost z planu zdobycia globalnej supremacji ekonomicznej, znanego pod nazwą „Jednego Pasa-Jednej Drogi”. Oficjalnie Pekin przedstawia projekt jako sposób osiągnięcia wspólnego dobrobytu. Faktycznie rzecz idzie o wykorzystaniu bogactw naturalnych, nowych rynków i dróg tranzytu dla chińskiego eksportu. W ten sposób bogacić będą się jedynie Chiny, które zdobędą niezbędne środki na wyrównanie różnic społecznych. W grę wchodzi zatem szatański plan budowy kosztem innych motoru napędowego modernizacji Chin, zapewniającego Państwu Środka światową hegemonię. To nie koniec, bowiem po burzliwej erze rozwoju państwowego kapitalizmu Chiny znalazły się na progu katastrofy ekologicznej. A tak się składa, że w ofercie „Jednego Pasa-Jednej Drogi” ważne miejsce zajmuje sąsiedzka lokalizacja najbardziej brudnych gałęzi przemysłu. Przykładem jest Kazachstan, który w zamian za obietnicę 24 mld dolarów inwestycji zgodził się przyjąć 54 chińskie obiekty, takie jak cementownie, huty czy zakłady chemiczne. Jak kończy Klimienko, identyczny plan dotyczy Rosji.

Las
W ubiegłym roku ponad 55 tys. mieszkańców Syberii i Dalekiego Wschodu podpisało petycję adresowaną do samego Putina. Rosjanie informowali prezydenta o rabunkowej wycince tundry i unikalnych lasów strefy Pacyfiku. Lokalną społeczność zaniepokoiła także chińska aktywność wokół Bajkału. Powstawał tam zakład celulozowy, grożący katastrofą ekologiczną. Gdy chiński pomysł udało się zablokować, uparci biznesmeni przestawili inwestycję na import wody. Bajkał jest największym słodkowodnym zasobem regionu i jego dewastacja może mieć nieobliczalne skutki w skali światowej. Wita Spiwak z Moskiewskiego Centrum Carnegie ocenia, że corocznie chińscy przedsiębiorcy dokonują wyrębu od 1,5 mln do 2 mln metrów sześciennych drzewa. W skali rosyjskich zasobów nie jest to wielka kwota, czego nie można powiedzieć o azjatyckich regionach. Tam skala rabunkowej działalności chińskiego biznesu jest groźna dla ludzi i środowiska. Już obecnie Chińczycy wyniszczyli od 7 do 12 proc. wszystkich zasobów leśnych. Przykładami są obwód irkucki oraz Kraj Krasnojarski lub Czuwaszja i Kraj Nadmorski. W tym ostatnim pod piły trafiają reliktowe gatunki drzew takich jak cedry. Najbardziej niepokoi jednak skala szarego, czyli nielegalnego wyrębu, która sprawia, że do Chin trafi a faktycznie od 3 do nawet 5 mln metrów sześciennych rosyjskiego drzewa rocznie. Po czym tamtejszy przemysł zarabia ponownie eksportując do Rosji gotowe meble. Pazerność lokalnej biurokracji Wszystkiemu winna rosyjska korupcja, czyli pazerność lokalnej biurokracji. Nie ma się czemu dziwić, skoro zaraz po wycince cena metra drzewa wynosi 50 dolarów, a po przewiezieniu przez chińską granicę wzrasta dziesięciokrotnie. Biznesmeni z Państwa Środka mają więc środki na korupcję, a po łapówki ustawia się kolejka chętnych. Jak mówi Spiwak, bardzo łatwo zalegalizować nielegalny wyrąb oraz jego odprawę celną. Dowodzi, że skala rabunku rosyjskich lasów jest nieznana. Przyczyniło się do tego znowelizowane prawo, które zniszczyło wręcz system kontroli państwa, a zarazem organizację służby leśnej. Tymczasem Chińczycy po mistrzowsku wykorzystują wszelkie słabości krajowej legislacji. Dostosowują się uczciwie tylko wtedy, gdy partner stawia i egzekwuje wyśrubowane warunki. Przykładem jest prawo leśne Nowej Zelandii, głównego konkurenta Rosji na chińskim rynku. Na rabunku drzewa chińskie zyski oczywiście się nie kończą. W 2021 r. władze w Pekinie zamierzają zlikwidować przemysłowy wyrąb swoich lasów. Już obecnie prowadzą intensywne nasadzenia, tak aby zrekultywować ogromne zniszczenia pierwszego etapu kapitalizmu. Rocznie powstaje 1,5 mln hektarów nowych zalesień, podczas gdy areał rosyjskiej rekultywacji to ok. 500 tys. ha rocznie.

Ziemia
Chińczycy są ogromnie zainteresowani rosyjską ziemią uprawną. I znowu kremlowscy „eksperci” uspokajają. Mimo że Chinom wydzierżawiono ponad 400 tys. ha upraw Kraju Zabajkalskiego, a więc obszar Hong Kongu, sytuacja pozostaje pod kontrolą. Pozostanie taka, gdy w życie wejdzie plan Miedwiediewa o dzierżawie kolejnego miliona hektarów. Poinformowały o tym nie media rosyjskie, tylko „South China Morning Post”. W każdym razie oficjalna propaganda twierdzi, że Rosja ma tak ogromny areał gruntów ornych i pastwisk, że w tym tempie pełny wykup zabrałby Chińczykom 8 tys. lat. Czyżby? Jak wynika z szacunków „Radio Swoboda”, oficjalnie w rękach chińskich znajduje się ok. 3 mln ha rosyjskiej ziemi. Tyle że areał jest skoncentrowany w przygranicznych obwodach, a to oznacza, że Chińczycy są tam dzierżawcami od 25 proc. do nawet 50 proc. ziem rolnych. Ponadto przedstawione cyfry dotyczą oficjalnych umów zawartych pomiędzy lokalnymi władzami Rosji i chińskimi nabywcami tytułów dzierżawy. Jaka jest skala nielegalnego obrotu ziemią, nie wie nikt, ale musi być ogromna, bowiem budzi największy strach wśród Rosjan.

Jak to się robi?
Jedną z kluczowych metod jest fikcyjny wykup na słupa, czyli podstawionego tubylca. Nie jest to skomplikowany tricki. Gdy upadły kołchozy, plagą rosyjskich peryferii stał się alkoholizm. Tak więc za skromne sumy Rosjanie przekazują ziemię, na której i tak nie mają ochoty gospodarować. Są następnie fikcyjnie zatrudniani w chińskich już farmach, ciesząc się statusem dożywocia. Inną z rozpowszechnionych metod jest dzierżawa nieużytków. Migracja ludności doprowadziła do zdziczenia ogromnego areału. Pracowici Chińczycy zawierają więc umowy o ponownym urolnieniu gruntów, w zamian za co otrzymują na pół wieku prawo gospodarowania. Jednak ten rodzaj umowy zawierają władze samorządowe Rosji, w związku z tym rzeczywisty zasięg zjawiska wymyka się statystykom. I wreszcie w grę wchodzą obszerne areały należące do rosyjskiej armii i innych struktur państwa, które uprawiają własnościową „wolną amerykankę”. Ostatnim z chińskich tricków są fałszywe związki małżeńskie z Rosjankami, w celu uzyskania obywatelstwa i prawa nabywania ziemi. Co paradoksalne do zawierania chińsko-rosyjskich związków zachęcała w ubiegłym roku kremlowska telewizja. Jedną z konsekwencji chińskiej gospodarki rolnej jest kompletna dewastacja ziemi. Służby fitosanitarne alarmują, że nowi gospodarze stosują „nieznane”, a więc niedozwolone środki wspomagania upraw. Są to z reguły silne pestycydy, które w najlepszym przypadku wyjaławiają glebę. Częściej rzecz idzie o katastrofie ekologicznej. Władywostok, Czyta, Tomsk, Irkuck i Krasnojarsk są otoczone pasami skażonej ziemi, na której przez 5-7 lat funkcjonowały chińskie cieplarnie owocowo- -warzywne. W większości jednak Chińczycy okazują się uczciwymi dzierżawcami, którzy kierują się szerszymi horyzontami. Należą do nich korporacje rolne, stawiające na produkcję zwierzęcą, w całości przeznaczoną dla ojczystego konsumenta. No cóż, swojego nie opłaca się marnować. Jak potoczy się los syberyjskiej i dalekowschodniej ziemi? Putinowi marzą się wspólne holdingi uprawiające na przykład soję. Amerykańsko- chińska wojna celna sprawia, że Pekin wprowadził embargo na dostawy tego zboża z USA. A Kreml jest gotowy rzucić na stół negocjacji kolejne miliony hektarów.

Ludzie
Z rosyjskich danych opublikowanych przez „Financial Times” wynika, że oficjalnie chińska migracja w Rosji liczy ok. 2 mln osób. Jeśli to prawda, to podobnie jak w przypadku ziemi, przybysze koncentrują się w pasie przygranicznym. Wtedy 2 mln Chińczyków wśród 6,5 mln mieszkańców Dalekiego Wschodu, stanowi istotną różnicę w proporcji. Chińska ekspansja gospodarcza w Rosji jest realizowana zgodnie z afrykańskim schematem, który przewiduje napływ rodzimych kadr zarządzających i technicznych, które zarządzają biznesem. Ze względu na tradycyjne więzy rodzinne i klanowe, pierwsi imigranci przyciągają jak magnes dalszych i bliższych krewnych, co wspólnie tworzy natychmiast chińskie diaspory. Ze względu na ich zamknięty charakter nikt nie orientuje się naprawdę w rozmiarach zjawiska. Są oczywiście wyraźne wskazówki. Szeroko rozumiane pogranicze Rosji przeżywa prawdziwy najazd chińskich turystów. Za cudem stoi ogromna dewaluacja rubla, co czyni wycieczki ekonomicznie atrakcyjnymi. Tyle że po przyjeździe w grę wkracza chińska, a nie rosyjska infrastruktura turystyczna, gastronomiczna, handlowa i rozrywkowa. Przybysze żyją w chińskich hotelach i pensjonatach, żywią się w rodzimych barach, kupują w chińskich sklepach i odwiedzają dobrze znane domy publiczne. Pytanie brzmi, skąd wzięli się w Rosji ich gospodarze, zważywszy, że miejscowa prasa opisuje przemysł turystyczny wspólnym mianownikiem: nielegalny. Oczywiście dużą rolę odgrywają chińskie Triady, ale jeszcze większą korupcja władz lokalnych i regionalnych. Problem dostrzegła nawet Moskwa, która w ubiegłych latach zaostrzyła prawo imigracyjne, a nawet zawiesiła umowę o granicznym ruchu bezwizowym z chińskimi prowincjami. W każdym razie publicystyczny efekt jest taki, że od samej granicy szlak podróży wiedzie pomiędzy chińskimi farmami, które łatwo rozpoznać po dumnie powiewających flagach Państwa Środka. Podobnie jak przy leśnym wyrębie pracują na nich głównie chińscy imigranci.

Także oni opanowali syberyjski i dalekowschodni sektor prywatnego handlu i usług. Jak prognozuje „Niezawisimaja Gazieta”, w przeciągu 50 lat Rosjanie utracą w azjatyckiej części kraju status tytularnej nacji, a ich miejsce przejmą Chińczycy. Pekin nigdzie się nie spieszy. Chińska cywilizacja opiera się na cierpliwym, niezauważalnym działaniu całego narodu. Tyle że ten naród jest karmiony przez państwową propagandę poczuciem historycznej krzywdy. Przecież wykorzystując kryzys boskiego cesarstwa, w XIX w. Rosja wydarła Państwu Środka znaczne obszary Syberii i współczesny Daleki Wschód. Są to ziemie nazywane tradycyjnie „Północnymi Chinami” i nawet chińscy turyści nie kryją się w Rosji ze świętym przekonaniem, że ukradzione kiedyś powrócą do macierzy. A to wraz ze sztuką faktów dokonanych perfekcyjnie opanowanych przez Pekin może doprowadzić do tego, że Sybiracy i mieszkańcy wybrzeża Pacyfiku obudzą się jako obywatele Chin. Nawet obecnie chińskie władze dysponują potężnymi argumentami. Rosyjskie koleje jeszcze nie splajtowały dzięki chińskiemu tranzytowi zapewniającemu 70 proc. wszystkich przewozów. Chińska imigracja planowo przesuwa się ku europejskiej części Rosji walcząc o pozycję ekonomiczną. W ostateczności podboju dokona chińska armia. Jak twierdzi ekspert wojskowy Aleksander Hramczychin, Pekin ma dwa strategiczne cele ataku: Rosję i Kazachstan. Przecież nie buduje się uderzeniowej armii lądowej po to aby walczyć z amerykańską marynarką wojenną. A wtedy Moskwie pozostanie jedynie jądrowy odwet. Tylko co powiedzą Rosjanie zza Uralu, gdy na ich głowy spadną własne rakiety? Być może wybiorą jednak chińskie obywatelstwo?

 
 
Poprzedni artykuł
Następny artykuł

FMC27news