BritCard, czyli zbędna fantazja labourzystów
Irytujące dla wyborców są zapewnienia Starmera, iż BritCard pomoże opanować problem masowej nielegalnej imigracji. W rzeczywistości znaczna część imigrantów przybywa do Wielkiej Brytanii po zasiłki lub żeby żadnej pracy nie podjąć.
Labourzystowski rząd chce wprowadzić w Wielkiej Brytanii obowiązek posiadania cyfrowego dowodu tożsamości, ukazując swoją inicjatywę jako rzekome remedium na nawarstwiające się problemy gospodarcze i społeczne.
– Pozwólcie, że powiem to głośno. Nie będziesz w stanie pracować w Wielkiej Brytanii, jeśli nie będziesz miał cyfrowego dowodu tożsamości. Po prostu – te słowa, wypowiedziane niedawno przez premiera Keira Starmera, wywołały prawdziwą burzę.
Katastrofa w sondażach
Cieszący się rekordowo niskim poparciem polityk Partii Pracy zapracował tym samym mocno na to, aby jeszcze bardziej osłabić swoją pozycję. Według najnowszych badań opinii publicznej, przeprowadzonych we wrześniu, jeszcze żaden szef rządu od lat 80. nie roztrwonił tak błyskawicznie społecznego poparcia. Obecnie Starmer może liczyć na pozytywną ocenę zaledwie 21 proc. respondentów, a negatywną opinię wyraża nawet 70 proc. badanych.
Labourzyści wygrali wybory w lipcu 2024 r., zyskując nieco ponad 34 proc. głosów, co już samo w sobie zapewniało im dość niewyraźny mandat do rządzenia. Wraz z każdym kolejnym miesiącem pracują jednak na to, aby przy kolejnym głosowaniu zaliczyć spektakularną porażkę. Obecnie sondaże dają im ok. 19 proc., lecz tendencja pozostaje niezmiennie spadkowa.
Nie powinno to nikogo dziwić, skoro obóz dowodzony przez Keira Starmera pcha kraj ku gospodarczej zapaści, pogłębiając na dodatek kryzys imigracyjny oraz narzucając nikomu niepotrzebne inicjatywy. Do rangi symbolu polityki uprawianej przez Partię Pracy urasta niewątpliwie cyfrowy dowód tożsamości, który nie odpowiada na żadne realne potrzeby brytyjskiego społeczeństwa, lecz stanowi element inżynierii społecznej narzucanej przez zideologizowanych polityków.
Czy POPiS znów się pogubił? Palade: Władza oślepia, a potem zabiera rozum
Drugie podejście
Czym dokładnie jest BritCard? To schemat identyfikacji personalnej, który po raz pierwszy został zaproponowany przez środowisko labourzystowskie już w 2006 r. i został nawet częściowo wprowadzony w życie, dopóki w 2011 r. nie zlikwidowała go koalicja kierowana przez Partię Konserwatywną. Już wtedy projekt identyfikacji cyfrowej wzbudzał wiele kontrowersji, choć technologia była przecież dalece mniej rozwinięta niż obecnie.
Gdy wydawało się już, że cały projekt znalazł się na śmietniku historii, po odzyskaniu władzy przez Labour Party starania na rzecz wprowadzenia BritCard odżyły, m.in. za sprawą Instytutu Tony’ego Blaira. Pomimo ożywienia, jakie w związku z tym zapanowało, decyzja Keira Starmera z 25 września spadła na Brytyjczyków niczym grom z jasnego nieba, doprowadzając do tego, że w ekspresowym czasie pod internetową petycją o odrzucenie całego projektu podpisało się już 2 mln osób.
Gabinet Starmera dał się tym samym poznać jako wyjątkowo pilny implementator agendy zrównoważonego rozwoju. Warto przypomnieć, że promowana usilnie przez Organizację Narodów Zjednoczonych czy też Unię Europejską agenda zawiera od lat zobowiązanie, aby wszystkie państwa świata wprowadziły cyfrowe dokumenty służące identyfikacji. Zasłaniając się intencją oszczędzania zasobów, usprawniania procesów administracyjnych oraz efektywniejszego zarządzania, zrównoważony rozwój usprawiedliwia wprowadzanie rozwiązań stwarzających ogromne zagrożenie dla prywatności i wolności społecznych.
Zagrożenie to jest oczywiste dla ogromnej większości Brytyjczyków. Jeszcze latem pomysł wprowadzenia cyfrowego dowodu tożsamości cieszył się poparciem 35 proc. respondentów; po zapowiedzi Starmera spadło ono do zaledwie 14 proc. Co ciekawe, sama idea BritCard miewała w ostatnich latach całkiem spore poparcie, lecz próba wprowadzenia jej w życie przez najbardziej nielubiany rząd w ostatnich dekadach doprowadziła do tego, że udzieliła się jej negatywna ocena rządu. Brytyjczycy są tak bardzo sfrustrowani rządami Partii Pracy, że z definicji przestają lubić większość kolejnych inicjatyw gabinetu.
Szczególnie irytujące dla wyborców okazały się zapewnienia Starmera, iż BritCard pomoże wreszcie opanować problem masowej nielegalnej imigracji. Ministrowie rządu przekonują, że zdecydowana większość osób szturmujących granice państwa czyni tak głównie dlatego, że może podejmować nielegalną pracę. W rzeczywistości znaczna część imigrantów przybywa do Wielkiej Brytanii po zasiłki lub żeby żadnej pracy nie podjąć. Co jednak najważniejsze – nielegalni imigranci przybywają, ponieważ kolejne rządy konserwatystów i labourzystów nie czyniły im w tym zakresie żadnych zdecydowanych przeszkód. Starmer i jego otoczenie chcieli użyć fortelu, wykorzystując pragnienie rodaków, aby wyrwać kraj z kryzysu imigracyjnego, ale niemal nikt nie dał im wiary.
Czy Tusk odda Wołodymyra Z. Niemcom?
Zyski i koszty
Zachęcając opinię publiczną do wprowadzenia cyfrowego dowodu osobistego, labourzystowski premier przekonuje do rzekomych korzyści, jakie państwo mogłoby odnieść w sferze ekonomicznej. Przekonuje więc m.in., że BritCard pozwoliłby ograniczyć zakres pracy na czarno i szarej strefy, zwiększając wpływy podatkowe. Jednocześnie państwo miałoby ponosić znacznie mniejsze koszty związane z ciągłą kontrolą granic i zapewnianiem pomocy dla imigrantów. Mówi się także, że udoskonalony system identyfikacji pozwalałby oszczędzać rocznie nawet 10 mld funtów na walce z przestępstwami podatkowymi i skarbowymi.
Bez względu na to, jakie potencjalne oszczędności i korzyści podatkowe odniosłoby z racji wprowadzenia cyfrowych dowodów państwo, nigdy nie byłoby ono w stanie zrównoważyć kosztów, jakie poniosłoby z tego powodu społeczeństwo. Po pierwsze, tworzenie jednej, scentralizowanej bazy z danymi osobowymi i biometrycznymi stwarzałoby potencjalnie wielkie zagrożenie dla ich bezpieczeństwa. Publiczni operatorzy baz danych nie należą niestety do najbardziej godnych zaufania. Po drugie zaś, rząd zyskałby niebezpieczne narzędzie do walki ze swoimi przeciwnikami. Należy pamiętać, że gabinet Keira Starmera nieustannie hańbi się, nasyłając policję na obywateli wygłaszających rzekomo nieodpowiednie opinie w mediach społecznościowych. A skoro tak łatwo przychodzi mu tak oczywiste naruszanie wolności słowa, to łamanie innych wolności mogłoby się stać równie nagminne.
Poczynania labourzystowskiego rządu przedstawiają się jako próba odwrócenia uwagi opinii publicznej od licznych problemów, jakie sprowadził na Wielką Brytanię w ostatnim czasie. Pomimo składanych w czasie kampanii wyborczej obietnic uczynienia brytyjskiej gospodarki najszybciej rozwijającą się w całej grupie G7, pogrąża się ona w marazmie. Wartość eksportu spadła w ostatnim kwartale najmocniej od pandemicznego 2020 r., na co znaczny wpływ miały zakończone porażką negocjacje w sprawie umowy handlowej ze Stanami Zjednoczonymi. Starmer nie mógł liczyć na delikatne potraktowanie, ponieważ od dłuższego czasu pozostaje jednym z głównych krytyków Donalda Trumpa. Na domiar tego inflacja zaczęła w ostatnim czasie wyraźnie wygrywać ze wzrostem płac, co przekłada się na ekspresową utratę zaufania do rządzących.
Brytyjczycy muszą się także mierzyć z rosnącymi rachunkami za energię, które są obecnie średnio nawet dwukrotnie wyższe niż w Stanach Zjednoczonych. Wielka Brytania to kraj, który teoretycznie powinien być w stanie zapewnić sobie znaczną ilość tanich paliw kopalnych, lecz wdrażana od lat polityka klimatyczna doprowadziła do znacznego kryzysu, który najmocniej odczuwają gospodarstwa domowe. Szacuje się, że Brytyjczycy muszą obecnie importować aż 40 proc. konsumowanej przez siebie energii z zagranicy.
I właśnie nieudolność rządu w zakresie rozwiązywania najbardziej pilnych problemów sprawiła, że Brytyjczycy przyjęli inicjatywę wprowadzenia cyfrowych dowodów tożsamości z tak wielką dezaprobatą. Gabinet Starmera chciałby uszczęśliwiać społeczeństwo na siłę, ignorując przy tym jego realne potrzeby. Jeśli będzie dalej parł do wprowadzenia BritCard, może napotkać bardzo silny opór społeczny.